Jak nazywa się stolica Wielkiej Brytanii? Luton. Francji? Beauvais. Belgii? Charleroi. Tak wyglądałaby mapa Europy, gdyby nakreślić ją na nowo z perspektywy pasażera tanich linii lotniczych.
Gwałtowny przypływ podróżnych zmienia dotychczas anonimowe miejsca w istotne punkty na mapie świata, a przynajmniej Europy. Wprawdzie żadne z lotnisk obsługujących tanie loty w Starym Świecie linie nie znalazło się wśród 30 portów rejestrujących największy ruch w 2011 r., ale i tak takie miejsca jak Luton przyjmują ponad 9 milionów pasażerów rocznie (tyle było ich w roku 2010 – warszawskie Lotnisko Chopina dla porównania miało w 2011 8,7 milionów pasażerów). Znacznie mniejsze Frankfurt-Hahn (Niemcy) i Charleroi (Belgia) mają odpowiednio blisko 3 mln i ponad 5 mln gości rocznie (dane za 2010 r.). Czy to nie wystarczające powody, by przyjrzeć się dokładniej miejscom, do których nieodwołalnie zawitacie, jeśli zechcecie oszczędzić 50 do 75% ceny biletu w regularnych liniach? Sprawdźcie, co czeka was na miejscu.
Londyn-Luton
Najbardziej depresyjne miejsce świata. Zawsze po wyjściu z samolotu liczna grupa rzuca się palić pod hangarami opatrzonymi logotypami największych tanich przewoźników. Wszyscy przytupują w deszczu lub wietrze w oczekiwaniu na autobus, który zawiezie pasażerów na stację kolejową. Tam pozostaje już tylko zmierzyć się z jedną z trzech kas biletowych lub automatem, w trakcie gdy wyświetlacz nad głową pokazuje, że pociąg do Londynu odjeżdża za dwie minuty. Z upragnionym (nietanim) biletem w garści wystarczy pokonać odmawiającą współpracy bramkę, cztery piętra po stromych schodach (są też ruchome, ale zawsze działają w żółwim tempie) i w ostatniej chwili dobiec z wywieszonym językiem na peron. Większość podróżnych ma z Luton właśnie takie doświadczenia. Tymczasem, o dziwo, w liczącym ponad 200 tys. mieszkańców miasteczku (58% z nich to biali Brytyjczycy), położonym 50 km od Londynu i połączonym z nim rzeczoną linią kolejową, za pomocą której z Luton Airport Parkway można dostać się do St Pancras w 20-30 minut, toczy się normalne życie. Działa tu Uniwersytet hrabstwa Bedfordshire i czwartoligowy klub piłkarski Luton Town Football Club (w latach 50. i 80. w ekstraklasie), a w maju odbywa się największy jednodniowy karnawał w Europie (sic!). Osobiście znam osobę z Polski, która spędziła dłuższy czas ucząc angielskiego w tamtejszej publicznej szkole i przeklinała ją, na czym świat stoi, a także drugą, która umówiła się w luksusowym hotelu w Luton (sic!!) na szybką weekendową randkę, nie mając czasu na podróż do Londynu. Czyż to nie znak naszych czasów?! Sama obiecywałam sobie, że już nigdy więcej Luton. Tymczasem po raz bodaj 10 znów zdecydowałam się na lot do Londynu właśnie poprzez to lotnisko...
Paryż-Beauvais
Loty Ryanair z krakowskich Balic lądują na Beauvais pod Paryżem w godzinach popołudniowych, ale na szczęście czas odjazdu autobusów do Paryża skorelowany jest z poszczególnymi połączeniami. Terminal w Beauvais-Tillé to metalowy barak, toaleta dla oczekujących na checkin obejmuje dwie kabiny – jedną nieczynną, zaś w razie wątpliwości co do tego, która hala odlotów jest tą właściwą, podróżni skazani są na miotanie się na piechotę pomiędzy tym a kolejnym, oddalonym o 100 metrów barakiem w urywającym głowę wietrze. Jako przedsmak estetycznych przeżyć
czekających turystę w stolicy sprawdza się średnio, ale też nie winduje niepotrzebnie oczekiwań. Droga autokarem do Paryża (około 45 minut) upływa w przyjemnym oczekiwaniu na autostradzie, zaś w samym mieście od razu trafia się na obwodnicę, która kończy się w okolicach Pałacu Kongresu, czyli punktu docelowego. Na obronę Beauvais warto przyznać, że Paryż nie ma szczęścia do lotnisk – znacznie bardziej popularny Charles de Gaulle (szóste miejsce wśród lotnisk z największym ruchem na świecie!), czyli Roissy, ma najmniej czytelny system komunikacji wizualnej w kosmosie i notorycznie obrażoną obsługę, która odburkuje coś pod nosem w odpowiedzi na pytania zadane płynną francuszczyzną (o angielskim nie wspomnę).
