Czy praca prawdziwych kryminalistyków przypomina choć trochę serialowe CSI? Spędzając dzień z uważanymi za elitę ekspertami Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Gdańsku postanowiłem to zweryfikować na własne oczy i uszy. I każdym zmysłem przekonałem się, że to, co dla zwykłych ludzi jest makabrą, dla nich stanowi codzienną pracę. Jednak tu nikt nie chciałby zamienić jej na inną. - Bez tej pasji nie byłoby naszej skuteczności - mówi mi mł. insp. Janusz Skosolas.
Trudno się tu dostać. Bo choć daleko temu miejscu do obrazków, których naoglądaliśmy się w serialach typu "CSI: Kryminalne zagadki Miami", całe Laboratorium Kryminalistyczne KWP w Gdańsku to jedna wielka nowoczesna broń przeciwko przestępcom. Broń, która jest w ciągłym użytku. Choć teoretycznie funkcjonariusze pracują osiem godzin dziennie, każdego dnia muszą się liczyć z tym, że zadzwoni telefon i trzeba będzie wrócić do pracy. Jak najszybciej zbadać materiał dowodowy, który pozwoli schwytać kolejnego zabójcę, gwałciciela, albo pomoże odnaleźć osobę zaginioną. Każdy przyznaje tu, że pracę zabiera ze sobą do domu. Choć dowody nie mogą opuścić murów laboratorium, analizują je w głowie w każdej wolnej chwili.
CSI, nie CSI...
Dlatego gdańscy kryminalistycy dostają najważniejsze sprawy i mówi się, że są czasem nie mniej skuteczni niż bohaterowie amerykańskich seriali kryminalnych. - Bez tej pasji, tej dociekliwości, nie byłoby naszej skuteczności. Bo do tej pracy nie można pochodzić na zasadzie "robię bo muszę". W moim laboratorium pracują więc ludzie bardzo zaangażowani, którzy cały czas myślą o prowadzonym śledztwie. Jadą do domu, ale wciąż zastanawiają się, co mogą jeszcze zrobić, by rozwiązać łamigłówkę - mówi mł. insp. Janusz Skosolas, naczelnik Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Gdańsku.
Jednocześnie stanowczo protestuje przed porównywaniem jego ludzi do bohaterów popularnych seriali kryminalnych. Dokoła zresztą trudno czuć się jak w CSI. Gdańskie laboratorium mieści się w zabytkowym gmachu wybudowanym tuż przed wojną z myślą o schronisku młodzieżowym. Do wielu pracowni wiodą stare korytarze zakończone masywnymi zabytkowymi drzwiami. Gdzie nie ma takiej potrzeby, nie funkcjonuje nawet klimatyzacja. Na korytarzach unosi się więc specyficzny zapach... marihuany, której pełne są magazyny dowodowe. Gabinet naczelnika przypomina raczej scenerię, w której pracował porucznik Borewicz.
Dlatego mł. insp. Skosolas mówi, że dla prawdziwych speców od kryminalistyki realia filmowe są światem baśni. - Tam w krótkim czasie, tylko na podstawie śladów znalezionych na miejscu zdarzenia, udaje się ujawnić tożsamość osoby, która była świadkiem, a nawet sprawcą. W telewizji to działa nieomal w sposób magiczny. W rzeczywistości jest to o wiele bardziej mozolna, żmudna i nie tak bardzo magiczna praca. Najpierw trzeba włożyć wiele wysiłku w znalezienie śladów, a potem opracować je tak, by można było na ich podstawie ujawnić sprawcę, lub zidentyfikować ofiarę - wyjaśnia naczelnik laboratorium.
Praca przy każdym zdarzeniu dzieli się na kilka części. Najpierw na miejsce jedzie ekipa i tam stara się ujawnić ślady papilarne, biologiczne, traseologiczne albo mechanoskopijne, które mają związek z miejscem zdarzenia i mogą pochodzić od sprawcy. Albo mogą odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób dokonał on przestępstwa. Potem te ślady muszą trafić do laboratorium, gdzie opracowywane są dalej. Wtedy może okazać się, że niestety wcale wiele nie powiedzą. Bo na przykład mają zbyt mało cech pozwalających na bezsporne ustalenie jednej, określonej osoby. - Na miejscu zdarzenia czynności trwają czasem parę godzin, ale bywa, że zabierają nawet kilka dni - dodaje mój rozmówca.
