Wyobrażacie sobie sytuację, w której rządzący nie wiedzą co zrobić z oszczędzonymi pieniędzmi? Taki dylemat właśnie rozpala ogólnonarodową dyskusję w Norwegii. Tuż przed wyborami parlamentarnymi ważą się losy liczącego setki miliardów dolarów funduszu oszczędnościowego, na którym Oslo od lat odkłada pieniądze pochodzące z eksploatacji złóż ropy. Kroczący po władze populiści chcą miliardy wreszcie zacząć wydawać. Problem w tym, że nikt w Norwegii nie wie, na co takie bogactwo przeznaczyć.
Starsi często ostrzegają, że od bogactwa może się tylko przewrócić w głowie. Problemy ze zbyt wielką liczbą pieniędzy okazują się mieć nawet niektóre państwa. W tym szczególnie Norwegia. Od lat Oslo odkłada zyski pochodzące z eksploatacji licznych i bogatych złóż ropy naftowej na kontach specjalnego funduszu, który ma zapewnić dobrobyt starzejącemu się społeczeństwu, gdy ropa zacznie się kończyć. Odłożono już setki miliardów dolarów. W wyjątkowych sytuacjach norweski rząd ma prawo zaciągnąć z funduszu pożyczkę, ale nawet skutki kryzysu łagodzono podkradając zaledwie 25 mld dol.
Teraz, kiedy po kryzysie w Europie zostaje coraz mniej śladów, Norwegowie stanęli przed sporym problemem. A dokładnie ci, którzy wkrótce przejmą w Oslo władzę. Centrolewicowy rząd Jensa Stoltenberga ma nikłe szanse na kolejną kadencję. Do władzy dojdą konserwatyści w koalicji z populistyczną Partią Postępu. A jej liderzy od lat pną się do władzy wśród głównych postulatów stawiając ten, że odłożone pieniądze wreszcie trzeba zacząć wydawać.
Problem w tym, że w Norwegii nikt nie wie... w jaki sposób. Populiści, którzy już przymierzają się do ministerialnych foteli przekonują Norwegów, że to paranoja, iż w kraju rośnie bezrobocie, pogarsza się jakość życia i infrastruktura, podatki rosną, a na kontach państwowych odłogiem leżą miliardy, które mogłyby te wszystkie problemy rozwiązać.
Obecnie norweski fundusz oszczędnościowy jest skonstruowany w ten sposób, że rząd może użyć maksymalnie 4 proc. jego zasobów rocznie. Inaczej rządzącym groziłaby poważna odpowiedzialność za naruszenie zasad norweskiego systemu finansowego. Partia Postępu domaga się jednak zmiany tych zasad. Po dojściu do władzy chcą zmusić do tego konserwatystów. I czerpać z oszczędności tyle ile tylko będzie trzeba, gdy zajdzie konieczność zainwestowania w edukację, infrastrukturę i badania. To te realne inwestycje (a nie dotychczasowe lokowanie środków w funduszach inwestycyjnych, czy nieruchomościach na całym świecie) mają być pomysłem na zapewnienie dobrobytu przyszłym pokoleniom.
Norwescy ekonomiści słysząc te plany są jednak przerażeni. Ich zdaniem, zalanie gospodarki funduszami pochodzącymi z tego cudownego źródła mogłoby tylko ją zniszczyć. I całkowicie wypaczyć rynkowe reguły.
- Fakt, że można mieć zniszczone szkoły i spękane drogi w tym samym czasie, jak ma się ogromny fundusz należący do społeczeństwa jest świadectwem oszczędności i perspektywicznego myślenia liderów w Norwegii - twierdzi w rozmowie z norweskimi mediami Øystein Dørum, szef banku DNB. I ostrzega, że jeśli teraz sięgnie się po państwowe oszczędności z ropy pełną garścią, zapewne większość sfinansowanych w ten sposób projektów nie będzie w żaden sposób opłacalna.