Niemcy przyznają, że w walce ze skrajną prawicą ich państwo zawiodło. Raport specjalnej parlamentarnej komisji nie pozostawia wątpliwości: wieloletnie bagatelizowanie zagrożenia prawicowym ekstremizmem i ukryty rasizm wśród niemieckich służb i polityków doprowadziły do wielu tragedii, których ofiarami padli imigranci. Skrajna prawica w Niemczech znowu zdobywa coraz większy posłuch.
- Nie mówić o tym, nie pokazywać ich, nie nagłaśniać tego - mówił niedawno o pomyśle na walkę z kibolami socjolog Krzysztof Martyniak z Uniwersytetu Warszawskiego. Z podobnego założenia wobec problemu przemocy skrajnej prawicy przez wiele lat wychodzili także za naszą zachodnią granicą.
W Niemczech przypłacono to jednak odrodzeniem faszyzującego podziemia, które przez kilka lat bezkarnie mordowało emigrantów. Być może warto uczyć się więc na cudzych błędach. Bo co do tego, że wiele błędów tam popełniono, nikt nie ma już wątpliwości. Kilka dni temu niemieckie władze opublikowały raport specjalnej komisji, której zadaniem było zbadać, jak doszło do tego, że istnienia bojówki prawicowych morderców nie udało się przez szereg lat nawet zauważyć.
"Hańbiąca porażka"
Specjalna komisja powołana przez Bundestag analizowała sprawę serii morderstw, których dokonywała bojówka nazywająca się Podziemiem Narodowosocjalistycznym. Niemiecka policja wciąż twierdzi, że organizacja składała się tylko z trojga szalonych terrorystów, ale media za Odrą od dawna spekulują, że byli oni "cynglami" innych dobrze znanych organom ścigania narodowców.
Szybko pojawiły się też spekulacje, że bezkarne mordy i kilkanaście napadów na banki, które na koncie mieli Beate Zschäpe, Uwe Mundlos i Uwe Böhnhardt, były możliwe tylko dzięki wysoko postawionym przyjaciołom w policji i prokuraturze.
Dla współczesnych Niemiec był to scenariusz przerażający, bo przywołujący natychmiast najgorsze historyczne skojarzenia, z którymi Niemiecka Republika Federalna nie chciałaby mieć już nic wspólnego. Dziś przewodniczący parlamentarnej komisji Sebastian Edathy zapewnia jednak, że ustalenia jego zespołu nie dają powodów, by zakładać, że w strukturach państwa szerzy się rasizm. Polityk przekonuje, że nie ma żadnych dowodów, by policja i służby specjalne wiedziały wcześniej kim są zabójcy, a tym bardziej im pomagały.
Problem mentalnościowy
Nie zmienia to jednak faktu, że raport Edathy'ego jest dla niemieckiego państwa druzgocący. W ocenie jego autorów, morderców z NSU można było wykryć i zatrzymać bardzo szybko. Problemem była jednak mentalność funkcjonariuszy niemieckich służb. - Zagrożenie skrajnie prawicowym ekstremizmem było zaniżone na każdym możliwym poziomie. Policyjne dochodzenia bazowały tylko na założeniu, że tylko Turcy mogą mordować innych Turków - tłumaczy parlamentarzysta.
Po pierwsze, Niemcom nie mieściło się w głowie, że skrajna prawica może w ich kraju kiedykolwiek działać znowu tak brutalnie. Po drugie, funkcjonariusze prowadzący śledztwa w sprawie brutalnych morderstw imigrantów z Turcji i Grecji, za którymi w rzeczywistości stało NSU, przyjmowali natychmiast wersję, że to kolejne porachunki wśród mniejszości. Sebastian Edathy przyznaje zresztą, że śledztwo jego zespołu wykazało, iż ukrytych rasistów i ksenofobów w niemieckich służbach nie brakuje. - Oni wszyscy powinni być zwolnienie ze służby - ocenia.
W parlamentarnym raporcie jego autorzy podkreślają także, że ich koledzy zasiadający na najwyższych szczeblach władzy mają spore "problemy mentalnościowe" ze zrozumieniem jakim zagrożeniem jest skrajna prawica. I to problemy występujący na płaszczyźnie ponadpartyjnej. Co najlepiej obrazuje fakt, iż NSU mordowało przecież na przestrzeni lat 2000-2007, gdy fotel kanclerza zajmował jeszcze socjaldemokrata Gerhard Schröder. Także za rządów Angeli Merkel długo nikt prawicowymi ekstremistami się nie zajmował. Ich historię odkryto dopiero w roku 2011 po nieudanym napadzie na bank, którego próbowali dokonać.
Czas skrajności nadchodzi?
Efekty tych wszystkich zaniedbań najlepiej widać teraz, pod koniec kampanii wyborczej przed zaplanowanymi na 22 września wyborami powszechnymi.
We wtorek w Berlinie większość oddziałów prewencji musiała skupić się w dzielnicy Hellersdorf. Otwierano tam bowiem nowy ośrodek dla uchodźców. Na uroczystości pojawili się jednak przede wszystkim sympatycy skrajnej prawicy, którzy otoczyli budynek skandując hasła wzywające do odesłania uchodźców tam, skąd przybywają.
Tego chcą zresztą już nie tylko krewcy narodowcy. Najważniejszym punktem programu wyborczego ministra spraw wewnętrznych Hansa-Petera Friedricha jest... odesłanie Romów do Rumunii i Bułgarii ponieważ podobno nadużywają oni korzyści wynikających z rozbudowanego niemieckiego systemu pomocy społecznej.