David Graeber z London School of Economics poświęcił tematowi "bullshit jobs" tekst, który wywołał dyskusję w zagranicznych mediach. Profesor antropologii na łamach magazynu „Strike” wyjaśnił, że na rynku pracy doszło do takiej sytuacji, że ci którzy wykonują pożyteczną pracę zarabiają gorzej od tych, którzy wykonują coś, co nie ma najzupełniejszego wpływu na nasze życia.
Pracownicy korporacji prawniczych, członkowie rad nadzorczych, telemarketerzy, lobbyści, pracownicy agencji public relations, adwokaci, oni (wy) wszyscy, a także inni nie wykonują pożytecznej pracy. Według tezy profesora LSE jeśli znikną z powierzchni ziemi to nikt nie będzie po nich płakał. Inaczej jest z pracownikami fizycznymi – pielęgniarkami, pracownikami fabryk, czy nauczycielami. Momentalnie byśmy odczuli ich brak.
– Z pewnością niekorzystnym trendem jest spadek roli „wytwórców”, bo to pracownicy fabryk, pielęgniarki, mechanicy wytwarzają prawdziwy, namacalny produkt, z którego korzystamy i to powinno być wartością. Ale nie mając skutecznego handlowca, który ten produkt sprzeda, marketingowca, który dotrze z informacją o nim do klientów, PR-ca który stworzy odpowiedni wizerunek firmy w oczach klienta, wreszcie firmy HR-wej, która znajdzie odpowiednie osoby do pełnienia tychże ról, to cenna praca wytwórcy produktu okaże się bezcelowa. To dlatego, że nikt go nie kupi – uważa Aneta Bejm, ekspert ds. rekrutacji w firmie Grafton Recruitment.
Z drugiej strony Graeber wykazuje, że najważniejszą pracę wykonuje wykonawca, choć dostaje za to najmniejsze wynagrodzenie z całej tej grupy. Prócz tego jest często pogardzany przez tych, którzy pracują na bezużytecznych stanowiskach. Jako przykłady podaje reakcje tych osób na strajki pracowników komunikacji publicznej, którzy domagają się wyższego wynagrodzenia. Choć to praca tych pierwszych więcej wnosi do społeczeństwa, to ci drudzy (którzy nierzadko lepiej zarabiają) patrzą na nich z pogardą i mówią, że i tak wystarczająco zarabiają.
Można byłoby w nieskończoność wałkować ten temat, jednak postanowiliśmy sprawdzić, czy to co twierdzi Graeber, jest prawdą. Profesor LSE uważa, że sami wykonawcy „bullshit jobów” uważają, że nie raz ich praca jest bez sensu, niczego nie wnosi do życia innych i służy zarabianiu pieniędzy.
Co sądzą wykonawcy "bullshit Jobs"?
Zaczęliśmy od jednego z najbardziej znienawidzonych zawodów, czyli telemarketerów. Zapytaliśmy się jednego z nich, co by się stało, gdyby on i wszyscy jego koledzy nagle zniknęli z powierzchni ziemi. – Chyba by wszyscy świętowali, gdyby nas nie było – uważa Tomek. – Tak naprawdę to połowę produktów, które wciskam ludziom jest albo bezużyteczna, albo można kupić je w sklepach. Poza tym często słyszymy od potencjalnych klientów różne wulgaryzmy. To chyba wskazuje na to, że to nie jest do końca przydatna praca.
Jak się okazuje także pracownicy firm audytorskich potrafią wykonać bezsensowną pracę. Kiedyś głośno było o tym, jak duża korporacja zamówiła u jednej z nich usługę konsultingową, by ostatecznie z niej nie skorzystać. – Audyt zewnętrzny można użyć jako zasłonę dymną przed aferami. Czasami to taki glejt, który mówi, że wszystko u nich jest ok. Niektóre firmy nie potrzebują audytu, potrzebują dokumentu, który poświadczy, że ktoś u nich był. Wtedy wychodzi na to, że praca audytora jest bezsensu – uważa Piotr, który pracował w firmach z „Wielkiej Czwórki” (PwC, E&Y, KPMG, Deloitte).
Może z tego powodu duże korporacje wysyłają na kontrole stażystów? Kilka lat temu, znajomy który był na stażu w jednej z takich firm został wysłany na kontrolę. Osoba, która go szkoliła powiedziała: „Jeśli nic nie rozumiesz, to zrób wrażenie zajętego”. I tak też uczynił, by pod koniec dnia powiedzieć klientom: „mam parę drobnych uwag, ale ogólnie wszystko jest dobrze”. No i jakoś nie wynikły z tego tytułu żadne problemy. Czyli mamy żywy przykład „bullshit job”.
Prawnicy często wykonują bezużyteczną pracę
Wśród wykonawców „bullshit jobów” znaleźli się także prawnicy. Zapytaliśmy się pracownika jednej z wielkich kancelarii co o tym sądzi. – Koniec końców wykonujemy pożyteczną pracę. Widać wartość rzeczywistą naszej usługi. Jednak często, by podbić stawkę firmy stosują takie chwyty, że wykrywają kolejne problemy. Dzięki czemuś takiemu można zarobić więcej pieniędzy – opowiada nasz rozmówca, który pragnie zachować anonimowość.
Co do samych usług prawniczych, to chyba każdy mógłby znaleźć kilka przykładów. Począwszy od wielu pełnomocnictw wydawanych przez notariuszy. Jednak dam inny przykład. Ostatnio znajoma mówiła mi o tym, że ktoś z jej firmy potrzebował zaświadczenia z urzędu. Nie będę się zagłębiał w to, jakie to zaświadczenie. Tymczasem korporacja w której pracuje ma zasadę, że pewne rzeczy zlecają osobom z zewnątrz, by nie marnować czasu pracownikom. Tak też uczynili w tym przypadku i kazano sprawę skierować do kancelarii prawnej. Usługę wyceniono na 2 tysiące złotych. Zszokowana tą wyceną (która jej firma była gotowa zapłacić) dowiedziała się, że można to samemu załatwić od ręki i kosztuje to 30 złotych. Teraz porównajcie wartość tej usługi i cenę do pracy i płacy np. pielęgniarki.
Oczywiście trudno zaprzeczyć, że pewne zawody mają elementy bezużyteczności, jednak czy zgadzacie się z tezą profesora? Powyżej przedstawiłem opinie tylko kilku wybranych osób, które dają ciekawy głos do dyskusji. Jednak czy rzeczywiście prawnicy, pracownicy audytu, i przedstawicieli wielu innych zawodów wykonują tak naprawdę „bullshit jobs”? Sami proszę odpowiedzcie w komentarzach.