Jarosław Kaczyński na Forum Ekonomicznym w Krynicy zapowiedział, że jego rząd wprowadzi 39-proc. podatek dochodowy dla najbogatszych. – Jaki może być tytuł do tego, aby ci najbogatsi nie dźwigali ciężaru utrzymania państwa i systemu ubezpieczeń społecznych. To jest wręcz niemoralne i skandaliczne tolerowanie tej sytuacji – broni pomysłu Janusz Śniadek, były szef "Solidarności", dzisiaj poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Wczorajsze wystąpienia prezesa Kaczyńskiego i premiera Tuska postawiły nas znowu przed wyborem miedzy dżumą a cholerą. Z jednej strony mamy rząd de facto likwidujący OFE, z drugiej prezes Kaczyński proponuje 39-procentowy podatek. Czy w ten sposób Państwo chcecie wygrać wybory z Platformą?
Propozycja tego podatku, o którym pan mówi jest jedną z wielu propozycji. Ale powiedzmy sobie dzisiaj, że kiedy mówimy o kolosalnym zadłużeniu finansów publicznych, całego państwa i wszystkich innych problemach budżetowych, równocześnie toleruje się od lat inną sytuację. Podam panu dane z 2010 roku dla przykładu.
Z tego tzw. podatku liniowego pana Millera wprowadzonego w 2004 roku dla osób prowadzących działalność gospodarczą, które deklarują wolę płacenia w tej formule, gdzie stosuje się nie pierwszy próg 18-procentowy, ale od razu 19-procentowy podatek liniowy korzystało – przepraszam, cytuję z pamięci, więc to nie będzie zbyt dokładne – 380 tys. osób. I to była liczba rosnąca. Wśród tych osób średnie wynagrodzenie roczne – to dane Ministerstwa Finansów, można to sprawdzić na stronie internetowej – średnia zarobków rocznie była 180 tys. zł.
Po przeliczeniu ile z tego tytułu nie trafia do ZUS i do budżetu? To są zupełnie symboliczne pieniądze, na pewno niewystarczające na uzbieranie na minimalną emeryturę. A po drugie na niedofinansowanie służby zdrowia. A po stronie podatkowej to są miliony i miliardy złotych. Kiedyś bawiłem się w przeliczenie tego i szacowałem, że w sumie z tego tytułu w kieszeniach tych ludzi najbogatszych pozostaje 6 mld zł.
Dobrze, ale nie jest tak, że te pieniądze…
I proszę nie opowiadać, że te 6 mld zł stymuluje w Polsce inwestycje i powiększa popyt. Jeśli powiększa popyt, to na pewno nie w Polsce. Tak jak mówił prezes w swoim wystąpieniu, stymuluje popyt w innych krajach, nie Polsce. Więc sięgnięcie do tych głębokich kieszeni jest nie tylko uprawnione, ale wręcz konieczne. Jaki może być tytuł do tego, aby ci najbogatsi nie dźwigali ciężaru utrzymania państwa i systemu ubezpieczeń społecznych. To jest wręcz niemoralne i skandaliczne tolerowanie tej sytuacji.
Ostatni wystąpienie prezesa PiS i premiera ustawiły spór PiS-PO na obszarze gospodarki. Tymczasem w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" prezes mówi o tym, że jedną z najpilniejszych rzeczy do zrobienia po przejęciu władzy jest wpisanie do Konstytucji odwołania do Boga i zapisania kwestii światopoglądowych. Dlaczego wraca się do tego, co jest mniej ważne niż to, co będzie w naszych portfelach?
Takie podejście, że nie kwestia tożsamości, nie Naród i pewna ciągłość, ale kasa, to filozofia Platformy od lat. I pan premier, tzn. pan Prezes Kaczyński bardzo wyraźnie podkreślił, że ten element nawiązania do tradycji w preambule, to Invocatio Dei, jest tą kwestią nawiązania poczucia ciągłości tożsamości Polaków. Na takim poczuciu tożsamości można budować przyszłość. Jak pięknie mówił świętej pamięci Leszek Kaczyński, ta sprzeczność między tradycją a nowoczesnością, rozwojem i postępem jest nieprawdziwa, jest wymyślona. Przykłady z życia pokazują, że kraje, które łączą tradycję z nowoczesnością rozwijają się najszybciej. Więc takie intencje bym temu przypisywał.
