Jak wielu Polaków ma przecież na koncie mandat za picie piwa pod chmurką? Sporo tych mandatów mogło zostać wystawionych bez podstawy prawnej. Gdy policjanci widzą w miejscu publicznym człowieka z butelką, natychmiast sięgają po bloczek mandatowy. Obywatel zwykle karnie podpisuje i zastanawia się na czym zaoszczędzić te kilkadziesiąt złotych na karę. Błąd.
Okazuje się, że w takiej sytuacji warto najpierw sprawdzić, czy picie alkoholu w miejscu, w którym zatrzymała nas policja jest w ogóle zabronione. Bo mitem jest, że funkcjonariusze mogą dowolnie interpretować sobie pojęcie miejsca publicznego. O prawo do pica pod chmurką i działanie policji w granicach prawa walczy Marek Tatała - bloger i ekonomista związany z Forum Obywatelskiego rozwoju prof. Leszka Balcerowicza. Na swoim globu Tatała niedawno pisał, jak z piwem w ręku przeprowadził eksperyment na stołecznym nabrzeżu Wisły.
Prawo zabrania wszystkiego?
Dał się tam złapać policji, a następnie przeprowadził z funkcjonariuszami długą dyskusję na temat tego, czy istnieją podstawy prawne do wlepienia mu mandatu. Nabrzeże nie jest bowiem wymienione w żadnym przepisie jako miejsce, gdzie zabrania się spożywania alkoholu w plenerze. Po długim sporze, w którym policjanci posiłkowali się internetem z komórki w poszukiwaniu przepisów, na podstawie których mogliby wypisać mandat, Marek Tatała ten spór wygrał. Z butelką w ręku odszedł bez mandatu.
A teraz radzi, że obywatele powinni dokładnie sprawdzać, czy w danym miejscu i sytuacji policja może ich ukarać. "Policja może wykorzystywać nieznajomość prawa. W miejscu, w którym przechodziłem, przewijają się w weekendy setki osób, wiele z nich z otwartymi napojami alkoholowymi. Jestem pewien, że 90 proc. z nich wezwanych do radiowozu nie wchodziłoby w żadne prawnicze dyskusje tylko przyjęło mandat wystawiony niezgodnie z prawem" - ostrzega bloger.
Jak tego uniknąć? Najlepiej wykorzystać prawo do dostępu do informacji publicznej, z którego istnienia zdaje sobie coraz więcej Polaków. Tatała tak zrobił i stołeczny magistrat poprosił o poinformowanie "czy w mieście stołecznym Warszawa wprowadzono czasowy lub stały zakaz sprzedaży, podawania, spożywania oraz wnoszenia napojów alkoholowych zgodnie z art. 14 pkt. ust. 6 ustawy z dnia 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, w innych niewymienionych w ustawie miejscach, obiektach lub na określonych obszarach gminy?".
Sprawdzaj, co Ci wolno
Marek Tatała podkreśla też, że zgodnie z linią orzeczniczą Sądu Najwyższego, przepisy precyzujące, gdzie panuje zakaz picia alkoholu nie mogą być ogólnikowe. Nie wystarczy więc określenie "miejsce publiczne", czy "teren przeznaczony dla dzieci". SN tłumaczy, iż przepisy powinny posługiwać się takimi zwrotami, które pozwalają te miejsca "indywidualizować i odróżniać (także ze względu na ich charakter) od innych tego samego rodzaju miejsc, obiektów lub obszarów publicznych na terenie gminy".
Innymi słowy, każde miasto powinno jasno określić, gdzie nie życzy sobie pica pod chmurką. W każdym innym miejscu, nikt nie złamie prawa, jeśli się tam z butelką pojawi. A jeśli miasto otwarcie się taką wiedzą nie dzieli, każdy zainteresowany powinien się o jej ujawnieni zwrócić. Ma do tego pełne prawo.
Idąc z otwartą butelką piwa wzdłuż nabrzeża Wisły (...) usłyszałem wezwanie ze stojącej nieopodal (na ulicy) policyjnej furgonetki. (...) Oddając dowód osobisty od razu poprosiłem o wskazanie podstawy prawnej interwencji (...). Po wskazaniu podstawy prawnej (czyli art. 431, który jednoznacznie nawiązuje do art. 14) poinformowałem, że w artykule tym jest mowa o ulicy, placu i parku, a więc spożywanie napojów alkoholowych na nadbrzeżu rzeki nie jest zabronione w tych artykułach... CZYTAJ WIĘCEJ