- Przepiłować kłódkę do kiosku może każdy, a zabić kobietę, wyciąć kawałki
jej ciała i je zjadać potrafi tylko określona liczba dewiantów seksualnych - mówi nam Jan Gołębiowski, autor ponad 50 profili nieznanych sprawców przestępstw. Przekonuje nas, że nie da się wczuć w rolę mordercy. Zdradza, że największą satysfakcję daje moment, gdy można przestępcy zakutemu w kajdanki spojrzeć w oczy .
Czy praca profilera pana ekscytuje?
Jan Gołębiowski: To trudne pytanie. Na pewno jestem pasjonatem swojej pracy. W pewnym sensie kieruję się taką samą motywacją jak inni ludzie, którzy czytają kryminały lub przeżywają seriale typu CSI: Kryminalne zagadki.
To znaczy?
Ci ludzie próbują odgadnąć, kto jest sprawcą przestępstwa. Ja mam o tyle „fajniej”, że zajmuję się tym w realnych sytuacjach. Działa to na podobnej zasadzie, czyli chodzi o „główkowanie” i rozwiązywanie zagadek. Tyle tylko, że te zagadki są prawdziwe. To jednak nie jest zabawa polegająca na przeżywaniu adrenaliny, ale pożyteczna praca. Czytanie kryminałów to tylko czysta rozrywka. Ja mam szczęście łączyć przyjemne z pożytecznym. Moja praca to ogromne źródło satysfakcji, zwłaszcza, gdy się trafi z opisem nieznanego sprawcy przestępstwa.
A często się trafia?
Niestety nie zawsze jest okazja to sprawdzić. Żeby ocenić trafność, sprawa musi być rozwiązana, a podejrzany zatrzymany. Patrząc na pracę moją i kolegów po fachu, muszę stwierdzić, że nas zaprasza się do stworzenia portretu psychologicznego sprawcy przy śledztwach nietypowych, czyli wtedy, gdy standardowe metody pracy policji nie przynoszą skutku. Wtedy korzysta się z dodatkowych specjalistów, w tym profilerów. Te sprawy można określić jako trudne. W moim przypadku 65-70 proc. śledztw, do których sporządzałem profil kryminalny, sprawcy są nadal niewykryci. Nie można więc ocenić trafności profilu. Jednak rzadko zdarza się też, aby profiler mylił się w stu procentach. Profil składa się z wielu charakterystyk – dobrze wytypuje się płeć sprawcy, ale trochę nie doceni się wieku. Dobrze jest, jeżeli margines błędu nie jest duży.
Co właściwe pan robi, aby stworzyć profil przestępcy?
Wiele zależy od tego, czy dana sprawa jest świeża - sprzed tygodnia, czy jest to sprawa starsza np. z tzw „archiwum x”. Profiler korzysta z danych, jakie zabezpieczyli technicy kryminalistyczni i medyk sądowy. Ważna jest praca laboratorium kryminalistycznego. Praca profilera w praktyce w dużej mierze sprowadza się do analizy akt. Ogląda się zdjęcia, filmy, o ile takie są. Zawsze staram się też jeździć na miejsce zbrodni. W przypadku starszych spraw jeździ się nawet po dziesięciu latach.
I co panu daje taka wizyta? Czego pan szuka na miejscu zbrodni?
Na zdjęciach nie wszystko widać. Miałem raz sytuację, że jechałem na stację paliw, gdzie przed laty dokonano zabójstwa kasjera, a na miejscu zastałem już osiedle mieszkaniowe. Takie przypadki też się zdarzają.
A co mi daje taka wizyta? Sprawdzam na przykład czas, czyli jak długo idzie
się w dane miejsce. Czy trudno znaleźć miejsce zbrodni, czy łatwo. Czy jest
w jakiś sposób ukryte i trzeba znać okolicę, aby tam trafić. Ważna jest
odległość od szlaków komunikacyjnych, jak i np. to, czy po drodze można
złapać zadyszkę, bo droga na miejsce zbrodni prowadzi pod górkę. To wszystko
pomaga „wczuć” się w atmosferę, jaka panowała podczas dokonywania zbrodni.
