Idąc na pokaz najnowszego dzieła Wajdy, obawiałem się, że zobaczę tylko sprawnie odmalowaną laurkę, będącą hołdem złożonym Wielkiemu Przywódcy “Solidarności” przez Wielkiego Reżysera. Na szczęście nie było tak źle. Film świetnie się ogląda, a Wajda nie ukrywa wcale niewygodnych faktów w biografii Wałęsy.
To, że “Wałęsa. Człowiek z nadziei” będzie budził w naszym kraju kontrowersje, było oczywiste. Nie mogło być inaczej, jeśli zaciekłe spory wciąż wywołuje sama postać przywódcy “Solidarności”. Z drugiej strony film jest też niemal na pewno skazany na sukces frekwencyjny. Dlatego kiedy szedłem na pokaz, zastanawiałem się przede wszystkim, czy obraz Wajdy okaże się też sukcesem artystycznym.
Intuicja mówiła mi, że ze spotkania, nawet jeśli tylko filmowego, Wajdy i Wałęsy, czyli dwóch postaci namaszczonych na nasze narodowe ikony, nie wyjdzie nic dobrego. Bałem się, że gdy kustosz muzeum narodowej pamięci o Katyniu i Soplicowie do kolejnej ze swoich gablot zaprosi żywy pomnik “Solidarności”, nie będzie ratunku przed straszliwym upupieniem przez Historię, Bohaterstwo, Poświęcenie, Ojczyznę. Na szczęście udało się tego uniknąć.
Genialny Więckiewicz i klasyczna forma
Wałęsa pokazany w filmie Wajdy jest bardzo ludzki. Jego życie widzimy niejako od kuchni, i to dosłownie: to tam nieustannie krząta się jego żona Danuta, troszcząc się o szóstkę dzieci w czasie, gdy mąż siedzi w więzieniu lub strajkuje. Świetna w tej roli Agnieszka Grochowska musi się jednak pogodzić z tym, że palma pierwszeństwa przypada w filmie Wajdy Robertowi Więckiewiczowi.
Brawurowy styl, w jakim Więckiewicz imituje głos, sposób mówienia (“nie chcę, ale muszę”, “zawsze myślę, to co mówię” i wiele innych typowych dla Wałęsy bon-motów) a także gestykulację byłego prezydenta, jest tak przekonujący, że chwilami ociera się o niezamierzoną parodię. Pełen charyzmy, pewny siebie, nieco arogancki i bufonowaty robotnik, który rzuca wyzwanie władzy i strofuje światowej sławy dziennikarkę Orianę Fallaci, to naprawdę kapitalna rola.
Inna sprawa, że duże pole do popisu daje Więckiewiczowi scenariusz Janusza Głowackiego, pełen mocnych dialogów i krwistych, życiowych sytuacji. Jego zaletą jest też humor, który równoważy patetyczną wymowę filmu, ale i pokazuje widzowi anegdotyczną warstwę rzeczywistości PRL, jak choćby w scenie, gdy sąsiedzi z całego piętra przybiegają do Wałęsów oglądać “Pogodę dla bogaczy”.
Momentami można mieć nawet wrażenie, że film aż za bardzo skręca w stronę “Misia”: postać klękającego podczas transmisji papieskiej mszy ubeka czy dobrodusznej milicjantki, która karmi piersią płaczące dziecko zatrzymanego Wałęsy, zdają się być humorystyczną próbą “ocieplania wizerunku” organów bezpieczeństwa PRL. Nie jestem pewien, czy próbą konieczną.
Tym, co podobało mi się w filmie Wajdy, jest fakt, że nestor polskiego kina nie stara się na siłę schlebiać gustom młodego widza i “uwspółcześniać” swojego dzieła. “Wałęsa. Człowiek z nadziei” jest klasyczny w formie (mieszanie ujęć dokumentalnych i scen fabularnych trudno uznać za awangardę filmowego rzemiosła) i ilustrowany muzyką rockowych zespołów z tamtych czasów (m.in. “Kocham Wolność” Chłopców z Placu Broni, będąca leitmotivem filmu).
