Pijani rowerzyści nie należą już do największych kryminalnych problemów? Do takiego wniosku zdają się dochodzić nasze władze i przygotowują się do zmiany przepisów, które pozwalają wtrącić za kraty za prowadzenie roweru po kilku głębszych. Na pomysł złagodzenia przepisów pierwszy wpadł prokurator generalny Andrzej Seremet, ale już dzisiaj poparł go również szef MSW Jacek Cichocki. Oponować nie powinien też minister sprawiedliwości Jarosław Gowin.
Odstąpienie od karania pijanych rowerzystów pozbawieniem wolności byłoby końcem pewnej epoki w polskim prawie. Szczególnie, że popełniony przez nich czyn przestałby być przestępstwem, był traktowany jako wykroczenie. Tymczasem od ponad dekady każdy prowadzący rower pod wpływem alkoholu jest traktowany przez wymiar sprawiedliwości z podobną surowością, co pijany kierowca samochodu. Oczywiście proporcjonalnie do zagrożenia, jakie niesie na drodze. Za pedałowanie pod wpływem można jednak spędzić nawet rok w zakładzie karnym. Gdy wprowadzano tak surowe przepisy, ustawodawcy zakładali, że będzie to dobry sposób na ucywilizowanie polskich dróg. Szczególnie tych lokalnych, gdzie widok slalomu z rowerem był codziennością.
Minęło ponad dziesięć lat i... niewiele się pod tym względem zmieniło. Może tylko te drogi są odrobinę lepszej jakości, ale wstawionych rowerzystów nadal nie brakuje. Co roku policja wyłapuje ich średnio ok. 100 tys. (choć w rekordowym roku 2006 było ich aż 201 tys.). W ostatnich latach liczba ta trochę spada, ale to raczej efekt zmiany nawyków w spożywaniu alkoholu, niż strach przed surowym prawem. Co ciekawe, zdarzało się, iż za kraty trafiało więcej pijanych rowerzystów, niż prowadzących w tym stanie kierowców.
Takie, wręcz absurdalne dane, wyłaniają się np. ze statystyk za rok 2009. Nim jeszcze na poważnie problemem zajęła się Prokuratura Generalna, w tej sprawie do ministra sprawiedliwości interpelował poseł Łukasz Gibała. Wskazywał on, że prowadzący rower po spożyciu alkoholu są po prostu łatwym celem dla policjantów chcących poprawić swoje statystyki. Dodatkowo argumentował, że warto rozważyć zniesienie kary pozbawienia wolności za taki czyn także dlatego, że pijani rowerzyści praktycznie nie powodują wypadków, w których ktoś odnosi obrażenia, a tym bardziej ginie.
Złagodzenie kar przesądzone?
Wydaje się, że zmiany w przepisach są właściwie przesądzone i zależą tylko od sprawności legislacyjnej Ministerstwa Sprawiedliwości, a później parlamentarzystów. Stanowisko prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta to bowiem nie tylko opinia na, ale szczegółowe propozycje zmian w prawie. I wiele wskazuje na to, że minister Jarosław Gowin powinien się do nich przychylić. Na początku roku sam informował, iż w więzieniach siedzi ponad 4,5 tys. skazanych za jazdę rowerem w stanie nietrzeźwym, a kolejne 30 tys. czeka w kolejce do zakładu karnego, by wykonać wyrok. - To pokazuje, że w obowiązującym kodeksie wiele przepisów jest zadziwiających - skomentował wówczas te dane.
2,5 tys. zł
kosztuje miesięcznie pobyt pijanego rowerzysty w zakładzie karnym
Podobnie do sprawy odnosi się minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. Szef polskich służb powiedział dzisiaj dziennikarzom, że stoi na stanowisku, iż państwo nie powinno wsadzać pijanych rowerzystów za kraty, a stawiać większy nacisk na działania prewencyjne policji. - Koszt karania w ten sposób rowerzystów za tego rodzaju wykroczenia, czy wielokrotne wykroczenia jest bardzo duży dla podatników, natomiast liczba wypadków się nie zmniejszyła na drogach - ocenił minister.
A wspomniane przez niego koszty, które ponoszą podatnicy nie są bez znaczenia. Miesiąc pobytu - dość niegroźnego przestępcy - w zakładzie karnym kosztuje nas ok. 2,5 tys. zł. Dodatkowo rowerzyści zajmują miejsca w (i tak przepełnionych w Polsce) celach, które mogłyby należeć do skazanych za znacznie poważniejsze i szkodliwe społecznie przestępstwa. Gdy bowiem w zakładach karnych wyrok odsiadują nieroztropni cykliści, na wolności na wykonanie wyroku, czyli miejsce za kratami, oczekuje wielu skazanych za kradzieże, rozboje, czy nawet gwałty.
To nadal przestępstwo
Do proponowanych przez Andrzeja Seremeta zmian w prawie odrobinę sceptycznie podchodzi jednak karnista prof. Piotr Kruszyński. W rozmowie z naTemat zwraca uwagę, że właściwie problem z rowerzystami rozwiązałaby odrobina zdrowego rozsądku u sędziów i prokuratorów. - Uważam, że uznanie takiego czynu za wykroczenie jest niedobrym pomysłem. Dlatego, że pijany rowerzysta również popełnia przestępstwo - ocenia prawnik.
- Jednak zupełnie inną kwestią jest wymierzanie kar pozbawienia wolności wobec takich ludzi, co jest oczywiście absurdem. Wiadomo także, że sensu nie ma grzywna, bo z reguły nie mają oni pieniędzy. Ale dlaczego sądy nie stosują kary ograniczenia wolności, czyli pracy na cel społeczny? Nie rozumiem tego - mówi mecenas Kruszyński. Zdaniem karnisty, to byłaby najlepsza kara za tego typu przestępstwo. Na drodze do jej powszechnego stosowania stoi jednak m.in. niechęć do organizowania skazanym zajęcia, które mieliby wykonać w ramach kary.
- Uważam, że te kary, które są w kodeksie powinny zostać. Nic nie trzeba zmieniać. Tylko u nas panuje magiczne myślenie, że gdy się zmieni przepis, to się od razu sytuacja polepszy. Tymczasem trzeba apelować o zdrowy rozsądek dla sędziów, dla prokuratorów. By prokuratorzy żądali kar ograniczenia, a nie pozbawienia wolności, a sądy takie kary wymierzały - podsumowuje ekspert.
Argumentów przeciw aż takim karom jest wiele. Choćby ten – nietrzeźwy rowerzysta, znacznie lżejszy i wolniejszy niż samochód, stwarza na drodze nieporównywalnie mniejsze zagrożenie od pijanego kierowcy. Mimo to statystki ilości skazań i surowości orzekanych kar są w obu przypadkach porównywalne. CZYTAJ WIĘCEJ
Prof. Piotr Kruszyński
karnista
- Panuje magiczne myślenie, że gdy się zmieni przepis, to się od razu sytuacja polepszy. Tymczasem trzeba apelować o zdrowy rozsądek dla sędziów, dla prokuratorów.