"W ramach eksperymentu zamieniłam doktorat na pracę w magazynie w UK" – Polka pisze z emigracji
List czytelniczki
11 sierpnia 2013, 17:50·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 11 sierpnia 2013, 17:50
Doktorantka, freelancerka. Nagle rzuca wszystko, by zasilić trzecią falę polskiej emigracji w Anglii. Zamienia uczelniany strój na kamizelkę odblaskową i wtapia się w środowisko pracowników jednego z magazynów w Bristolu. "Przerażająca jest tutejsza jakość życia" – pisze.
Reklama.
Szanowni Państwo,
Mam 27 lat. Nienormowaną umysłową pracę freelancera, rok doktoratu na karku i wszystko, co się z nim wiąże. Moje życie wyglądało jak rozpędzona lawina usłana pracą, książkami, studentami, projektami, pięknymi chwilami i podróżami. Mam na koncie wiele spełnionych marzeń i ambicji. Jeszcze więcej przed sobą. Realizuje siebie, swoje ambicje, jest mi w życiu dobrze.
W czerwcu postanowiłam rzucić wszystko w celu przeprowadzenia eksperymentu. Eksperyment miał na celu chwilową, lecz całkowitą, zmianę jakości życia. Postanowiłam wyjechać do Anglii. Jednak nie na popularny w naTemat.pl zmywak. I nie do Londynu. Moim celem był Bristol. Kolejnym celem: praca jak najbardziej odległa od tego, co robię na co dzień.
Zmęczona ciągłą gonitwą postanowiłam spróbować pracy na przeciwległym biegunie – zarobkowej, 8-godzinnej, fizycznej. Padło na magazyn. Innymi słowy: przywdziałam odblaskową kamizelkę, założyłam obuwie ochronne (safety shoes), założyłam rękawice i codziennie wstając o 4.30 rano szłam na 9 godzin układać książki w jednym z magazynów, jednej z większych firm w Bristolu. Prócz Anglików, Hindusów, Rumunów, Łotyszy i Czechów za najniższą krajową (6,19 funta) pracuje tam bardzo dużo Polaków. Ten wycinek społeczeństwa na emigracji obrazują moje poniższe spostrzeżenia.
Jak klaruje się podział wiekowy? Zdążyłam wyróżnić dwie grupy. Ludzie do ok. 26 roku życia to jedna. Nazwijmy ich ,,młodzi”. Inną stanowią ludzie w wieku starszym (45 wzwyż).
Ci pierwsi przyjechali tutaj parę lat, do parę miesięcy temu. Zazwyczaj w Polsce nie zaczynali, tym bardziej nie kończyli, żadnych studiów (choć są od tego wyjątki). Pracowali dorywczo, nie pracowali w ogóle, popadali w różne problemy i stwierdzili, że chcą coś zmienić. Jedni postanowili wyjechać na stałe, inni, jak mój znajomy Paweł (23 lata), chcą się "dorobić". Paweł chce odłożyć na samochód. Od kiedy przyjechał minęły dwa lata. On nadal zbiera. Z kolei mama dwójki dzieci - Ania (28 lat) - przyjechała tutaj dla męża (albo raczej za mężem). Oficjalna wersja jest taka, że nie ma zamiaru wracać do Polski, jednak jak poznałyśmy się bliżej okazało się, że Joannie od lat z mężem się nie układa. Jest zmęczona, nie znosi swojej pracy i "ciągnie ją do Polski" - jak sama mówi. Chciałaby spróbować tam wrócić, żyć z pomocą przyjaciół i rodziny. Tutaj czuje się samotna... "Kiedyś wychodziłam, bawiłam się, korzystałam z życia, dziś tylko praca, dom" – wspomina.
I to jest kolejna sprawa. Odizolowanie, samotność i pewna jakość życia w ogóle. Większość młodych, których tutaj poznałam po pracy (trwa od 6 do 15) nie robi nic. Zaraz, zaraz. Robią. Odpoczywają - jak nazywają to szumnie. Piotrek (28 lat) przyznaje, ze dzień w dzień pije bimber. Jego tydzień wygląda tak, że wraca z pracy, je coś, po czym zasiada przed komputerem. Do komputera spożywa… bimber. Jak przesadzi, wówczas od 17 już śpi. Zdarza mu się tak spać do rana. Tak wygląda jego tydzień.
