Wyobraź sobie najbardziej niewiarygodną historię swojego życia. Potem pomnóż ją przez dziesięć. I raz jeszcze. Mniej więcej wtedy dotrzesz do pułapu naszego bohatera Takury Kawaia. Ten Japończyk jest ewenementem na skalę światową. A już na pewno na tę naTemat'ową. Podczas gdy wiele osób porzuca korporacyjny świat, by znaleźć coś dla duszy, on postąpił dokładnie na odwrót. Zwiedził świat, uczył się w kilku różnych krajach. Mieszkał z mongolskimi nomadami, był mnichem buddyjskim. Jednak "rzucił to wszystko dla pracy w... korpo. Kolejnym przystankiem w tej zwariowanej podróży po świecie jest Polska, gdzie zamierza zostać na dłużej.
Od razu widać, że Takura nie do końca pasuje do korporacyjnego świata. Na spotkanie przychodzi w dzinsach i koszuli. Śmieje się, że ten luz dobrze wpływa na relacje z klientami. A o jego przygodach klienci ponoć uwielbiają słuchać. Dlatego też, często życzą sobie, by to on z nimi współpracował. To powoduje, że musi co jakiś czas latać do Londynu czy Paryża. Jednak tam go nie ciągnie – woli Warszawę.
Zazwyczaj słyszymy o tym, że ktoś porzuca korporację dla bardziej wyciszonego życia. Ty zrobiłeś na odwrót…
Rzeczywiście. Jeśli spojrzymy na mój życiorys, można powiedzieć, że porzuciłem życie włóczęgi dla pracy w korporacji (śmiech).
Tyle już słyszałem o twoich przygodach, że nie wiem od czego zacząć...
To proste. Kiedy byłem młody bardzo chciałem wyjechać do Nowej Zelandii, by się tam uczyć. Zarobiłem na ten wyjazd rozwożąc gazety, a także drobnymi pracami dla sąsiadów. Przez rok zebrałem wystarczająco pieniędzy, by móc kupić bilet w jedną stronę.
Tak nagle wyjechałeś?
Czułem, że Japonia to taka malutka wysepka. No i poza tym bardzo chciałem poznać ten wielki świat. Nie miałem problemów z dostaniem się do Nowej Zelandii. Pojechałem od razu do pewnej miejscowości, gdzie planowałem się uczyć. Była to szkoła dla Maorysów.
Jak to załatwiłeś?
Po prostu się tam pojawiłem. Oświadczyłem dyrektorowi, że chcę się u niego uczyć. Znalazł rodzinę, która zgodziła się mnie przyjąć. Mieszkałem tam, a w zamian pomagałem im na farmie, pasłem owce. Jednak zaczęło się od tego kupionego biletu w jedną stronę. Moi rodzice byli w szoku. Matka szybko przyjechała do Nowej Zelandii, by upewnić się, że nic mi nie jest. Bardzo się o mnie martwiła. Ale kiedy zobaczyła, że wszystko w porządku, zgodziła się, bym tam został. Szkoła była dla maorysów, więc musiałem nauczyć się ich języka. Na szczęście łatwo mi to przychodziło.
To dlaczego nie mówisz po polsku?
Jakoś na stare lata mam problemy. Kiedy byłem młodszy chłonąłem wszystko jak gąbka. W RPA gdzie chodziłem do liceum nauczyłem się Afrikaans, na studiach w Mongolii trochę mówiłem w ich języku.
A co robiłeś w RPA?
Upadał apartheid, dochodziło do zmian. Chciałem być świadkiem dziejów, więc postanowiłem, że tam pójdę do liceum. Robiłem wszystko co mogłem, by tam wyjechać. Niestety RPA miało zasadę nieprzyjmowania zagranicznych uczniów. Chyba z dziesięć razy aplikowałem o wizę. Dzwoniłem także do ministerstwa edukacji w Pretorii, jednak nic nie wskórałem. W końcu wkurzyłem się i wsiadłem w samolot. Jednak mnie deportowali z powodu braku wizy.
Ale w końcu ją dostałeś...
W dniu moich urodzin. Urzędnik się nade mną zlitował i powiedział: Takura, dzisiaj są twoje urodziny, więc masz ode mnie prezent.
Do jakiej szkoły trafiłeś?
Do takiej, gdzie byli sami Afrykanerzy. Musiałem się nauczyć ich języka.
Ciekawe przeżycie?
Na pewno. Jako ten malutki Japoniec byłem gnębiony, ale przyzwyczaiłem się do tego w Nowej Zelandii – tam też mi dokuczali. Takie doświadczenia pomagają w życiu.
Tam zdawałeś maturę. Co potem?
Wyruszyłem z plecakiem w świat. Zwiedzałem różne miejsca, aż skończyły mi się pieniądze. Wtedy postanowiłem wstąpić do klasztoru.
Byłeś mnichem?
