Po wczorajszym zremisowanym meczu w Bukareszcie, Legia ma coraz większe szanse na awans do Ligi Mistrzów. Wystarczy, że u siebie nie straci żadnej bramki - i przejście do kolejnej fazy ma w kieszeni.
Pierwsza połowa meczu nie wyglądała zbyt dobrze dla Legii. Niedokładne podania, brak pewności siebie, poskutkowały w 34. minucie bramką. Sam na sam z bramkarzem wojskowych wyszedł Federico Piovaccari, który lobem pokonał bramkarza. Do przerwy mogło być znacznie gorzej, gdyby nie fantastyczna postawa Dusana Kuciaka, który robił co mógł aby nie wpuścić kolejnych goli.
W drugiej połowie jakby się coś odmieniło. Podania były dokładniejsze, widać było zdecydowanie mądrzejszą grę warszawskiego klubu. Potwierdziło się to w 53. minucie, kiedy to Łukasz Broż wypuścił prawą strona Radovicia. Ten płaskim podaniem w pole karne znalazł Jakuba Koseckiego, który pokonał bramkarza. Dosłownie minutę później Kosecki znów pokonał Cipriana Tatarusanu – jednak sędzie słusznie odgwizdał spalonego. – To był mecz walki, gdzie trzeba było pokazać, że się nie odpuszcza, że w każdą sytuację angażujesz 100 proc. i wydaje mi się, że właśnie tak zagraliśmy – mówił po meczu strzelec bramki.
Końcówka meczu zdecydowanie należała do gospodarzy. Na nasze szczęście zabrakło czasu, aby piłkarze Steauy Bukareszt zdobyli zwycięską bramkę. Mecz zakończył się remisem 1:1. – Osiągnęliśmy rezultat, o jakim myśleliśmy, mamy realne szanse awansu – powiedział po meczu Jan Urban, trener Legii. Teraz warszawski klub musi tylko nie stracić u siebie bramki, by przejść dalej do Ligi Mistrzów.