- Potencjału takich imprez nie sposób przecenić - mówią w Polskiej Izbie Turystyki. - To szansa na promocję, ale i wielką zmianę w Kościele - przekonują księża. A samorządowcy i przedsiębiorcy już zacierają ręce, bo nie wykładając na promocję ani złotówki wkrótce mają szansę zarobić miliony.
Światowe Dni Młodzieży w Krakowie mogą być dla Polski nawet lepszą promocją niż Euro 2012, z którym wiązaliśmy tyle nadziei. - Papież Franciszek dał Krakowowi to, czego nie dał Michel Platini i rząd - mówi naTemat jezuita, ks. Krzysztof Mądel. Kraków marzył, by być częścią Euro, ale ostatecznie tamto wydarzenie Wawel ominęło. Teraz miasto zostało wynagrodzone, a promocja, którą zyska Kraków może okazać się nawet lepsza niż ta budowana przez inne miasta podczas Euro 2012. Pod Wawel zjadą ludzie z absolutnie całego świata i to interesujący się zwykle czymś innym niż kibice piłkarscy. Już teraz krakowscy przedsiębiorcy powinni uczyć się rosyjskiego, bo za trzy lata z pewnością odwiedzi ich wielu przybyszów ze Wschodu, którzy nie mieli szansy uczestniczyć w poprzednich Światowych Dniach Młodzieży.
- To niewątpliwie kolejna wielka szansa dla Polski - zapewnia Tomasz Rosset, sekretarz generalny Polskiej Izby Turystyki. - Światowe Dni Młodzieży są imprezą o charakterze ogólnoświatowym, a więc i szansą na pokazanie Polski odbiorcy, który niekoniecznie naszym krajem w innej sytuacji by się zainteresował - tłumaczy. Rosset podkreśla też, że pielgrzymów przybywających na ŚDM nadal trzeba traktować jako turystów. Choć specyficznego rodzaju. - Dlatego w Krakowie będą musieli pamiętać, że warunki cenowe muszą być dostosowane do ich możliwości. Przedsiębiorcy muszą tak przygotować ofertę, by zarobić i trafić w oczekiwania przyjezdnych - wyjaśnia.
W Krakowie muszą się postarać ich także nie odstraszyć. Zdaniem Tomasza Rosseta, celem jest bowiem nie tylko jednorazowy pobyt tych milionów ludzi, ale skłonienie ich do powrotu nad Wisłę. - Jeśli tylko zostaną odpowiednio zachęceni to tu wrócą, a może i nakłonią do przyjazdu innych. To potencjał takich imprez, którego nie sposób przecenić - zapewnia sekretarz generalny PIT. - Zwłaszcza w czasach kryzysu pozyskiwanie dużych wydarzeń wiąże się głównie z samymi korzyściami. Nawet jeśli samorząd będzie musiał sporo na organizację wydać, przedsiębiorcy, którzy znacznie zwiększą swoje obroty zwrócą to z nawiązką w podatkach - dodaje
Ta inwestycja się zwróci?
Kto za to wszystko zapłaci? To pytanie, które pojawiło się, gdy tylko papież Franciszek ogłosił, że kolejne Światowe Dni Młodzieży odbędą się za trzy lata w Krakowie. Sceptycy szybko zaczęli sugerować, że następna wielka międzynarodowa impreza organizowana nad Wisłą może przynieść spory zawód. Już na Euro 2012 mieliśmy zarobić miliony i wypromować nasz kraj na całym świecie. Rok po zakończeniu mistrzostw niewiele po tym wszystkim zostało. Wielu już dziś ostrzega więc, by oprócz uniesień religijnych nie robić sobie wielkich nadziei na to, że ŚDM 2016 w Krakowie będą dla nas jakimś wyjątkowo dobrym interesem.
Światowych Dni Młodzieży w Krakowie nie da się też zorganizować bez pomocy państwa. To najbardziej oburza coraz silniejsze w Polsce środowiska antyklerykalne. Wielu przeciwników Kościoła najbardziej zbulwersował w niedzielę minister administracji i cyfryzacji Michał Boni, który po ogłoszeniu papieskiej decyzji poinformował, że rząd wesprze duchowieństwo w organizacji wielkiej imprezy. - Jeszcze za wcześnie, żeby mówić o szczegółach wizyty papieża i Światowych Dniach Młodzieży w Polsce, ale państwo dołoży wszelkich starań, by pomóc w dobrej organizacji tych wydarzeń - zapewnił.
Pomóc będzie musiał nie tylko rząd, ale i samorządowcy. W Krakowie budżety na najbliższe trzy lata z pewnością zdominują więc wydatki zaplanowane z myślą o przygotowaniach do ŚDM. Ks. Krzysztof Mądel przekonuje jednak, że to wszystko pieniądze, które łatwo powinny się zwrócić. - Kiedy jakiekolwiek miasto przygotowuje się do dużego napływu gości ma często jedyną okazję, by wreszcie zrealizować inwestycje, na które wszyscy czekają, ale nigdy nie udało się znaleźć na nie środków - tłumaczy. I przypomina, jak w Rzymie przy okazji przygotowań do obchodów roku milenijnego udało się poprawić m.in. komunikację.