Adeptem. Wstąpiłem do zakonu w Birmie z powodu głodu, a nie wiary. Choć zaznaczę, że cały czas szukałem swojego „ja”. Sądziłem, że klasztor to miejsce, gdzie dostanę darmowe jedzenie. Rozczarowałem się – mnisi kazali mi chodzić i żebrać.
Warunki też pewnie nie były rewelacyjne?
Miałem swoje łóżko w sali, którą dzieliłem z 20 innymi mnichami. Warunki były bardzo skromne, jednak to jest miejsce duchowe. Jedną z zasad było odcięcie się od luksusów. Dlatego też nie miałem ani ciepłej wody, ani telewizji. Nic co byś określił jako wygodę. Mimo to dobrze wspominam tamten okres.
To dlaczego odszedłeś?
Rozchorowałem się i szybko zmieniłem swoje zdanie o życiu zakonnym. Zaznaczam, że nie wierzę w Buddę – po prostu szukałem sposobu na zdobycie jedzenia.
Co było po klasztorze?
Pora na studia.
Gdzie?
W Moskwie. Poszedłem na Uniwersytet Lomonosowa. Nie spodobało mi się tam, a że nie miałem pieniędzy musiałem wrócić do rodziców. Wracałem powoli koleją transyberyjską, która po drodze zatrzymała się w Mongolii. Wysiadłem rozprostować nogi i spodobało mi się tam.
Co tam robiłeś?
Trochę studiowałem. Wszystkim powtarzam, że sztukę. Jednak kierunek nazywał się "mongolskie tańce ludowe". Szybko mi się to znudziło, a że miałem kolegę nomada, to dołączyłem do niego. Przez pół roku pomieszkiwałem z jego plemieniem. To byli niesamowici ludzie, którzy nauczyli mnie wiele ciekawych rzeczy.
Co robiłeś przez te pół roku?
Opiekowałem się owcami. Rano z nimi ruszałem i zajmowałem się aż do zmierzchu. W lecie zdarzało mi się odejść tak daleko, że spałem w lesie bądź w stepie.
No dobra, ale jak w takim razie zostałeś prawnikiem?
Policja w Mongolii skatowała na śmierć mojego kolegę. Nadużywali władzy i na koniec dostali tylko naganę. Zainteresowałem się tamtą sprawą i zacząłem interweniować, by ukarać winnych. Namawiałem jego rodziców, by wnieśli skargę. No i wtedy postanowiłem, że zostanę prawnikiem do spraw praw człowieka.
I jak tego dokonałeś?
Podjąłem studia w Anglii. Wyjechałem do Leeds. Wkrótce się okazało, że z praw człowieka jestem taki sobie. Ledwo co zdawałem egzaminy. Ale zupełnie inaczej radziłem sobie z prawem handlowym. Miałem rewelacyjne wyniki, wygrywałem międzynarodowe konkursy. Doszedłem do wniosku, że z mojej edukacji prawa człowieka należy wyrzucić do kosza, a zająć się tym, w czym jestem dobry.
I tak zaczęła się twoja przygoda z światem korpo?
Dokładnie. Po studiach trafiłem z konkursu do dużej londyńskiej kancelarii. Jednak stolica Anglii to nie było miejsce dla mnie. Jakoś nie pasowało do mnie życie w tak dużej metropolii
Dlatego wyjechałeś do...
Czech. Robiłem jakąś pracę dla klienta w Pradze. Spodobało mi się tam, więc postanowiłem zostać. Dogadałem się z firmą Allen & Overy i oni mnie tam przyjęli. Tam się najwięcej nauczyłem.
A nie ciągnęło cię do Japonii?
W sensie pracy na pewno nie. Może i jestem Japończykiem, ale nie pasuję do tamtejszej kultury. Przez to co robiłem w życiu stałem się innym człowiekiem. Dlatego niekoniecznie bym tam pasował.
Czyli nie ma w tobie nic z tradycyjnego Japończyka?
Zawsze coś tam będzie. Może jestem mniej poważny od moich rodaków, jednak kiedy przychodzi do pracy... naprawdę ciężko pracuję i przykładam olbrzymią wagę do szczegółów.
A jak trafiłeś do Polski?
Szukałem zmian, ale nie chciałem opuszczać regionu. Choć fajnie mieszkało mi się w Pradze, nie było to do końca to, czego szukałem. Przyleciałem do Warszawy i spodobało mi się. Tu czuję się jak w domu. Polakom wydaje się, że są zamkniętym w sobie narodem, to nieprawda. Tu ludzie są naprawdę gościnni i otwarci. Mieszkam tu od kilku lat, więc wiem co mówię.
Mieszkałeś w tylu miejscach, że ciężko je zliczyć. Z Warszawy też pewnie uciekniesz?
Jakiś czas temu odrzuciłem ofertę "nie do odrzucenia" z Paryża. Nie chciałem zmieniać otoczenia. Byłem w wielu miejscach, ale tu mi najlepiej. Dlaczego więc mam szukać zmian, kiedy ich nie potrzebuję.