Nawiązując jeszcze do wystąpienia premiera Tuska. Pan premier patetycznie ogłosił koniec kryzysu, a większość Polaków wręcz intuicyjnie się zmartwiła, przestraszyła. Nawiążę tutaj do tego jak premier ogłosił plan naszego wejścia do euro. Dzisiaj wręcz intuicyjnie poczuliśmy niepokój po tym jego ogłoszeniu. A mówienie o końcu kryzysu jest o tyle nieuprawnione, że w tej chwili, na naszych oczach, rozpoczyna się kolejny wielki rozdział polskiego dramatu, i to trwający lata. Ja bym powiedział wręcz, że to wręcz katastrofa pokoleniowa…
…rozumiem, że mówi pan o OFE…
…dotycząca systemu ubezpieczeń społecznych. W tym roku zaczęły się wypłaty z systemu kapitałowego dla kobiet, ta stara reforma. Od przyszłego roku zaczynają się dla mężczyzn. Wszystkie prognozy, które zgodnie mówią, że stopa zastąpienia wynosi dzisiaj w Polsce 62 proc., a w Unii Europejskiej 75 proc., spadnie do około 30. Czyli o połowę – to dramat.
Co to oznacza?
Oczywiście dramat po stronie społecznej – nędzę emerytów. Ale również kolosalny dramat po stronie gospodarczej. Będziemy mieć do czynienia z gigantycznym spadkiem popytu. Roczny budżet ZUS-u sięga 70 mld. Jeśli to by miało spaść, nawet do połowy – to oczywiście będzie rozłożone na lata – to o dziesiątki miliardów złotych spadnie popyt wewnętrzny. Jaka gospodarka to wytrzyma? Spadek siły nabywczej to dramatyczny spadek popytu, sprzedaży, malejąca produkcja i tak dalej.
Na naszych oczach te dwa mechanizmy, ta tykająca bomba zegarowa, ulega odpaleniu. Można stwierdzić, że my przez minione lata – bo trzeba powiedzieć, że ta bomba tykała już wcześniej, ale działania, filozofia rządu, niesłychanie spotęgowały ten mechanizm, finansowaliśmy nasz poziom popytu nędzą przyszłych pokoleń i załamaniem się gospodarki.
Czy będzie pan obecny na protestach organizowanych przez związki zawodowe? Co prawda PiS jako partia nie weźmie w nich udziału, ale nie ma przeszkody, by członkowie partii brali w nich udział indywidualnie.
Niekoniecznie prywatnie. Bardzo wielu członków "Solidarności" jest zarazem członkami PiS-u i odwrotnie. Co prawda nie ma statystyk, ale wśród członków "Solidarności" – są badania z 2010 r., nie tylko nasze wewnątrzzwiązkowe, ale pokrywające się z niezależnych ośrodków – 65 proc. członków "Solidarności" wskazywało jako swój wybór polityczny na Prawo i Sprawiedliwość. Wtedy kilkanaście procent, gdzieś na poziomie 13-14 proc. wskazywało na Platformę. Przypuszczam, że dzisiaj ta proporcja jest jeszcze znacznie bardziej korzystna dla Prawa i Sprawiedliwości. Inne partie to już były marginalne kwestie, było wielu niezdecydowanych.
Co do celów, to i Prawo i Sprawiedliwość, i "Solidarność" walczą o taką samą Polskę. Natomiast są pewne różnice wynikające z tego, że walczymy na zupełnie różnych boiskach – "Solidarność" próbuje bronić tego swojego wizerunku apolityczności.
Jaka jest pana taktyka?
Ja prawdopodobnie w jakimś wymiarze wezmę udział w tych protestach, na pewno nie będę osobą sztandarową. Jest decyzja, że w ostatnim dniu, jeśli chodzi o tę scenę na Placu Zamkowym, politycy wszelkich opcji wstępu nie będą mieli. Więc moja rola wówczas jest dość problematyczna. Ja specjalnie tu nie mam dylematu. Od blisko 30 lat jeszcze się nie zdarzyło, żebym opuścił pielgrzymkę w Częstochowie i myślę, że tak będzie i tym razem. Może wyruszę wcześniej, by zdążyć na mszę świętą do Częstochowy.