Barcelona-Girona
Punkt docelowy dla wielu marzących o hiszpańskiej riwierze, ekscesach nocnych klubów Barcelony i wariackiej architekturze Gaudiego. Przewodnik po lotnisku na wstępie zaznacza, żeby nie spodziewać się zbyt wiele, gdyż “services are somewhat limited” (usługi są ograniczone). Dosłownie – ograniczają się do jednego sklepu wielobranżowego i dwóch barków z przekąskami, z których żaden nie sprzedaje papierosów, bankomatu, skrzynek na listy, punktu zbiorczego (meeting point), punktu pierwszej pomocy i budek telefonicznych. Przy pierwszym kontakcie – znów zderzenie z mikro-budką, która sprzedaje bilety na autobus wiozący podróżnych do Barcelony. Warto jednak zaznaczyć, że prawdą jest sformułowanie ze strony, żeby się nie martwić – o której by się nie przyleciało, trafi się na jakiś autobus do Barcelony.
Obsługa posługuje się podstawowym angielskim, przychylnym okiem patrzy też na próby komunikacji w macierzystym języku Rafaela Nadala. Stres rodzi się za to przy odjeździe busików, do których jest się upychanym wedle widzimisię kierowców. Zdarzają się rozdzielone pary, ludzie, którzy załadowali już swój bagaż do luku, ale nie zmieścili się na pokład itd. Na szczęście wszystkie pojazdy docierają do oddalonego o ponad 90 km Estació del Nord – odrapanego dworca autobusowego w centrum Barcelony – mniej więcej o tej samej porze, więc na miejscu można odnaleźć lubego/lubą i – przy odrobinie szczęścia – także torbę. Sama Girona natomiast to niespełna stutysięczne miasteczko ze świetnie zachowaną średniowieczną starówką, położone u zbiegu czterech rzek. Według Wikipedii, mieszkańcy Barcelony chętnie udają się tam na jednodniowe wypady. Zupełnie odwrotnie niż cała reszta świata...
Berlin-Brandenburg-International
To wyjątek na tej liście, gdyż lotnisko Schönefeld, a już wkrótce Berlin-Brandenburg-International, ma obsługiwać dosłownie cały ruch wokół stolicy Niemiec – loty regularne i te tanie. Gigantyczny lotniczy hub, pomyślany jako konkurencja dla dalekiego Frankfurtu nad Menem (który ma też matecznik dla rozmaitych airberlinów i wizzairów w postaci portu Frankfurt-Hahn), to przedsięwzięcie kontrowersyjne, bo już dzisiaj znacznie droższe niż przewidywały plany, zapóźnione w budowie i dziwnie centralistyczne. Jako stypendystka fundacji Boscha dla młodych dziennikarzy miałam przyjemność zwiedzić jego budowę w roku 2009
i przyznam, że nigdy nie zrozumiałam, dlaczego w Berlinie uparto się, żeby zamknąć wszystkie działające dotychczas porty (przestarzały, acz niezwykle malowniczy Tempelhof, gdzie dziś odbywają się targi mody i działa piękny park oraz umiejscowiony podobno za głęboko w mieście Tegel) i skierować cały ruch lotniczy w jedno miejsce. BBI wystartuje 3 czerwca 2012, co będzie oznaczało kres funkcjonowania Tegel i, de facto, Schönefeld, które poszerzone o 970 hektarów i zmienione w przestrzeń lotniskową, hotelową i usługową naraz będzie mogło przyjąć do 27 milionów pasażerów rocznie (sic!). Tu naprawdę założenie jest takie, że na Berlin-Brandenburg-International będzie można zaszyć się na tydzień i nie wychodzić na powietrze dzięki salom konferencyjnym, restauracjom i mallom. Póki co, Schönefeld i Tegel to jedne z milszych miejsc do lądowania, gdyż oprócz bez zarzutu działających pociągów S-bahn i metra, dowożących doń podróżnych i względnej bliskości do centrum, cały system jest dobrze oznakowany i trzeba być prawdziwą gapą, żeby nie znaleźć odpowiedniego peronu czy pociągu. Czas pokaże, jak będzie z BBI.
