„Więcej kultury, więcej kultury!” zgodnie wołają wszyscy. W lokalach przy głównych ulicach mają być galerie, a nie banki, w kinach zamiast na żenujące filmy typu "Kac Wawa" trzeba zrobić miejsce dla ambitnej kinematografii. Zburzyć centra handlowe i wybudować muzea! Ale... po co? Te, które już mamy świecą pustkami, poza dniami, gdy wstęp jest darmowy. Dlaczego kultura broni się tylko wtedy, gdy nie trzeba za nią płacić? Dlaczego jesteśmy takimi hipokrytami i żądamy do niej dostępu tylko dla szpanu?
Kultura jest modna. Warto jest się znać choć trochę na sztuce, zaskoczyć znajomych sympatią do muzyki klasycznej, mieć galerie i muzea "w like" na Facebooku. Tylko dlaczego nie widzę tych wszystkich ludzi w miejscach, które „lubią”? Czemu w teatrze najczęściej spotykam firmowe grupy zorganizowane i wycieczki szkolne, a na wystawach głównie zagranicznych turystów, którzy odbębniają swój obowiązek zwiedzając obce miasto?
Z racji swoich studiów i powiązanych z nimi zainteresowań muzea odwiedzam często i chętnie. Podobnie moi koledzy z roku, artyści, aktywiści, dziennikarze i krytycy. I na tym ta chwalebna lista się kończy. „Zwykłych” widzów niezwiązanych bezpośrednio i zawodowo z kulturą praktycznie brak.
Tydzień temu przeszłam przez całą ekspozycję Zachęty nie natykając się na ani jednego człowieka. Poza mną i obsługą nie było tam dosłownie nikogo. Trochę lepiej jest w czwartki. Wtedy wstęp jest darmowy i można zauważyć trochę osób. A jeszcze więcej na otwarciu wystawy.
Na wernisaże już nie chodzę. Jest tłok, bo na stolikach stoi darmowe wino. Dla zasady go nie piję, w przeciwieństwie do wielu ludzi, którzy potrafią obalić nawet 6 kieliszków, bo nic nie kosztuje. Za to ci, którzy przychodzą nie po to, żeby się napić, ale są faktycznie wystawą zainteresowani, to wciąż ta sama ekipa, a na nią składają się głównie sami twórcy, którzy obserwują swoich kolegów. Resztę dopełniają studenci historii sztuki i kulturoznawstwa, oraz młodzi dziennikarze, którzy stoją na styku tych dwóch grup, bo i są całkiem zainteresowani wystawą i chcą się napić.
Zatem ci „normalni” odbiorcy kultury, nie pseudokultury i koncertów na Święcie Ziemniaka lub pierogów, stanowią naprawdę niewielki odsetek ludzi domagających się dostępu do sztuki. To gdzie wy wszyscy jesteście?
Mimo faktu, że Warszawa ma dwa miliony mieszkańców, na wydarzeniach kulturalnych widzę w przeważającej większości wciąż te same twarze. Mimo że wychowaliśmy wielu świetnych twórców, nie mają tak naprawdę dla kogo tworzyć. Jest garstka ludzi podążających za ich twórczością, lecz to stanowczo za mało, by mówić o jakimkolwiek sukcesie. Z literaturą nie jest lepiej, a poezję czytają tylko ci, którzy sami ją piszą. Środowisko samo siebie napędza i samo siebie pożera, nie mając dostępu do świeżej krwi, bez której nic nie będzie się rozwijać.
Czy to znaczy, że kulturę umiemy doceniać tylko wtedy, kiedy nic nas nie kosztuje? Czy uznajemy ją za dobro, za które nie trzeba płacić i to wyłącznie nasza łaska, bądź niełaska zadecyduje, że pójdziemy na wystawę? Z kulturą jest problem i może mieć on dwa podłoża: albo ludzi na nią nie stać, albo ich ona zupełnie nie interesuje.
Argument pierwszy: niekoniecznie. Na teatr faktycznie nie każdy może sobie pozwolić. Wydatek 70, lub nawet 120 złotych za miejsce w lepszym rzędzie nie jest zabawą dla wszystkich. Ale bilet ulgowy do galerii, w cenie jednego piwa, albo kino studyjne zamiast latte? To nie problem. Choć chyba się mylę, bo wczoraj i w jednym i drugim miejscu było pustawo.
Poza tym, jak „zgarniać" ludzi na te wydarzenia? Jak reklamować kulturę? Kto czyta zapowiedzi wystaw, kto czyta recenzje filmowe poza Filmwebem, gdzie szybko dowie się, czy coś jest fajne, czy "ch*jowe i nudne"? Garstka osób. Za to tekst o tym, że jakiś celebryta zwymiotował, a inny szpanuje samochodem kupionym na leasing przeczytają miliony ludzi. Nie wiem, czy ktoś w ogóle zerknie na ten tekst, bo jest o kulturze, i czy będzie się mógł bić z którymkolwiek o meksykańskich kibicach, albo ministrze Rostowskim. Raczej nie.
Argument drugi, czyli zainteresowanie: obserwuję, że ono teoretycznie istnieje, jednak ludzie okazujący je w większości są mocni w gębie, ale słabi w czynach, przez co wysyłają sprzeczne informacje do osób na „stołkach”: że niby kultura jest potrzebna, ale tylko ludziom-widmo. Festiwal w Opolu i amerykańska komedia obejrzana w multipleksie nie należy do zbioru o nazwie „kultura i sztuka”. Jeżeli oczekujesz tej prawdziwej, to spotkajmy się wreszcie w muzeum lub galerii, którą ochoczo lajkujesz na Facebooku, ale odwiedziłeś tylko raz. Przypadkiem.