Gwałty, morderstwa, zaginięcia
Zarówno w laboratorium, jak i na miejscu zdarzenia praca kryminalistyków zwykle nie należy do najłatwiejszych. Bywa, że w miejscu zbrodni na widok zmasakrowanego ciała ofiary pękają nawet doświadczeni funkcjonariusze. Eksperci z laboratorium kryminalistycznego muszą tymczasem podchodzić do tego obrazu jak najbliżej się da i badać go milimetr po milimetrze. Nie łatwiejsza jest tu praca za biurkiem. Przybliżający mi funkcjonowanie laboratorium w praktyce podinsp. Artur Sela wspomina, jak niedawno jego ludzie z pracowni fonoskopii pracowali nad przypadkiem zgwałcenia 13-latki. Bo wbrew pozorom specjaliści od dźwięku wcale nie zajmują się tylko podsłuchami.
W tym przypadku do opracowania był materiał dźwiękowy będący pełnym zapisem gwałtu na dziewczynce. Pomógł w schwytaniu i ukaraniu sprawcy, bo pedofil zaatakował ją, gdy fotografowała w parku. Kiedy zaczęła się napaść, szybko włączyła w swym aparacie tryb nagrywania wideo. Pedofil kazał jej schować urządzenie do plecaka więc na nagraniu absolutnie nic nie widać. Wszystko bardzo dobrze jednak słychać. Dosłownie wszystko. Takie nagrania mrożą krew w żyłach, trudno powstrzymać łzy. - Koleżanki z fonoskopii nie wytrzymały. Musiałem więc nad tym wszystkim pracować sam. I być twardy - mówi policjant.
To, co dla zwykłych ludzi jest makabrą, tutaj stanowi codzienność. - W Wejherowie doszło do brutalnego zabójstwa i sprawcy usiłowali spalić zwłoki. Bardzo skutecznie pozbawili je też cech mogących pomóc w identyfikacji. Nie mieliśmy więc teoretycznie żadnego punktu zaczepienia. Nie znaliśmy danych ofiary. Nie wiedzieliśmy nic o jego rodzinie. Zatem nie mieliśmy nawet podejrzeń jaki mógł być motyw - wspomina mł. insp. Janusz Skosolas. W sekcji tych zmasakrowanych zwłok musiał uczestniczyć ekspert z Biskupiej Górki. I tylko dlatego z bardzo zniszczonych rąk denata udało się zdjąć ślady papilarne. - Na tej podstawie w bazie AFIS ustaliliśmy tożsamość tej osoby już po dwóch godzinach. I szybko ustalono też jej kontakty, a następnie można było zatrzymać sprawców - wspomina z dumą szef laboratorium.
Najnowocześniejsze na świecie
Jednak zaprzecza legendom, by do jego ludzi o pomoc zwracali się nawet z CIA. Przyznaje jednak, że w Gdańsku jest dziś sprzęt kryminalistyczny na najwyższym światowym poziomie. Choć podobno nawet stosującego najnowocześniejszą techniką przestępcę można łatwo schwytać sprzętem sprzed dziesiątek lat. - Laboratorium funkcjonuje już 55 lat i można znaleźć tu urządzenia z okresu całej jego działalności. Jest sprzęt świeżo zakupiony i niezwykle nowoczesny, jak spektrofotometr i aparatura do genetyki, które należą do najnowocześniejszych na świecie. Ale można znaleźć i stary mikroskop. Problem w tym, że upływ czasu nie zmienia jego parametrów, bo optyka nie podlega zużyciu. Nikt nie wymyślił nic nowszego, bo się nie da - tłumaczy Skosolas.
I chwali się, że dysponuje też sprzętem, którym z mikroskopijnej ilości materiału biologicznego można bardzo łatwo wyizolować kod DNA. - Na przykład, gdy teraz rozmawiamy, zostawiamy na stole drobiny śliny wypadające z naszych ust. Robiąc wymaz z powierzchni tego stołu jestem więc w stanie wyizolować nasze profile DNA. A to i tak byłaby bardzo duża ilość materiału do badania. Jesteśmy w stanie wyizolować DNA z o wiele mniejszych próbek - ostrzega przestępców naczelnik gdańskiego laboratorium.