Zogniskowana wokół wywiadu z Orianą Fallacci fabuła w całości rozgrywa się między rokiem 1970 a 1989, gdy zwycięski Wałęsa przemawia w Kongresie USA. – Zleciało to szybko. Nie nudziłem się – mówił mediom noblista po nieoficjalnym pokazie filmu o nim samym.
I rzeczywiście, śledząc losy zwykłego robotnika stającego się liderem protestów, który później musi borykać się ze spoczywającą na jego barkach odpowiedzialnością, widz nie ma czasu, by się nudzić. Wielka w tym zasługa Więckiewicza, który przykuwa uwagę werwą, z jaką gra Lecha Wałęsę, dając co i raz prawdziwy popis swoich zdolności.
Pomnik, ale bez hagiografii
Na koniec sprawa najtrudniejsza, czyli polskie spory o Wałęsę. Film Wajdy, który od lat nie kryje przecież swojej sympatii dla lidera “Solidarności”, to oczywiście jeden z tych głosów, które gloryfikują mit byłego prezydenta. Jednocześnie jednak nie jest tak, że w “Człowieku z nadziei” epizod jego współpracy z SB zostaje przemilczany. Zatrzymanie Wałęsy w grudniu 1970 r. i moment, gdy podpisuje stosowny dokument, to jedna z pierwszych scen filmu.
Wstydliwy wątek wraca także później – gdy Wałęsa nie chce słuchać rozmowy młodych opozycjonistów o tym, że ślad po takim podpisie “pozostaje na zawsze”, a także, gdy podczas internowania w Arłamowie zostaje mu pokazany artykuł z podziemnej gazetki, w której opisuje się go jako agenta SB.
Oczywiście dzisiejsi krytycy Wałęsy nie będą usatysfakcjonowani takim, dość oględnym i zostawiającym miejsce na niedomówienia potraktowaniem wątku jego “agenturalnej przeszłości”. W ich opinii bowiem Wałęsa nie jest bowiem bohaterem, tylko zdrajcą, który na żaden film nie zasługuje. Osobiście nie zgadzając się z tak radykalną oceną tej postaci, cieszę się, że Wajda pomimo swojej sympatii dla lidera “Solidarności” uniknął nachalnego odplamiania jego biografii: starając się w miarę wiernie odtworzyć istotne fakty, ich ocenę pozostawił widzom.
Trzeba jeszcze dodać, że reżyser zadanie ułatwił sobie o tyle, że skupił się jedynie na “heroicznym” okresie życia Wałęsy, uciekając od opisywania jego losów po 1989 r., gdy legenda bohatera “Solidarności” stopniowo blakła wobec jego legalnej już, wzbudzającej wiele kontrowersji politycznej aktywności.
Chyba tylko raz zdaje się Wajda robić, niezbyt zresztą smaczną, “wycieczkę” do przyszłości. Chodzi o scenę, w której wieziony do Arłamowa Wałęsa zostaje zwyzywany przez napotkanych brudnych, głupich, agresywnych chłopów. Wkładając w usta głównego bohatera słowa o tym, jak niewdzięczni są Polacy i jak trudno jest rządzić takim ciemnogrodem, reżyser ewidentnie nawiązuje do dzisiejszych realiów politycznych, z wyższością odcinając się “moherowemu ludowi”, który dziś także krytykuje Wałęsę.
Oczywiście kontrowersji w filmie znalazłoby się więcej: historyczni puryści czy uczestnicy sierpniowych strajków z pewnością spieraliby się z Wajdą o to, że w zbyt małym stopniu eksponuje postaci Henryki Krzywonos, Andrzeja Gwiazdy czy Anny Walentynowicz. Są to jednak spory, które wybuchły by w przypadku każdego innego filmu o “Solidarności”: zawsze ktoś broniłby “swojej prawdy”.
Generalnie jednak “Wałęsa. Człowiek z nadziei” pozytywnie mnie zaskoczył. Choć na pewno ociera się o historyczną czytankę (“szkoły pójdą”), a także jest pomnikiem wystawionym przez Wajdę Wałęsie, nie popada w hagiografię.
Z całą pewnością ożywia też w widzach dumę z tego, jak wspaniałą rzeczą była “Solidarność”, nawet, jeśli bardziej niż na panoramie tego ruchu, skupia się na osobie jego lidera. Dlatego mam nadzieję, że na film pójdą nie tylko szkoły.