Dotkliwą przegraną wspólnego kandydata PO-PSL skończyły się wybory uzupełniające do Senatu w okręgu podkarpackim. Nie pomogła odwołana wizyta Donalda Tuska. Krystyna Skowrońska, posłanka PO z Podkarpacia mówi w "Bez autoryzacji", że nie można porównywać wyników wyborów w w normalnym terminie i przyspieszonych. Krytykuje też posłów PiS i Adama Hofmana za ich zachowanie na wyjazdowym posiedzeniu klubu.
Ma pani żal do premiera, że nie przyjechał wesprzeć w końcówce tej trudnej dla Platformy Obywatelskiej kampanii wyborczej na Podkarpaciu?
Wszyscy doskonale wiedzą, że pan premier był zajęty i próbował wykroić czas. Zajmował się dwoma ważnymi sprawami, ważnymi dla całej Polski – Otwartymi Funduszami Emerytalnymi i konstrukcją, i przygotowaniem budżetu. Tak się ułożyło, że posiedzenie rządu nie skończyło się w planowanym terminie i pan premier musiał odwołać swoją wizytę. Z tego powodu żalu do premiera mieć nie można.
Mógł przyjechać kilka dni wcześniej.
Proszę pana, to była kampania wspólna, wspólny kandydat. Trudno w jednym momencie mieć premiera i wicepremiera na Podkarpaciu. Musieliśmy racjonalnie budować kampanię. Po stronie PSL-u była formuła przygotowywania całej kampanii, oni czuli się bardziej odpowiedzialni za swojego kandydata i promowanie PSL-u.
Była uzgodniona wizyta premiera, nie mogła dojść do skutku. Gdyby był premier na pewno mielibyśmy trochę więcej możliwości pokazania tego, co zrobiliśmy. Łatwiej docierały puste obietnice czy kłamstwa do ludzi, niż rzetelna debata i rzetelne informacje.
Abstrahując od poziomu poparcia, niezbyt pomyślny dla was jest trend. W 2011 roku Mariusz Kawa miał 36 proc., wczoraj wywalczył 21 proc. – to spadek o 15 punktów. To wina wielkiej polityki i słabych ocen rządu i premiera?
To jest źle postawione pytanie. Wybory uzupełniające rządzą się zupełni innymi prawami. To po pierwsze. W wyborach uzupełniających nie wszystkie środowiska są aktywne. Część ludzi po prostu nie wiedziała, że są wybory. To jest pokazanie, że ludzi mniej interesuje polityka. Przy kampanii w terminach, w których odbywają się wybory frekwencja jest zdecydowanie większa. Rywalizacja w kampaniach uzupełniających nie cieszy się takim zainteresowaniem jak w normalnym terminie. To jest główna przyczyna.
Czyli wasi wyborcy byli mniej zdyscyplinowani, mniej zmobilizowani niż ci z PiS-u?
Nie, trudno powiedzieć. Ale wyborów uzupełniających nikt nie traktuje jako głównej walki o poparcie czy stawianie na określone formacje polityczne. Ludziom się wydaje, że w trakcie wyborów w normalnych warunkach spełnili swój obowiązek, pokazali na kogo głosują, po tym już się mniej interesują wyborami uzupełniającymi.
To frekwencja, która była niewysoka – 15 proc. Ale i tak była lepsza niż niedawno w Rybniku, gdzie było 11 proc. A mi chodzi o porównanie samego poparcia dla Mariusza Kawy, który w 2011 roku miał 36 proc., a teraz ma 21 proc., czyli 15 punktów mniej.
Tłumaczę panu, że nie można absolutnie wyciągać żadnych porównawczych, statystycznych reguł, którymi rządziły się wybory w normalnym terminie. Wybory uzupełniające rządzą się swoimi regułami. Niższa frekwencja, mniejsze zainteresowanie i mobilizacja tylko niektórych elektoratów, powoduje, że ich kandydat przechodzi dalej.
Nie można przekładać, że w następnych wyborach cała koalicja może dostać 20 proc. To nieprawdziwe, nieuprawnione stwierdzenie. To łatwy wniosek, który się nasuwa. Ale tam nie ma żadnej reguły, bo nie głosują inne okręgi, w których poparcie jest wyższe. Tak, to prawda, w niektórych okręgach, takich jak Kolbuszowa, mieliśmy jako PO i PSL niskie poparcie w wyborach w normalnym terminie.
Jest pani zdaniem uprawnione wkraczanie w prywatność polityków? To był czas wojny – oni nie pili w Sejmie czy na wiecu. Politycy powinni się pilnować w absolutnie każdej sytuacji.
Doskonale pan wie, a pana szef również, że dzisiaj media, tabloidy, szukają sensacji w każdej sytuacji. Także politycy, klub na wyjeździe w czasie kampanii wyborczej, powinien szczególnie się pilnować. Moim zdaniem jeżeli się wyjeżdża, a w tym przypadku za publiczne pieniądze – bo jestem przekonana, że pobyt został pokryty z publicznych pieniędzy, zresztą deklarowali, że to wyjazdowe posiedzenie klubu – to nie ma być zabawa, to ma być robota.
Nie widzę niczego, co by usprawiedliwiało takie zachowanie. Politycy się godzą na to, niekiedy sami informują o niektórych rzeczach. To zachowanie było nieeleganckie, poniżej pasa.