Niektórzy z nich kpią, ale większość tego stylu życia zazdrości. Gdy tylko pojawiają się pierwsze ciepłe dni, oni ciągną na Wybrzeże i często wracają dopiero, kiedy krajobraz zaczyna się złocić jesienią. A przez cały ten czas wiodą żywot lekki, przyjemny i ze wszech miar łatwy. Bo jak mówią, surfing to nie tylko sport, a stan umysłu. Niestety – stan umysłu, który wielu oburza, bo poza sportem to także seks, imprezy i drogi lans.
– Pod koniec czerwca znikam na półwysep na prawie dwa miesiące. W firmie, z którą współpracuję wiedzą, że wtedy jestem do dyspozycji, tylko jak świat się wali – mówi mi Remek, 27-letni grafik komputerowy z Elbląga. Tak żyje od wielu lat. I przyznaje, że nie potrafiłby chyba już inaczej spędzać wakacji, ani przyjąć etatu, który nie pozwalałby mu na długie wakacje. – Wcześniej to była ucieczka od studiów, a teraz pracy, w której bywam po 24 godziny na dobę – dodaje.
Sport, zabawa, seks
Co tak mocno pcha go na Półwysep Helski, mekkę pasjonatów surfingu w naszym regionie? – Przede wszystkim chill. Sport jest gdzieś w tym wszystkim na drugim miejscu – tłumaczy Remek. Przyznaje, że nie ma już wielkiej potrzeby ciągłego rywalizowania na wodzie. Do Chałup przyjeżdża po co innego. – Kłamałbym, gdybym zaprzeczył, że chodzi o dziewczyny, przeżycie czegoś fajnego. Spokój z jakim możesz wypalić tu jointa też nie jest bez znaczenia – stwierdza.
Remek bez skrępowania podkreśla, że gdyby nie tutejsze dziewczyny, pewnie wybierałby się polatać gdzieś do ciepłych krajów. – Wiesz, wydaję tu tyle, co na dłuższą wyprawę na południe Europy albo do Afryki Północnej, gdzie są naprawdę świetne warunki do kitesurfingu. No, ale tu płacisz za pewność, że "zaliczysz". Takiego braku pruderii jak na Helu, to nie ma nawet na najlepszych imprezach w Warszawie – mówi nie kryjąc zadowolenia. Nie przeczy też, że w kwestii kobiet chodzi tu raczej o ilość niż o jakość...
– Łatwy seks i ciągłe imprezy to nieodłączny element, ale nie pytaj mnie o opinię na temat ludzi, którzy pakują się na półwysep ze sprzętem tylko po to, by go wystawić jako wabik – mówi Tomek z Łodzi. Na co dzień prawnik w jednej z renomowanych kancelarii. I on ma z szefostwem umowę, że przez cały rok jest w pełni dyspozycyjny, ale latem dostaje możliwość wybrania prawie całego przysługującego urlopu. – Po trzech tygodniach tutaj człowiek wręcz marzy, by wrócić do pracy – stwierdza. Choć dodaje, że powroty bywają trudne. Zwykle na leczonym wciąż kacu, nierzadko z kontuzjami. Nie tylko z wody, ale i którejś z szalonych imprez.
Po prostu fajni ludzie
Każdy, kto obraca się w tym środowisku podkreśla, że jego nieodłącznym elementem jest jest seks. Łatwy i bez zobowiązań. – To normalne. Jak ma być inaczej skoro tu latem zjeżdżają się najładniejsze dziewczyny i najprzystojniejsi, wysportowani faceci. Na Helu są najfajniejsi ludzie i po prostu jest fajnie. Jak ktoś nie jest fajny, to się tu nie odnajdzie. Wynudzi po tygodniu i wróci oburzony jaka tu Sodoma i Gomora – wyjaśnia mi Monika, początkująca kitesurferka i studentka zarządzania z Gdańska. Rozmawiamy po południu, ale ona przyznaje, że chyba wciąż jest trochę wstawiona po wczorajszej imprezie. Monika podkreśla, że ją w to środowisko pchnęła pasja do kite'a i to jest główny powód, dla którego całe wakacje spędza na Półwyspie Helskim.
