Ministrowie decydują dziś o tym, które państwowe spółki trafią na giełdowy parkiet. Plany Ministerstwa Skarbu są znacznie skromniejsze niż było to w poprzednich latach, bo budżet ma zarobić w tym roku zaledwie 10 mld złotych, to tylko połowa tego, co w 2010 roku. Nie będzie też takich hitów jak PZU czy Jastrzębska Spółka Węglowa.
- Plan prywatyzacji obejmuje 300 spółek, 123 to spółki z poprzedniego planu, które nie zostały sprywatyzowane w latach 2008-2011 - poinformował na specjalnej konferencji przed posiedzeniem rządu Tomasz Arabski, Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Na rynek trafią akcje firm nadzorowanych przez ministrów: skarbu, gospodarki, transportu i obrony narodowej. - Są to firmy praktycznie ze wszystkich działów, ze wszystkich branż - dodał.
Oficjalnie wiadomo, że na rynek trafią koncerny energetyczne takie jak Polska Grupa Energetyczna, Energa, Enea oraz instytucje finansowe (Bank Gospodarki Żywnościowej czy Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych). Możliwe, że ciśnienie inwestorom nieco podniosą kolejne pakiety akcji Giełdy Papierów Wartościowych czy PZU. Jednak to zależy od nastrojów na giełdzie, bo resort skarbu na pewno nie będzie chciał sprzedać akcji po niekorzystnym dla siebie kursie.
Jednak według ekspertów także w tym roku będzie można znaleźć korzystne oferty - Polski Holding Nieruchomościowy i grupa energetyczna PAK to dwie duże oferty na ten rok. Atrakcyjna cena na przyciągnie inwestorów - mówi nam Mariusz Piskorski, wiceprezes Ipopema Seciurities odpowiedzialny za oferty publiczne na giełdzie. Dodaje, że PAK to firma z tego samego segmentu rynku co PGE, za akcje której rząd dostał już w tym roku 2,5 mld złotych. - To pokazuje, że jest jeszcze miejsce na rynku na duże oferty. Jestem umiarkowanie optymistyczny co do rządowych planów - ocenia. Według rozmówcy naTemat najczęściej obstawiane przez bankierów oferty w tym roku to właśnie akcje PZU i PKO BP.
- W tym planie raczej nie ma debiutu takiej spółki jak PZU, która gdy pierwszy raz trafiła na giełdę zelektryzowała opinię publiczną i media - mówi naTemat Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers. Dodaje, że jeśli uda utrzymać się wzrost gospodarczy i inne wskaźniki na obecnym poziomie, to tegoroczny plan 10 mld złotych zysków z prywatyzacji jest realny. - Utrudnieniem będzie na pewno zmniejszenie zaangażowania Otwartych Funduszy Emerytalnych na giełdzie, bo to ważne źródło pieniędzy. - Przy obecnym stanie rynku bardziej elektryzująca może być oferta o wartości około 1/4 tego co oferowano przy debiucie PZU - ocenia w rozmowie z naTemat Adam Ruciński, prezes firmy doradczej BTFG.
Choć nabywców znajdą za pewne akcje takich firm jak Katowicki Holding Giełdowy, Węglokoks (oferta za ok. 500 mln złotych) czy Kompania Węglowa. Szczególnie ta ostatnia, największy koncern górniczy w Europie o obrotach sięgających prawie 12,5 mld złotych, który powoli wychodzi na prostą i zaczyna przynosić zyski. Wydaje się, że o sprzedaży tych spółek zdecydowano po upublicznieniu Jastrzębskiej Spółki Węglowej, która co prawda wystartowała słabo, jednak po kilku miesiącach pozwoliła zarobić inwestorom. Najprawdopodobniej na parkiet nie trafi nasz narodowy przewoźnik PLL LOT, ponieważ minister skarbu Mikołaj Budzanowski będzie szukał inwestora branżowego.
Pomimo tego nie uda się pobić wyników z ostatnich lat (22 mld przychodów w 2010 roku i 15 mld w 2011 r.). - Trzeba mierzyć siły na zamiary. Przy dużej ofercie możemy oczywiście liczyć na inwestorów polskich, czy to indywidualnych czy to instytucjonalnych, ale ale trzeba też liczyć na pieniądze z zagranicy. Przy dużych ofertach zaangażowanie inwestorów z zagranicy jest niezbędne, a przy obecnych nastrojach na światowych rynkach raczej nie możemy na nie liczyć - mówi naTemat Ruciński.
Podobnie jak w poprzednich latach znaczna część prywatyzacji będzie przebiegała pod hasłem akcjonariatu obywatelskiego. Dotychczas to właśnie taką drogą zostały sprywatyzowane PZU (to najdroższa w historii prywatyzacja, bo warta aż 8 mld złotych) i PGE (blisko 6 mld zł). Spółka nie jest sprzedawana w całości inwestorowi branżowemu czy wielkiemu inwestorowi, ale upubliczniana na giełdzie z zapisami ograniczającymi liczbę akcji, które może kupić jeden klient. Prowadzi to do rozproszenia akcjonariatu i rozdziela zyski.
Nie wszyscy są jednak takimi entuzjastami akcjonariatu obywatelskiego jak Aleksander Grad czy Waldemar Pawlak. Do sceptyków zalicza się Adam Ruciński z BTFG. - Nie do końca rozumiem filozofię, bo ona na razie ogranicza się do tego by sprzedać Polakom satysfakcjonującą ilość akcji. To szlachetne. Ale o ile podczas głośnych debiutów stosuje się tą zasadę, to później przy sprzedaży kolejnych pakietów akcji kupują je inwestorzy instytucjonalni, tak jak się to normalnie na świecie dzieje. Akcjonariat obywatelski pojawia się tylko w momencie, kiedy tego potrzeba - ocenia. - Na razie idea jest taka, że sprzedaje się akcje po atrakcyjnych cenach i rozumiem to na krótką metę, ale na dłuższą to wymaga dopracowania ze strony władz.