Reklama warta miliardy pół darmo
Zwraca jednak uwagę, że w tej chwili wiele zależy od prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, który będzie musiał wybrać te inwestycje, które na ŚDM są konieczne, a jednocześnie posłużą potem mieszkańcom przez długie lata.- Dzięki takim imprezom miasto ma ułatwioną drogę polityczna do tego, by podejmować na przykład trudne decyzje, przeciwko którym w innym wypadku wielu mogłoby protestować - przekonuje ks. Mądel. Jego zdaniem, takim celem może być stworzenie w Krakowie wielkiego parkingu, którego w centrum od lat brakuje.
W rozmowie z naTemat ks. Kazimierz Sowa przypomina natomiast, że sumy związane z organizacją ŚDM, o których już tak wiele się mówi, wcale nie muszą obciążać państwa. Takie koszty będą związane głównie z wizytą głowy obcego państwa, ale podobnych jest przecież w ciągu roku kilkadziesiąt. Tymczasem samorządy Krakowa i okolic pierwsze zaoferował pomocy bo dobrze wiedzą, że w ich gestii będzie jedynie zadbanie o infrastrukturę, bezpieczeństwo i komunikację. - Większość funduszy na organizację ŚDM pochodzi bowiem z pieniędzy z wpisowego pobieranego od każdego uczestnika. Resztę daje Kościół, a mnóstwo pracy zapewnia wolontariat - wylicza.
Ks. Sowa podkreśla natomiast, że Światowe Dni Młodzieży w Krakowie to wielka szansa także dla polskiego Kościoła. - Są okazją, by przyciągnąć do niego ludzi, którzy czegoś w życiu szukają. ŚDM to taki duchowy, zdrowy dopalacz życia religijnego. Z którego można skorzystać, by coś w sobie odnowić - zapewnia.
Cena odnowy polskiego Kościoła
Tej odnowy w najbliższych latach potrzebować będzie także duchowieństwo. - Wczoraj jeden z księży napisał mi SMS, że teraz przez trzy lata będziemy mieli dużo haseł, a mało Ewangelii. I to jest niebezpieczeństwo - ostrzega. Jego zdaniem, gdyby okazało się, że polski Kościół skupi się teraz tylko na organizacji wielkiej imprezy, byłaby to porażka idei Światowych Dni Młodzieży i samego Kościoła. Ks. Kazimierz Sowa wierzy jednak, że młodzi ludzie zachęceni przez papieża Franciszka wymuszą teraz na swoich duszpasterzach chęć do lepszej pracy i wyniesienia z ŚDM jak najwięcej.
Do tego zachęca także ks. Krzysztof Mądel. - W Rio de Janeiro Kościół pokazał się od niesłychanie ciekawej strony. Ludzie, którzy uczestniczyli tam w liturgiach mówili o tym, co robią na co dzień. Przedstawiając się jednym zdaniem mówili, że służą narkomanom, pracują jako wolontariusze w szpitalu itd. Dobrze więc byśmy się szybko rozejrzeli za podobnymi ludźmi. Bo w Polsce do końca nie wiadomo dziś, czy Kościół składa się z młodzieży katechizowanej i księży, czy może z tej młodzieży, która nie tylko składa ręce do modlitwy, ale też coś ciekawego w życiu robi - sugeruje mój rozmówca. - Wtedy okaże się, że Kościołem są nie tylko ci, którzy zamęczają księdza w duszpasterstwie akademickim i śpiewają piękne piosenki, ale i ludzie, którzy do kościołów się tak naprawdę nie pchają. A tymczasem żyją Ewangelią na co dzień - dodaje.
W 2016 papież przyjedzie do Polski ateistów?
W ocenie ks. Mądela, Światowe Dni Młodzieży będą szansą, by wielu ludzi poznało Chrystusa nie tylko z ust zmanierowanych księży. - Papież ma taką cechę, że nie pomstuje na świat. Wcale nie uważa, że największym problemem chrześcijanina dzisiaj są zagrożenia zewnętrzne. Jak mówi zupełnie zwariowany ks. Natanek, ale i wielu innych księży, a nawet biskupów. A papież w Rio mówiąc o sekularyzacji nie mówił o problemie na zewnątrz. Nie narzekał, że ludzie nie wierzą, a media nie są religijne. Wspominał o zbytnim klerykalizmie w Kościele, a nie antyklerykalizmie innych - przypomina.
Duchowny nie wierzy jednak, by to wszystko zmieniło się przed Światowymi Dniami Młodzieży, które dopiero w 2016 roku. W jego ocenie, wówczas papież Franciszek przyjedzie do kraju, którego nie znali jego poprzednicy. Znacznie mniej katolickiego i pełnego ateistów. Dopiero to wydarzenie może więc powstrzymać przekonanie wielu polskich hierarchów, że dla ludzi otwartych na świat nie ma miejsca w Kościele. - Dziś często tych, którzy wyciągają ręce do świata traktuje się tak, jak bp. Hoser potraktował ks. Lemańskiego. Wydaje mi się, że gdyby papież się tu dziś zjawił, powiedziałby: "cieszmy się z Lemańskich, cieszmy się z każdego księdza, który niezmanierowanym językiem potrafi się dogadać innymi". Nawet jeśli popełni przy tym błędy - stwierdza jezuita.