Tak głosi hasło jednego z popularniejszych w sieci memów, który przedstawia człowieczka z wąsem, o charakterystycznym wyrazie twarzy tak zwanego buca, w cylindrze, fraku, z winem w dłoni i monoklem w oku (który kiedyś był nieodłącznym atrybutem gentlemana, by później kojarzyć się z osobami ekstrawaganckimi albo nazistowskimi oficerami jak podaje portal czasgentelmanow.pl). Jak wygląda i zachowuje się współczesny reprezentant najmłodszego pokolenia polskiej szlachty? Czy tytuł, herb, nazwisko w ogóle do czegoś zobowiązują czy stanowią tylko rodzaj chwytu retorycznego, kiedy należy się popisać przed znajomymi i wspomnieć, że jest się „z tych” Czartoryskich?
Przypomnijmy zatem na początku rys historyczny – szlachta była wyższą warstwą społeczną, wyróżnioną prawnie, wywodzącą się ze stanu rycerskiego w społeczeństwie feudalnym. Przynależność do niej wiązała się z obowiązkiem służby wojskowej - w stosunkach feudalnych średniowiecza istniała grupa rycerzy, którzy w zamian za udział w walkach otrzymywali ziemskie nadania, które z czasem przekształciły się w dziedziczne majętności.
Od XIV wieku polska szlachta zaczęła u władców zdobywać prawa i przywleje, zwane wolnościami. Była również stanem wydrębnionym prawnie, który wyróżniał się udziałem w obronie państwa (pospolite ruszenie), dziedziczeniem majątku ziemskiego i prawem do współdecydowania czy też współrządzenia, którego wyrazem były sejmiki i sejm. Warto też podkreślić, że szlachcice nie walczyli w imię tradycji, ponieważ idea narodu pojawiła dopiero się po rewolucji francuskiej. Większość przywilejów szlacheckich zostało zniesionych wraz z zaborami, a sam stan stracił swój status prawny w II Rzeczypospolitej.
Jak wygląda pokolenie najmłodszych Czartoryskich, Branickich, Lanckorońskich i Radziwiłłów? – „Współczesna szlachta polska to ogromna rzesza ludzi, każda z osób podąża własną drogą – tłumaczy Henryk hr. Grocholski h. Syrokomla, Prezes Związku Szlachty Polskiej, partner w kancelarii prawnej. – Mam nadzieję, że istotne są wśród większości z nas takie wartości, do których wszyscy staramy się dążyć. Dobro, piękno, prawda, miłość… To wszystko, co bliskie jest naszej chrześcijańskiej kulturze”.
Szczególnie zainteresował mnie syndrom elitarności totalnej w postaci Balów Debiutantów organizowanych przez hrabinę Jolantę Mycielską w Warszawie. W wywiadzie z hrabiną czytamy, że celem ich jest „zachęcić młodych, żeby przy okazji wydarzenia, jakim jest bal, uświadomili sobie, jak ważne są wartości przekazywane z pokolenia na pokolenie. Żeby je podtrzymywali” oraz „bal nie jest przecież celem, tylko sposobem na zbudowanie wspólnoty młodych, mądrych, światłych ludzi.”
Aby artykuł ten stał się w pełni zrozumiały dla czytelnika proszę teraz, aby odtworzył poniższy filmik będący archiwalnym wywiadem z debiutantami. Wysyłałam do wielu z nich maile, chcąc porozmawiać – niestety bez odpowiedzi.
Pozostał mi tylko ten oto dokument:
Bal Debiutantów ma jeden plus – jest imprezą charytatywną. Wprowadza jednak nieuchronne podziały zresztą tak jak kiedyś -„Między szlachtą, nawet bardzo ubogą, a chłopstwem, istniała przepaść, związana z innym pochodzeniem oraz tradycją i dumą szlachecką, w związku z czym chłopów niechętnie dopuszczano do swojego towarzystwa, warstwa ta zachowała także bardzo długo pewne style zachowań oraz manifestowane publicznie konwenanse, odróżniając się tym samym zdecydowanie, pod względem mowy, sposobu ubioru od warstwy chłopskiej, a nawiązując do swojego szlachectwa, aspirując tym samym do warstw wyższych, nawet jeżeli nie pozwalała na to sytuacja majątkowa”.
Bal Debiutantów staje się imprezą na której ważnymi gośćmi stają się sponsorzy, a „zbudowanie trwałej wspólnoty, krzewiącej tradycyjne wartości, zamiłowanie do nauki, sztuki oraz szeroko pojętego piękna” staje się tylko pustym frazesem. Być może debiutanci realizują te wartości, wspierają tradycję, są świetnie wychowani, mają klasę i nie brakuje im dobrych manier, tak jak i wielu nie-debiutantom, bo na pewno nie wynosi się takich rzeczy z Balów. Z Balów debiutantów wynosi się bolącą głowę, pewnie piękne wspomnienia. A wszystko to w połączeniu z biżuterią YES oraz wodą Dobrawą.
Co z księciem do wzięcia? Bale w przeszłości, służyły właśnie temu, aby poznać przyszłych małżonków, oswoić ich ze sobą, poznać towarzystwo spoza którego raczej się nie wychodziło. Dziś tytuł szlachecki nie ma żadnej funkcji użytkowej.
Portal sympatia.onet.pl podaje jednak listę kandydatów do wzięcia, a oto i oni:
„Marek Światopełk-Czetwertyński – 29-letni przystojny brunet. Książę pochodzący z rodu mającego ponad tysiącletnią historię. Pierwsze pieniądze zarobił w liceum, pracując w księgarni za 5 złotych za godzinę wykonywania obowiązków. Dziś pośredniczy w kontaktach wielkich koncernów a rynkiem środkowoeuropejskim. W pracy ma ksywkę "książę". Był nagrodą główną w reality show "Australijska księżniczka".”
„Nicolas Mankowski - Młody, przystojny singiel o urodzie Don Juana. Mówi w pięciu językach. Aktywny miłośnik podróży. Uwielbia wyzwania”. Bądź jego kolejnym wyzwaniem!
„Christoph Thun – 22-letni syn Róży Thun. Wśród przodków ma m.in. Mistrza Zakonu Maltańskiego. Absolwent amerykańskiej szkoły w Nepalu. Zna cztery języki. Z matką rozmawia po polsku, z ojcem po niemiecku, a z rodzeństwem po angielsku.” Ciekawe w jakim języku będzie rozmawiał z Tobą?
„Jerzy Rey - jak twierdzą znajomi, uwielbia sporty ekstremalne i wydawanie pieniędzy.”
Zdecydowanie nie zazdroszczę chłopakom.
Nie chcę krytykować szlachciców i szlachcianek – wiem, że mam nawet jednego pośród swoich znajomych, jest bardzo spoko i pozdrawiam go serdecznie z tego miejsca. Chcę skrytykować epatowanie tytułami i podkreślanie swojej nieistniejącej już elitarności. Bo po prostu nie widzę sensu w organizowaniu takich Balów, poza ich stroną charytatywną, zabawową, sposobem na nawiązanie kontaktów biznesowych. Nie doczepiajmy do tego haseł tradycji, piękna i dobra, bo jest to po prostu śmieszne.