
Warszawska Opera Kameralna ratuje się przed problemami finansowymi wprowadzając repertuarowe nowości, w tym operę o tożsamości płciowej na podstawie biografii Anny Grodzkiej. Z prawej strony już słychać głosy oburzenia, ale pomysłodawcy i sama zainteresowana pozostają niewzruszeni. "Nikt nie będzie dyktował, o czym ma być sztuka. Tożsamość płciowa to ważny temat" – twierdzą zgodnie.
Mnie najbardziej interesuje człowiek ze swoimi problemami egzystencjalnymi, więc mam nadzieję, że dyskusja wokół nie będzie spłaszczonym mówieniem, że to o Annie Grodzkiej.
"Promowanie taniej perwersji"
Na pierwsze głosy sprzeciwu nie trzeba było długo czekać. Michał Karnowski w artykule na swoim portalu protestuje przeciwko temu, że jednostka organizacyjna samorządu mazowieckiego wydaje pieniądze na cel "przekraczający granice przyzwoitości".
Opera o transseksualizmie – czemu nie? Pytanie tylko, w jaki sposób historia Anny Grodzkiej ma mówić o tożsamości seksualnej? W jaki sposób choroba (pamiętajmy, że transseksualizm nadal uznawany jest przez Światową Organizację Zdrowia za zaburzenie) ma traktować o normalności? I kolejne pytanie – kiedy w ramach wyciągania WOK z kryzysu dyrektor Lach zdecyduje się na operę na przykład o pedofilii? Przecież to również jakaś tożsamość seksualna...
Wskrzesić operę
Opera z Anną Grodzką to część akcji, która ma mieć dokładnie odwrotny skutek. Jerzy Lach po to został w ubiegłym roku nowym dyrektorem WOK, by tchnąć nowe życie w finanse i wizerunek tej instytucji. "Zmiany są konieczne. Musimy walczyć o naszą markę. (…) Poza tym od 25 lat grane są przedstawienia, w tej samej reżyserii, z tą samą scenografią, kostiumy się rozpadają. Tak naprawdę tylko wykonawcy się zmieniają, a to zdecydowanie z mało" – narzeka.
Sama Grodzka w rozmowie z naTemat mówi, że początkowo zareagowała śmiechem na wiadomość o planowanej operze. – Uśmiałam się strasznie, kiedy o tym usłyszałam. Na początku myślałam, że to jakaś abstrakcyjna rzecz, ale okazuje się, że jest taka inicjatywa. Szczegółów jeszcze nie znam.