Mediolan-Bergamo
Mój osobisty faworyt – to jedyne lotnisko, na którym musiałam spędzić 24 godziny, bo nie zdążyłam na samolot. Fatalnie skomunikowane z Mediolanem Orio al Serio pod Bergamo to wcielenie tego, co może nie udać się w konstrukcji portu tanich lotów (po prawdzie to wrażenia sprzed kilku lat, ale nie spodziewam się rychłej poprawy). Próba znalezienia połączenia Mediolan-Bergamo kończy się na mało żywotnym systemie autobusów (od 4 do 23.00, “co mniej więcej pół godziny”!) i pociągu, który dojeżdża tylko do samego Bergamo (lotnisko znajduje się 3,7 km za miastem), skąd znowu dalej trzeba zabrać się busem. Znalezienie okienka przewoźnika na dworcu głównym w stolicy Lombardii,
by dokonać zakupu biletu i zasięgnąć języka co do bardziej precyzyjnych godzin odjazdu, również graniczy z cudem, jeśli nie zna się włoskiego, a mówi za to wystarczająco dobrze w czterech innych popularnych językach europejskich. Kiedy już uda nam się dotrzeć do Orio al Serio, samo lotnisko wyrasta ponad poziomy wyznaczone przez Beauvais czy Gironę. Jest wystarczająco dobrze zaopatrzone, by dało się tam przeżyć dobę, dysponuje zadowalającą ilością dużych siedzeń (niestety z wbijającymi się w plecy podłokietnikami) i obsługą skłonną pomóc zagubionemu i przerażonemu podróżnemu (dodajmy, że mówią tu po angielsku). Bergamo zaś to piękne, również ponadstutysięczne miasteczko położone u stóp Alp, obdarowane przez los imponującą starówką Città Alta na wzgórzu. Jakim jednak cudem tamtejsze Orio al Serio zdołało obsłużyć w 2010 r. ponad 7,5 miliona pasażerów, stając się tym samym czwartym najbardziej popularnym lotniskiem we Włoszech? Non lo so.
W swojej najnowszej powieści “Mapa i terytorium” Michel Houellebecq dał taki obraz lotniska i miasteczka Beauvais: “Przy wyjściu z lotniska Beauvais-Tillé zatrzymał się, postawił torbę na ziemi i głęboko odetchnął, starając się odzyskać równowagę. Rodziny z wózkami i dziećmi upychały się w autobusie jadącym do Porte Maillot. Obok stał biały minibus z dużymi oknami z logo Transport Urbains du Beauvais. Jed podszedł, żeby zapytać; to minibus lotniskowy, powiedział kierowca, bilet kosztuje dwa euro. Jed zapłacił i wsiadł jako jedyny pasażer.
– Na dworzec? – spytał po chwili kierowca.
– Nie, do centrum
Kierowca spojrzał zdziwiony; najwyraźniej lokalna turystyka niewielki miała pożytek z lotniska. A przecież poczyniono tu niemałe wysiłki, podobnie jak w innych miastach Francji: w centrum urządzono piesze pasaże, postawiono tablice z informacjami historycznymi i kulturalnymi. Pierwsze ślady człowieka w okolicy Beauvais są datowane na 650 tys. lat p.n.e. (...) Beauvais od jedenastego wieku przeżywało okres prosperity z silnie rozwijającym się przemysłem tekstylnym; tkaniny z Beauvais były eksportowane nawet do Bizancjum. W 1225 r. biskup Milon de Nanteuil rozpoczął budowę katedry pod wezwaniem świętego Piotra (trzy gwiazdki w przewodniku Michelin, warto zwiedzić), która – choć nieukończona – ma najwyższe w Europie gotyckie sklepienia”. WAB, 2011. CZYTAJ WIĘCEJ