Podobnie Andrzej. Andrzej ma ruchome godziny pracy i czasem zdarza mu się iść na popołudniową lub nocną zmianę. Wracając około 2 w nocy do domu, zaczyna swój ,odpoczynek od trzech piw. Idzie spać. Wstaje ok. 11. Ogląda TV. Na 16 idzie do pracy. I tak w kółko. Cały czas.
System pracy od 6 rano, który wymaga od niektórych wstania już ok. 4.20 w nocy, implikuje taki, a nie inny styl życia. Sen zaczyna się ok. 22. W między czasie na nic produktywnego nie ma się siły, czasu, chęci, ani po prostu opcji. Jest wewnętrzne przyzwolenie na odpoczynek, które usprawiedliwia nic nie robienie i brak ambicji.
Ale po pięciu dniach takiego życia przychodzi piątek. Przychodzi weekend. A weekend to zupełnie inna bajka. Poznani przeze mnie młodzi zaczynają weekend już w piątek po pracy. Obok zakładu pracy jest mały sklepik. Po 15 grupka Polaków pracujących w magazynach i przy produkcji zbiera się tam. Godzina 15.15. zaczynają imprezę. Z samochodu Piotrka przy otwartych drzwiach leci muzyka techno. Młodzi kupują piwa w sklepie i ochoczo konsumują je przed marketem na murku. Śmiechom, krzykom i radościom nie ma końca. Po spożyciu paru piwek zaczynają się nawet tańce. Jest 16. Co odważniejsze dziewczyny dają nawet popis swoich umiejętności tańca na rurze. Za rurę służy znak drogowy. Wiadomo, że po całym dniu ciężkiej pracy oraz ogólnym zmęczeniu pracą przez tydzień, alkohol szybciej rozchodzi się po organizmie… Po wypiciu 3 mocnych piw Piotrek postanawia dmuchnąć w alkomat. 0,6. Ku uciesze reszty Piotrek decyduje się na prowadzenie samochodu, zaznaczając, że ,,prowadził po więcej”. Kolejne zakupy i cała ekipa pakuje się do samochodu. Zmiana miejscówki - mówią. W tym momencie odpuszczam…
Drugą grupą są starsi. Ja poznałam cztery osoby w wielu 45-63 lata. Wszyscy mają tutaj rodziny. Innymi słowy, wyemigrowali razem lub na raty, ale koniec końców przeprowadzili się do Anglii całą rodziną. Pani Bienia jest tutaj z mężem. Pracują w jednej fabryce. Ich córka wychodzi za maż za miesiąc (ma 20 lat). Są bardzo podekscytowani. Przyjechali tutaj parę lat temu razem. Zostaną tu najprawdopodobniej. Pani Benia nie może się doczekać wnuków. Podobnie pani Kasia. "Czekam na wnuki i k…nic!" – szeroko gestykuluje i zaciąga się skręcanym w bletkę tytoniem. Na marginesie, wszyscy to tu palą, bo jest taniej.
Pani Kasia mieszka we własnym domu z synem. Wykupiła dom na obrzeżach miasta i jest bardzo z tego dumna. "Mam swoją kanapę, lodówkę, nikt mi po domu nie chodzi" – mówi. W kraju miała firmę stolarską, ale przyszły ciężkie czasy, syn nie chciał jej poprowadzić…Miała jednak jakieś oszczędności, a jej marzeniem zawsze było podróżować. Postanowiła więc wyjechać do UK. Tak trafiła do Bristolu. Pani Kasia nie zna języka. Do swoich przełożonych i angielskojęzycznych znajomych z pracy mówi swoją własną zlepką polskiego i angielskiego. To kolejna kwestia. Wielu ze starszych o angielskim nie ma pojęcia. Konsekwencje tego są różne. Od problemów z komunikacją w pracy, przez niezrozumienie poleceń kierownika, po nieumiejętność załatwienia sprawy w banku czy oddawanie koleżance telefonu przy próbie zamówienia jedzenia do domu. Język dla nich nie stanowi jednak większego problemu.
Mimo tego, że sądzi się z firmą, w której pracuje (taśma produkcyjna wciągnęła jej opuszek palca, była na zwolnieniu miesiąc) i deklaruje, że "ja tych k… nienawidzę" (przełożonych) to jest osoba wesołą i generalnie w zakładzie jest taką maskotką wszystkich. Często siada na kolanach Piotra (tego od samochodu i mocnych piw). Wówczas frywolnym żartom ("Piotruś, co Ci tak w kieszeni sterczy? Klucze?") i śmiechom całej polskiej ekipy nie ma końca. Cała ta scenka wygląda nieco zabawnie. Piotr jest raczej puszysty, pani Ewa malutka i drobna. Ona na jego kolanach wygląda nieco kuriozalnie. Tym bardziej, że obydwoje mają podobne (przednie) ubytki w zębach.
