Niesamowity upał, góry, tłum turystów i morze piwa. Niestety tak wyglądają polskie Tatry latem. Pół biedy, jeśli turyści piją alkohol na tak mało wymagających trasach, jak droga do Morskiego Oka. Niestety osoby pod wpływem są też na innych trasach. A tam nawet na trzeźwo łatwo o wypadek. Alkohol to zły kompan górskich wycieczek, ale można go kupić we wszystkich schroniskach. Niestety.
Polak lubi piwo. Piwo do grilla, piwo nad jeziorem, piwo na działce i w lesie. I niestety piwo w górach. Oczywiście alkohol jest dla ludzi, ale nie dla wszystkich i nie zawsze. To właśnie alkohol jest przyczyną wielu wypadków. Jednak najczęściej mówi się o tych samochodowych lub nad wodą. A promile to też zagrożenie w górach. Niestety mało kto zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niesie za sobą "kilka piwek" na wysokościach.
Idąc szlakiem przy bezwietrznej pogodzie i palącym słońcu łatwo wyczuć, ilu turystów skończyło imprezę późno w nocy, a ilu dostarcza sobie procentów od rana. Zresztą nie trzeba wąchać, wystarczy spojrzeć. W miejscach, gdzie turyści urządzają sobie przerwy, praktycznie zawsze można znaleźć opróżnione butelki i puszki po piwie. Ale nawet jeśli ktoś zapomni zaopatrzyć się w mieście, nie ma problemu ze zrobieniem alkoholowych zakupów na szlaku.
W schroniskach różnych rodzajów piwa jest niemal tyle, ile rodzajów soków i napojów gazowanych. Zresztą nie tylko piwa. Przy Morskim Oku można też kupić wódkę w małpkach po 100 ml. Niewiele, ale pewnie nikt nie zabroni nam kupić kilku sztuk. – To hit – mówi mi pracownica schroniska przy Morskim Oku. – Ludzie kupują nie tylko piwo, ale i wódeczkę. Ale żadnych incydentów nie ma. Mamy nad wszystkim kontrolę i kiedy widzimy, że ktoś wypił już za dużo, to nie sprzedajemy mu więcej – zapewnia.
Ale problemem są ci, którzy w góry idą z własnymi zapasami. Wiadomo, że im szybciej się pije, tym mniej jest do wnoszenia. W ostrym słońcu alkohol jeszcze szybciej wchłania się do organizmu i dopiero na szlaku zaczyna się impreza.
Nie tylko jeśli chodzi o alkohol, ale i hałasy – w górach ujawniają się komórkowi didżeje, którzy hitami techno i disco-polo katują nie tylko turystów, ale przede wszystkim zwierzęta mieszkające w lesie. Do tego dochodzą przekleństwa i krzyki. Podchmielony jegomość wołał z Giewontu swoją koleżankę Kaśkę, która była najprawdopodobniej na Wyżnej Przełęczy Kondrackiej (10-15 minut drogi).
Poza tym po alkoholu ludzie mają większą skłonność do przekleństw, a one słabo korespondują z wypoczynkiem i ciszą. Ale najgorsze jest niebezpieczeństwo, jakie pijani turyści sprowadzają nie tylko na siebie, ale i na innych. Wystarczy, że jedna osoba potknie się na zatłoczonym podejściu na Giewont, a ucierpieć może kilka osób.
– W przeszłości zdarzały się sytuacje, gdy musieliśmy ratować ludzi po spożyciu alkoholu – mówi Maciej Ziarko, ratownik medyczny TOPR. – Jedynym powodem dla którego wówczas wyruszaliśmy w góry było upojenie alkoholowe, a nie stan bezpośredniego zagrożenia życia. Nasze działanie w takich momentach sprowadzało się jedynie do transportu. Miało to miejsce w sytuacji gdzie nietrzeźwy turysta nie był w stanie iść o własnych siłach lub był w trudnym terenie górskim, który w połączeniu ze stanem upojenia stwarzał duże zagrożenie życia dla takiej osoby – wyjaśnia. Zastrzega jednak, że TOPR nie zamierza zajmować się problemem alkoholu w górach, bo żyjemy w wolnym kraju.
Dlatego na razie można apelować tylko do zdrowego rozsądku turystów. I tłumaczyć, że góry nie są najszczęśliwszym miejscem na badanie swojej wytrzymałości na alkohol. A poza tym po co przytępiać zmysły, skoro góry są tak piękne? Na trzeźwo wyglądają lepiej. A piwa można się napić po powrocie do pensjonatu.