Po jakim czasie zjawia się pan na miejscu przestępstwa?
Bardzo rzadko byłem na oględzinach zaraz po dokonaniu zbrodni. Częściej był
to drugi - trzeci dzień. Ale czasami był to okres pół roku i więcej. Była
kiedyś taka sprawa, która dotyczyła zabójstwa w warszawskim Lasku
Bródnowskim. Podejrzewano nawet, że to „robota” seryjnego zabójcy.
Znaleziono ciało bezrobotnej, bezdomnej kobiety. Była ona przywiązana do
drzewa. To było zabójstwo o podłożu seksualnym. Wtedy ściągnęli nas,
mnie i kolegę profilera, już na drugi dzień. W zespole pracuje się bardzo dobrze, inaczej niż na wielu filmach, gdzie profilerzy to często samotnicy.
I co udało się wam znaleźć na miejscu zbrodni?
Wszystko wskazywało na to, że zbrodni dokonano wieczorem albo w nocy.
Najpierw byliśmy tam za dnia, a później jeszcze raz po zmroku. Musieliśmy
wiedzieć, jak wygląda ta okolica po ciemku. Czy jest tam w miarę jasno, czy
dochodzi światło latarni albo łuna miejska. Stojąc za drzewem, czyli w
miejscu gdzie musiał znaleźć się sprawca, aby związać ofiarę, zobaczyłem, że
kontrolował wzrokiem wszystkie drogi i ścieżki, tak aby nikt go nie zaskoczył. To było z jego strony przemyślane.
Co oprócz miejsca zbrodni ułatwia panu stworzenie profilu podejrzanego?
Bardzo ważna jest współpraca z medykiem policyjnym lub sądowym. Dobrze z nim zawsze porozmawiać i wysłuchać, jakie ma spostrzeżenia, co wynika z jego
wiedzy i intuicji. Dzięki badaniu zwłok ma duże wyobrażenie o tym, co mogło
się wydarzyć. Wie, jakie obrażenia zadawał sprawca, jakie mogło być
narzędzie zbrodni. Czy to był nóż, czy stłuczona butelka. To pozwala nam
budować hipotezy dotyczące przebiegu zdarzenia. Na przykład jeśli od denata
był wyczuwalny alkohol, to może świadczyć na przykład o tym, że mógł być
łatwiejszą ofiarą. Alkohol zmienia zachowanie, można być bardziej odważnym
lub pasywnym i uległym. Typ zadawanych ran mówi zaś o tym, jakie emocje
kierowały sprawcą. Czy było ich dużo, czy raczej były one umiarkowane. Ważne
jest to, czy celował w serce, czy na przykład uderzał na oślep, aby się
wyładować emocjonalnie.
A jak duże znaczenie dla sprofilowania sprawcy ma ofiara?
Początkiem naszej pracy jest „sprofilowanie” ofiary. Trzeba zbadać, w jaki
sposób przyciągnęła sprawcę. Ona jest zaspokojeniem jego potrzeb. Musimy
dokładnie wiedzieć, kim była ofiara. Jeśli była to kobieta, to przestępstwo
mogło być dokonywane na tle seksualnym. Jeżeli ofiarą jest ktoś zamożny, tło mogło być rabunkowe. Gdy mamy do czynienia z alkoholikiem, to sprawcą może być ktoś z jego kręgów towarzyskich. Dokładna analiza ofiary w dużej mierze pozwala zrozumieć, dlaczego akurat ta osoba została wybrana przez sprawcę.
Najtrudniejsze sprawy to te, gdzie mamy ciało lub jego fragmenty i nie znamy tożsamości ofiary. Gdy mamy szczątki ludzkie lub szkielety, to tak naprawdę tylko medyk lub antropolog mogą powiedzieć coś ogólnie, czyli określić płeć, wiek. Nie wiemy, czy to Polak, czy cudzoziemiec. Ofiara niewiele wnosi wtedy do sprawy. Wtedy sprawa jest trudniejsza, profil trudniej zbudować.