Jak ściga się przestępców korzystając z dorobku nauki widzę na własne oczy w pracowni biologicznej, gdzie zabezpieczony od stóp do głów obserwuję pobieranie próbek z materiału dowodowego w śledztwie dotyczącym próby zabójstwa, do której niedawno doszło na jednym z postojów dla TIR-ów. - Kierowcy urządzili sobie libację, pod wpływem alkoholu puściły im nerwy i doszło do szarpaniny na noże. Jeden z jej uczestników został ranny i tylko cudem ostrze ominęło serce - wprowadza mnie pracujący nad tą sprawą ekspert. Wśród materiału dowodowego jest koszulka domniemanego sprawcy, na której trzeba odnaleźć ślady krwi jego ofiary.
Ekspert z pracowni biologicznej tłumaczy jednak, że jego praca to nie tylko morderstwa i gwałty. Kilka lat temu dzięki biologii udało się na przykład schwytać wyjątkowo dobrze zorganizowaną szajkę "porywaczy aut". Przestępcy kradli luksusowe limuzyny i natychmiast zgłaszali się do ich właścicieli z ofertą oddania samochodu za okup. Kiedy dostawali pieniądze, w umówione miejsce oddawali auto. Umyte i wysprzątane. Tak dobrze, że nie można było znaleźć najmniejszego śladu papilarnego, albo biologicznego. Porywali tak kolejne auta, aż popełnili jeden głupi błąd. Tym razem wyczyścili całe auto, ale zapomnieli... wyczyścić kluczyków. Na nich został materiał biologiczny jednego ze sprawców i policja szybko rozbiła cały gang.
Kryminalistyka, czyli... psychologia
Tu pomogła nie tylko biologia, ale i psychologia, z dorobku której w gdańskim laboratorium kryminalistycznym czerpią pełnymi garściami. Przede wszystkim tworząc portrety psychologiczne potencjalnych sprawców. - One są najbardziej skuteczne, gdy sprawca dokonuje większej ilości przestępstw, ale na pewno zawsze pomagają zawęzić grupę osób podejrzanych - tłumaczy mł. insp. Janusz Skosolas.
Szef gdańskiego laboratorium zdradza też nieco tajników tej pracy. - Jeżeli sprawca na miejscu zbrodni zachowuje się wobec zwłok w pewien określony sposób, bardzo często można ustalić czy ta osoba wcześniej ofiarę znała. Nie mogę mówić o wszystkich elementach takiego dochodzenia, ale są pewne naprawdę bardzo wyraźnie znaki dowodzące, że sprawca znał ofiarę. Są też inne elementy, które na miejscu zdarzenia wskazują nam prawdopodobne motywy. Bo ludzie nie zdają sobie sprawy, że dokonując tam pewnych rzeczy pod wpływem emocji - których nigdy nie da się wyłączyć - dają nam znać, kto tam wszedł i po co to zrobił - zapewnia.
Praca dla każdego?
W laboratorium tłumaczą jednak, że każda spraw jest inna. I śladów jest tyle, ilu ludzi na świecie. Może być to równie dobrze DNA, części garderoby, zapisy logowania się do stacji telefonii komórkowych, czy maile. - To może być naprawdę wszytko i tylko od nas zależy, co z tym zrobimy - przekonuje jeden z moich rozmówców.
Dlatego też w laboratorium policyjnym wbrew pozorom nie ma miejsca tylko dla inżynierów. Dowódca gdańskich kryminalistyków tłumaczy, że w jego laboratorium zatrudniani są równie chętnie ludzie o umysłach ścisłych, co i humaniści. Kluczem w rekrutacji jest bowiem przede wszystkim talent. Zwykle talent wyjątkowy. - Mamy tu pełen wachlarz bardzo utalentowanych ludzi. Bo nam potrzebne jest tak naprawdę wykształcenie ogólne i specyficzne predyspozycje. Sprawdzamy, czy ktoś widzi więcej od innych i umie połączyć pewne rzeczy i zależności. Najważniejsza jest dociekliwość - podsumowuje mł. insp. Janusz Skosolas.