W 1997 roku "S" zaczęła zbierać na ratowanie Stoczni Gdańskiej, swojej kolebki. Łącznie związkowcom udało się uzyskać 5,3 miliona złotych. Większą część tych pieniędzy poszła na opłacanie członków "Solidarności", wypłacając im pożyczki i zapomogi. Z "pomocy finansowej" ze zbiórki korzystali również liderzy "S".
Zbiórkę na ratowanie Stoczni Gdańskiej ogłosił w 1997 roku Marian Krzaklewski, ówczesny szef "S". Zbierało stowarzyszenie Solidarni ze Stocznią, którego Krzaklewski również był przewodniczącym. Z 5,3 miliona złotych tylko pół miliona przekazano zwolnionym stoczniowcom, 3,5 miliona przekazano bankom - jako gwarancję, by kontynuować produkcję. Gdy gwarancję zwrócono, po pieniądzach słuch zaginął.
Aż do teraz - "Gazeta Wyborcza" ujawnia, co się z nimi stało. Krzaklewski chwalił się, że podwoił kwotę, w związku z czym za 2 miliony wyremontował Salę BHP, w której podpisywano porozumienia sierpniowe. A aż 4,7 miliona złotych dostali związkowcy, w kwotach po kilkaset złotych. Były to zapomogi, pożyczki i umarzane chwilówki, paczki na święta i tak dalej. "Gdy szef związku szedł na pogrzeb pracownika, wieniec kupował z cegiełek na ratowanie stoczni" - pisze Krzysztof Katka w "GW".
Oczywiście, nie ma nic za darmo. By dostać chwilówkę, trzeba było zapisać się do związku, a potem np. uczestniczyć w manifestacjach. W tym wiece Jarosława Kaczyńskiego czy pikiety pod Kancelarią Premiera. Spora w tym zasługa wiceprzewodniczącego Karola Guzikiewicza, który z pieniędzy ze zbiórki korzystał co najmniej kilkanaście razy - pobierał zapomogi od 50 do 700 zł. "Wyborczej" Guzikiewicz mówi, że "brał raz czy dwa, na leki dla dzieci".
Z tych samych pieniędzy organizowano kursy języka angielskiego, prowadzone przez żonę Karola Guzikiewicza. Dostawała za to 1440-1900 złotych miesięcznie. Opłacano też prawników (niektórzy jednorazowo brali po 6 tysięcy złotych), upominki czy kwiaty.
Marian Krzaklewski twierdzi, że wszystkie pieniądze zostały rozdane zgodnie z wolą darczyńców, zaś kontrole skarbowe nie wykazały nieprawidłowości. Co prawda, w stowarzyszeniu Krzaklewskiego zostały jeszcze 3 miliony złotych, a stoczniowa "Solidarność" już nic nie ma z kasy na ratowanie stoczni, ale to przecież szczegół. Obecnie Stocznia Gdańska znowu znajduje się na skraju upadku.