Jednak przyznaje, że wiele dziewczyn zjeżdża tu z całego kraju tylko po to, by wśród surferów znaleźć sposób na "tanie wakacje na bogato". – Wiesz, to nie jest tani sport. One wiedzą, że jeśli kolesia stać na ten sprzęt, to i na drinki nie będzie żałował – tłumaczy. Podkreśla, że poznała wiele dziewczyn, które na Hel potrafiły przyjechać autostopem i szybko znaleźć właściwie bezpłatny nocleg na wiele dni. – Większość ekip ma tutaj układy z właścicielami kempingów. Bez problemu mogą więc kogoś przekimać za free – mówi.
Styl życia, który zaraża
Znajomy kitesurfer po powrocie z wakacji na Półwyspie Helskim zwykle przechwala się w gronie przyjaciół łóżkowymi przygodami idącymi w dziesiątki. Moniki pytam szczerze, czy z punktu widzenia dziewczyn surferskie życie naprawdę jest aż tak hedonistyczne? – Kilkadziesiąt lasek w jedno lato? Dziel te opowiadania na trzy. No ale myślę, że to i tak dość dużo. Kto ma szansę na takie wyniki, gdzie indziej? – pyta żartobliwie.
Jednak zdaniem Łukasza Komorowskiego, doświadczonego instruktora kite z Chałup, w prawdziwym surfingu nigdy nie chodzi tylko o to, by się łatwo zabawić. – Jeśli ktoś decyduje się spędzić tu cały urlop, to przede wszystkim dlatego, że wie jak fajną opcją jest kite, czy windsurfing. Chce spędzać wakacje naprawdę aktywnie – przekonuje. Jednak natychmiast dodaje, że wielu najpierw zafascynowało się sportem, a potem szybko wrócili, by posmakować otaczającego ten sport stylu życia.
– Ludzie widzą, że żyjemy nieustanną imprezą. Widzą, jak mamy wbite we wszystko, poza tym, co dzieje się na wodzie. Dodatkowo jest zabawa, dziewczyny i wszystko co temu towarzyszy. A skąd tyle chętnych kobiet? Ci wszyscy pływający faceci raczej do najbrzydszych nie należą – mówi Komorowski. Dziewczyny, które szkoli nie raz otwarcie przyznały mu, że noc spędzona z surferem to prawdziwy powód do dumy wśród koleżanek. Zupełnie inaczej niż wyrwanie z imprezy kogoś zwyczajnego. Te, które przyjaźnią się ludźmi pływającymi na desce zawsze należą do grona najpopularniejszych.
Surfing, czyli tani lans?
Surfer przyznaje jednak, że coraz częściej na półwysep przyjeżdżają ludzie, których sport nie interesuje już ani trochę. Biorą lekcję w jednej ze szkółek, na siłę zaprzyjaźniają się z popularnymi w środowisku instruktorami i myślą, że świat należy do nich. A raczej każda napotkana na surferskiej imprezie dziewczyna. Podobnie widzą to zwykli turyści, dla których surfer kojarzy się dziś już głównie z tanim lansem.
– Podczas każdej wizyty nad polskim morzem spotyka się surferów. Problem w tym, że za określeniem surfer kryje się dziś masa lanserów. Długie włosy, blond grzywka do nosa i oczywiście... zimowa czapka w środku lata. Najlepsze, że każdy z nich wygląda niemal identycznie. Chodzą po plaży i klubach myśląc, że są nie wiadomo kim – wspomina wakacje nad morzem Bartek. I dodaje: – Typowy szpan, który ze sportem ma niewiele wspólnego. Pewnie, mieli jakieś deski, ale one były raczej dodatkiem do ich wizerunku.