Które sprawy szczególnie zapadają w pana pamięci?
To są sprawy niewykryte. Takie znaki zapytania, niewiadoma. Tak, jakby pan
obejrzał film, ale bez końcówki. Wciągnął, ale koniec jest nieznany.
A konkretnie?
Była jedna taka sprawa spoza Warszawy. Pojechaliśmy wtedy z kolegą do
Pabianic. Było to zabójstwo młodej dziewczyny. Miała zaklejoną całą głowę
taśmą klejącą. Taką brązową, szeroką, do pakowania. Na jej głowie było około
40 zwojów tej taśmy, a przy tym żadnych innych obrażeń. Udusiła się, to był
bardzo nietypowy zgon. W sprawie tej było dwóch oskarżonych, ale sąd miał
wątpliwości, więc zostali uniewinnieni. Jednym z nich był przyrodni brat
ofiary. Ustaliliśmy jednak, że dziewczyna miała również potencjał
suicydalny, a więc skłonności samobójcze. Teoretycznie jest możliwe, że
nawet zakleiła sobie głowę sama. Jednak sprawca pozostał niewykryty,
wierzę w wersję zabójstwa. Mam swój typ, który chodzi teraz na wolności (pod
warunkiem, że nie odbywa kary z innego powodu). To była naprawdę nietypowa
sprawa, którą pamiętam bardzo dobrze.
W którym to było roku?
Październik 2004
Czy aby sprofilować sprawcę, po zapoznaniu się ze wszystkim materiałami, stara się pan wczuć w zabójcę? Czy to trudne?
To totalna bzdura, rodem z filmów. Nie da się wczuć w umysł zabójcy, chyba,
że ktoś jest medium. Nie można mierzyć zabójcy swoją miarą. Myślenie o tym,
jak ja bym kogoś zabił, wprowadziłoby mnie w przysłowiowe maliny. Nie wiem,
jak ja bym zabił, jak działałbym w silnym stresie. Wczuwanie się w rolę
zabójcy to zabieg filmowo-literacki, ja nawet tego nie próbuję.
Nawet gdy jest pan na miejscu zbrodni?
Na przykład w Lasku Bródnowskim wiedzieliśmy, że zabójca stał za drzewem, bo musiał w tym miejscu związać swoją ofiarę. Faktycznie stanąłem w tym samym miejscu, aby wiedzieć, co widział w momencie dokonywania zbrodni. Ale to nie jest psychicznym wczuwaniem się w niego. Gdy mieliśmy przypadek z dziewczyną z głową zaklejoną taśmą klejącą, zastanawialiśmy się, którą ręką ktoś oklejał jej głowę. Czy ona sama, czy raczej robił to ktoś inny. Jeżeli był leworęczny to mógł robić to, siedząc z tyłu za ofiarą. Ale to jest strona, powiedzmy, „mechaniczna”.
Czy to, że nie wczuwa się pan w sprawcę, chroni w jakiś sposób pana
psychikę?
Łatwiej jest wczuć się w ofiarę. Raz tylko „wszedłem” w punkt widzenia ofiary do tego stopnia, że faktycznie wpadłem w coraz większe „przytłoczenie”. Aby sprofilować sprawcę, starałem się odtworzyć świat ofiary. Słuchałem muzyki, którą lubił zamordowany chłopak, grałem w te same gry komputerowe, chodziłem tymi samymi drogami, którymi na co dzień podążał. Odtwarzałem jego ostatnią drogę autobusem. Myślę, jednak, że to była wina intensywności zaangażowania w tę sprawę i czasu jaki naglił. Można powiedzieć – za dużo naraz.
Czy typ przestępstwa ma wpływ na celność profilowanie? Może je ułatwić lub utrudnić?
