
Reklama.
Tatry są zalane przez turystów, szczególnie jeśli lato jest ciepłe i bezdeszczowe. A kiedy jest ciepło, turystom chce się pić. No i jeść. Dlatego już w XIX wieku zaczęły w górach powstawać schroniska. Za najstarsze z obecnie działających w Tatrach uznaje się tzw. stare schronisko przy Morskim Oku (budynek powstał w 1874 roku). Ale od tego czasu turystyka górska zmieniła swoje oblicze nie do poznania.
Kiedyś była rozrywką elitarną, na którą mogli sobie pozwolić nieliczni bogacze. Później stała się sportem masowym, ale wciąż niezbyt popularnym. Z czasem zaczęła się upowszechniać. Ale jeszcze nasi rodzice idąc do schroniska nie musieli spodziewać się tam tłumów. I nie mogli oczekiwać luksusów.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu prąd w schronisku wcale nie był normą, a wodę gotowało się na ogniu. Poza tym nie można było marzyć o zrobieniu zakupów, jakie dzisiaj są dostępne w nawet najmniejszym schronisku. Jednak wraz ze wzrostem liczby turystów prowadzenie schroniska stawało się coraz bardziej opłacalnym biznesem. Doprowadzono do nich prąd, a półki zaczęły się zapełniać produktami. Rozwój środków transportu pozwolił dowozić je przez cały sezon.
Ale jednocześnie schroniska zaczęły tracić swój klimat. Z zacisznych przystani stały się głośnymi i zatłoczonymi barami szybkiej obsługi. Od zwykłych fast foodów i bud z zapiekankami odróżniają je dziś właściwie tylko ceny i nietypowe położenie. Ale tłok ten sam, produkty te same, i podobny pośpiech. "Proszę przechodzić dalej", "Proszę zrobić miejsce" – słyszy się nieustannie. Zresztą dzisiaj już mało kto chce na dłużej zatrzymać się w schronisku. Jest za głośno i za tłoczno.
Najgorzej jest oczywiście na najbardziej zatłoczonych szlakach. Nie wiem, czy powinny się jeszcze nazywać schroniskami, a nie na przykład barami lub hotelami. Tym bardziej, że ceny za noclegi także nie należą do najniższych. Na przykład przy Morskim Oku cena za jedną noc w szczycie sezonu to 54 złote. Taniej można zanocować w hostelu przy Krupówkach.
Ale są też miejsca, gdzie jeszcze można poczuć ducha starych czasów. Wystarczy zboczyć z trasy do Morskiego Oka, przejść 10 minut łatwym szlakiem i trafia się do oazy spokoju – Schroniska w Dolinie Roztoki. Chociaż i tam dotarła już cywilizacja (jest nawet Wi-Fi), to nie zabiła ona ducha tego miejsca. – U nas jest spokojniej, ale i tak mamy masę roboty – opowiada mi jedna z pracownic schroniska, podając szarlotkę z bitą śmietaną. – Sporo ludzi przychodzi do nas na nocleg. Mamy aż 75 miejsc, niedawno był remont, więc warunki są naprawdę dobre – zachwala.
Ale do Doliny Roztoki warto zajrzeć chociażby po to, żeby wyciszyć się na kilka chwil. Nic tak nie dodaje energii do dalszej wędrówki jak odpoczynek w cieniu. I przede wszystkim ciszy. Wydawałoby się, że to właśnie góry są doskonałym miejscem na ucieczkę od zgiełku nie tylko miasta, w którym pracujemy, ale i od zgiełku Zakopanego czy Krupówek. Niestety trzeba się namęczyć coraz bardziej, żeby od tego zgiełku rzeczywiście uciec.