Z całą rodziną wyemigrowała też 45-letnia Anna. Wiedzie im się bardzo dobrze - jak twierdzi. Bardzo by chciała, by do pracy w przyszłości w tej firmie (praca polega na przerzucaniu przez osiem godzin książek - od zeszycików po encyklopedie) przyszła jej córka. Anna żałuje, że córka ma dopiero 16 lat, a do fabryki przyjmują od 17. Ale za rok na pewno córka podejmie się wakacyjnej pracy – cieszy się popularna na magazynie "Ancia". Na pytanie o plany na weekend starsi przedstawiciele emigracji opowiadają się za rodzinnym spędzaniu czasu. Spacery, odwiedzanie syna. Zakupy obowiązkowe. W niedzielę kościół oraz posiłek wspólny z innymi wiernymi.
Co ciekawe, ponad połowa moich znajomych zatrudniona jest w zakładzie przez agencję pracy. Oznacza to, że pobierają najniższy zarobek krajowy (ok. 6 funtów za godzinę). Dodatkowym minusem agencji jest to, że jak jest praca w magazynie, to pracują, a jak nie ma pracy, mogą mieć nawet miesiąc przerwy. Oczywiście bezpłatnej. Także dni wolne są bezpłatne. Choć nikt ich raczej nie bierze. Wszyscy się boją. Dodatkowo wszyscy pracują pod dużą presją. W składzie pracowników jest bardzo, ale to bardzo duża rotacja. Kierownicy bacznie obserwują poczynania i wydajność swoich podwładnych. Słyszałam historie o zwalnianiu za ,zbyt długie wizyty w toalecie, bycie zbyt powolnym lub przysiadnięciu sobie w celu odpoczynku. Każde takie zagranie może skutkować tym, że podchodzi do danej osoby pani z agencji pracy, oznajmiając jej, że jest zwolniona. Z dnia na dzień. Dlatego wszyscy się denerwują. Kiedy jest "bizi" (w slangu oznacza to, że jest dużo pracy), to na tym tle (presji) dochodzi do masy konfliktów i przepychanek słownych. Każdy boi się o swoje miejsce. Aż tak, że ostatnio byłam świadkiem kłótni, która skończyła się rękoczynami. Jedna pani źle ułożyła książki w pudełku. Druga bała się, że będzie na nią.
Na moje pytanie: jak można pracować pod taką presją, np. 2 lata, Joanna mówi: "Pracuje tak, pomiatana przez kierowniczkę (fakt, ona cały czas krzyczy i wyzywa pracowników), bo nie ma innej pracy". Argument podobno nie do zbicia…
Kolejnymi pracownikami są ci, którzy mają "kontrakt". Tutaj słowo "kontrakt" brzmi co najmniej jak nobilitacja. Ci pracownicy mają coś w rodzaju umowy o prace. Przysługuje im odpowiednia liczba dni wolnych plus cale zaplecze ubezpieczenia medycznego. Ostatnio w sobotę jeden z kontraktowych kierowców wózków widłowych obudził się po imprezie rodzinnej jeszcze nawiany i nie przyszedł do pracy. Wziął sobie urlop. Na kontrakcie to normalne. Pracując przez agencję zostałby natychmiast zwolniony. Na marginesie, angielska managerka nie przewidziała tego, że jest to w tym dniu jedyny kierowca wózka widłowego. W połowie dnia, kiedy odkryto jego absencję, praca stanęła. Nie miał kto przewozić palet z książkami. Wyobraźnia managerki nie sięgnęła tak daleko, by znaleźć rano dla niego zastępstwo…
Pokazałam ten tekst mojej koleżance. Mieszka w Warszawie, pracuje w dziale marketingu dużej korporacji… Stwierdziła, że na takim – jak to określa - najniższym poziomie życia, funkcjonują ludzie bez ambicji. Dalej stwierdziła, że tekst obrazuje wycinek pewnego skrawka polskiej emigracji, jednak nie można generalizować. Oczywiście, ze nie można. Generalizowanie jest przerażające. Podobnie jak opisana wyżej jakość życia….