Zdecydowanie tak. Najłatwiejszym do sprofilowania jest seryjny morderca na
tle seksualnym. Dużo trudniejsze jest na przykład włamanie do kiosku, czyli
coś, co wydaje się błahe. Seryjny morderca zabił już co najmniej trzy lub
cztery razy, bo wtedy mówimy o serii. Możemy dostrzec podobieństwa i
różnice. W przypadku zwykłych przestępstw zaś nie ma typowych zachowań
"podpisowych" charakterystycznych dla jednego sprawcy, a pozostają jedynie
te funkcjonalne. One zaś są często wspólne dla większości ludzi.
To znaczy?
Przepiłować kłódkę do kiosku może każdy, a zabić kobietę, wyciąć kawałki
jej ciała i np. je zjadać potrafi tylko określona liczba dewiantów seksualnych. Osobę silnie zaburzoną łatwiej opisać od strony psychologicznej i wytypować ją z populacji.
Zdarzało się panu spojrzeć w oczy osobie, którą wykryto dzięki panu?
Nigdy wykrycie sprawcy nie było jedynie moją zasługą. Uważam, że profiler
pomaga i wspiera śledczych, a nie rozwiązuje za nich całego śledztwa. Ma
swoją rolę w całości działań, tak jak technik kryminalistyczny, jak medyk sądowy. Śledztwo to praca zespołowa, każdy przynosi swój „kawałek puzzla", żeby złożyć cały obraz sprawcy.
Ale kilka razy udało się spotkać sprawcę, którego profil sporządzałem, nie było tego jednak dużo. To są chwile największej satysfakcji, gdy siadasz z taką osobą i omawiasz z nią poszczególne elementy ze stworzonego przez siebie profilu, zwłaszcza, gdy
wiele elementów się potwierdza.
Odczuwa pan wtedy jedynie satysfakcję czy również stres?
Stresu nie ma. Jest lekkie napięcie, kiedy się okazuje, że moje hipotezy
były mylne. Trudno, jak wspominałem, oszacować wiek biologiczny, bo ten nie
pokrywa się z psychologicznym. Jak o tym rozmawiamy, mam przed oczami
mężczyznę, którego określiłem jako znacznie młodszego, bo w rzeczywistości
miał tzw. "ułańską fantazję" i sposób działania nosił cechy niedojrzałości.
W rzeczywistości okazało się, ze ma 56 lat, o 20 więcej niż typowałem.
Często zdarza się, że przestępcy próbują was zmylić?
Tak, bardzo duża część sprawców stara się zmylić organy ścigania. Wszystko
zależy od ich wiedzy na temat działania służb. Jeśli oglądali "W-11" czy "CSI",
to np. zakładają rękawiczki, aby nie znaleziono ich odcisków palców. Rzadko
są to bardziej wyrafinowane sztuczki. Jeden sprawca na przykład wysyłał anonimy, domagał się pieniędzy i groził wysadzeniem jakiegoś obiektu. W jego listach było wiele informacji, które miały zmylić organy ścigania. Odnosił się w nim do terroryzmu islamskiego, patriotyzmu, polskiej martyrologii, dokonywał zapożyczeń z języka angielskiego i francuskiego. Wymyślił sobie również bardzo niezwykły pseudonim, którym się podpisywał. Ale i tak udało się go zatrzymać.
Jan Gołębiowski (ur. 10 czerwca 1976) - psycholog kryminalny, biegły sądowy, wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, autor licznych publikacji na temat profilowania nieznanych sprawców przestępstw. Jest autorem pierwszej w Polsce monografii na temat profilowania kryminalnego. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Stowarzyszenia Psychologów Sądowych w Polsce.
Autor ponad 50 profili nieznanych sprawców przestępstw
Raz tylko „wszedłem” w punkt widzenia
ofiary do tego stopnia, że faktycznie wpadłem w coraz większe
„przytłoczenie”. Aby sprofilować sprawcę, starałem się odtworzyć świat
ofiary. Słuchałem muzyki, którą lubił zamordowany chłopak, grałem w te same
gry komputerowe, chodziłem tymi samymi drogami, którymi na co dzień podążał.
Odtwarzałem jego ostatnią drogę autobusem.