Związkowcy najechali Warszawę w sile około 20 tysięcy osób, by walczyć… No właśnie. O co? Wiemy doskonale, co mówią związkowy liderzy, którzy zarabiają krocie i noszą drogie garnitury. Ja postanowiłem spytać, po co do stolicy przyjechali szeregowi związkowcy. Nie byli zbyt rozmowni, a jeśli już udało się ich namówić na rozmowę, kończyło się na ogólnikach i chciejstwie.
Już od środowego poranka do Warszawy przyjeżdżały autokary wypełnione związkowcami z całej Polski. O 10 zaczęli protesty przed sześcioma ministerstwami, aby później przejść pod Sejm. To tam stanie miasteczko namiotowe, w którym do soboty związkowcy będą domagali się swoich praw. Tylko jakie są postulaty związkowców? Z jakiego powodu protestują? O prawdziwych powodach nie dowiemy się od związkowych liderów, którzy bardziej przypominają polityków (nie tylko sposobem mówienia, ale zarobkami i ubiorem) niż robotników.
Niestety także w telewizjach prowadzi się rozmowy ze związkowymi liderami, a nie ludźmi z tłumu. Dlatego chociaż nie miałem kamizelki OPZZ ani "Solidarności", wmieszałem się w maszerujący pod Sejm tłum, żeby porozmawiać o związkowych postulatach. Niestety szybko okazało się, że związkowy emblemat jest dla związkowców symbolem niczym klubowy szalik dla kibiców. Nie masz symbolu przynależności – jesteś obcy, a z obcym się nie rozmawia.
Udało mi się jednak przekonać kilka osób do rozmowy. Chociaż główne hasło związkowców to "Dość lekceważenia społeczeństwa", wielu z nich miało swoje, osobiste powody by przyjechać do Warszawy. – To dla dzieci. Tu nie chodzi o mnie, ale o nie, o ich szanse – mówił mi górnik z Bełchatowa. – Przecież dzisiaj one nie mają żadnych szans na start, mogą tylko wyemigrować. Poza tym jak ja mam żyć za 1300 złotych? Tak się nie da godnie żyć – przekonuje. Jego kolega dodaje: – No i jak my mamy pracować fizycznie do 67. roku życia? Pod ziemią się nie da pracować w takim wieku – mówi.
Obaj przekonują, że chcą dać rządzącym sygnał, że nie zgadzają się z prowadzoną przez nich polityką. Zresztą podobnie mówią inni związkowcy, z którymi rozmawiałem, chociaż oficjalnie odżegnują się od polityki. Najważniejsze kwestie to elastyczny czas pracy, wiek emerytalny, płaca minimalna i umowy śmieciowe. – Jestem spawaczem w Hucie Stalowa Wola. I co? Będę miał przychodzić na balkoniku dla dziadków i spawać? Ta ustawa musi być cofnięta! – przekonuje jeden ze związkowców. Zapewnia, że jeśli będzie trzeba, zostanie w Warszawie nie tylko do soboty, ale i dłużej – do skutku.
Jednak kiedy chce się ze związkowcami porozmawiać o ewentualnych skutkach wprowadzenia ich postulatów w życie. "Tam jest szef, niech pan jego spyta", "Niech pan idzie pod scenę, tam właśnie przemawiają i tłumaczą", "Przyszedł pan tutaj i nie wie o co w tym chodzi?" – to najczęstsze odpowiedzi, jakie można było usłyszeć od protestujących, kiedy zadawałem pytania nieco bardziej skomplikowane niż "Po co tutaj jesteście?".
Dwie panie z Kwidzyna deklarują, że walczą tutaj o zlikwidowanie umów śmieciowych. –Nie może być tak, że jedni pracują na podstawie kodeksu pracy, a inni na podstawie kodeksu cywilnego – mówi jedna z nich. – Po coś przecież ten kodeks pracy wymyślono – dodaje druga. Pytam, czy nie boją się, że to podniesie koszty pracy i zwiększy bezrobocie. – No nie wiem, ale nie może być tak, że jedni mają przywileje z kodeksu pracy, a inni nie – starają się wybrnąć. Dalej nasza dyskusja wygląda podobnie – postulaty, ale bez argumentów.
Większość moich rozmówców była nie tyle nieufnie, co wrogo nastawiona, a niektórzy zbywali mnie przekleństwami. Być może byli zdenerwowani z powodu nieustannie padającego deszczu, być może z powodu alkoholu, który było czuć od części z nich. Sklep monopolowy "Zagłoba" vis a vis Biura Przepustek Sejmu przeżywał prawdziwe oblężenie. Część wyskakiwała z demonstracji na piwko, ale w czasie, kiedy obserwowałem wnętrze poszło też kilka flaszek. Może rozstawione przed Sejmem namioty przypomniały niektórym szkolne wyjazdy.
Bo między parlamentem a niemiecką ambasadą wyrosło spore, doskonale zorganizowane obozowisko. Jest scena, z której przemawiają liderzy, wkrótce pojawi się też telebim, poza tym związkowcy mają do dyspozycji pawilon służący jako stołówka oraz rzędy toi-toi. Na dobrą sprawę, jeśli tylko pogoda byłaby lepsza, mogliby tam zostać na kilkanaście dni. Ale liczą, że ich postulaty zostaną wysłuchane i zrealizowane. – Gdyby było inaczej, to bym tutaj nie przychodził – zapewnia mnie górnik z Bełchatowa.
Wydaje się jednak, że zarówno on, jak i spora część z 23 tys. protestujących, nie wie tak naprawdę czego chce. Bo mówienie o wyrwaniu się z biedy czy poprawie warunków pracowników to raczej życzenia niż konkretne pomysły. Bo o ile diagnoza związkowców może i jest słuszna, to proponowane przez nich rozwiązania są chybione. Ale w głośnym krzyku tego nie słychać.
Jeśli jednak zaangażowanie i determinację związkowców oddaje liczba decybeli, to rząd rzeczywiście ma się czego obawiać. Sprzedawca sportowych trąbek powiedział mi, że w ciągu zaledwie 3 godzin sprzedał ich około 100. Do tego petardy, werble, bębny i krzyk megafonów.