Jeśli uszkodziłeś towar w sklepie, musisz zwrócić pieniądze. Jeśli nie wziąłeś ze sobą paragonu, nie masz szans na reklamację. To bardzo popularne mity na temat obowiązków klienta, które po zderzeniu z rzeczywistością nie zawsze okazują się prawdą. Sprawdź, na co nie nie powinieneś się godzić, będąc na zakupach.
Ogólna zasada jest taka, że klient płaci za zniszczenie sklepowego mienia. Więc jeśli zdejmując z półki słoik z dżemem strącisz przy okazji ten stojący obok, musisz pokryć koszty. Nie wszyscy wiedzą jednak, że od tej reguły istnieją wyjątki. No bo jak uznać za winnego klienta, który w ciasnym przejściu zahaczy o ułożoną misternie na palecie górę słoików - taką, którą zburzyć mógłby silniejszy podmuch wiatru?
Jak pisze na swoim blogu Piotr Mączyński, autor bloga supermarket.blox.pl, "sklep jest zobowiązany poustawiać wszystko tak, aby można było bez problemu to obejrzeć (art. 3 par.3 ustawy o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej). Nie można więc obciążyć klienta odpowiedzialnością za szkodę, jeśli alejki były pozastawiane promocjami albo towary były poustawiane w dziwaczne piramidki".
Potwierdził to w rozmowie z Mączyńskim rzecznik Tesco: "Czasem zdarzają się sytuacje, w których klient przypadkowo stłucze lub uszkodzi jakiś produkt. Wtedy koszty takiego zniszczonego produktu ponosi sklep" – stwierdził.
Reklamacja – nie rozpaczaj bez paragonu
Jak skarżyć się na wadliwy towar, to tylko z paragonem – to też dość częste przekonanie, które niewiele ma wspólnego z prawdą. Stowarzyszenie Konsumentów Polskich w swoim poradniku podkreśla co prawda, że sprzedawca ma prawo domagać się wykazania, że zakup został dokonany właśnie u niego, ale przecież paragon nie jest jedynym dowodem zakupów.
Równie przydatny może być na przykład wyciąg z karty, za pomocą której zapłacono w sklepie, a w przypadku handlu internetowego chociażby korespondencja ze sprzedawcą. "Warto również poprosić sprzedawcę, aby mając dokładną datę i godzinę odnalazł w systemie sprzedażowym kopię paragonu" – radzi przedstawiciel Stowarzyszenia.
Ochroniarz – ręce precz
Uprawnienia sklepowej ochrony to sprawa, która zawsze budziła spore kontrowersje. Czy ochroniarz może mnie przeszukać? Czy mam obowiązek pokazać mu, co mam w torbie? Kiedy powinienem się wylegitymować? – pytają klienci.
Odpowiedzi udziela mecenas Joanna Sochacka: – To zależy, czy mówimy o ochroniarzach bez licencji czy licencjonowanych. Najczęściej w sklepach mamy do czynienia z tymi pierwszymi. Oni nie mają prawa przeszukiwać klientów, ani też zaglądać do torby. Mogą najwyżej wezwać policję albo złapać złodzieja na gorącym uczynku, tak jak każdy obywatel w ramach tzw. obywatelskiego ujęcia.
Pamiętać trzeba więc, że ochroniarze to nie policjanci: nawet jeśli po naszym wyjściu ze sklepu, bramka zacznie pikać, mogą tylko poprosić o pokazanie torby. Kwestią dobrej woli jest zgoda na taką prośbę. Oczywiście lepiej współpracować z ochroną, bo to oszczędność czasu, jednak warto pamiętać, że rozkazy czy wręcz użycie siły to w większości przypadków działania bezprawne.
Cena – targuj się
Polskie prawo pozwala na ustalanie cen towaru ze sprzedawcą, więc założenie, że cena podana np. na metce nie podlega negocjacji, jest fałszywe. Oczywiście trudno wyobrazić sobie, że w osiedlowym sklepie ktoś się będzie targował kupując masło czy mleko, ale w przypadku centrów handlowych, sklepów z odzieżą, kosmetykami czy elektroniką, to całkiem dobra opcja.
"Wiem, że wiele dużych, sieciowych marek informuje swoich kierowników i sprzedawców, że mają pewne widełki cenowe, w których mogą się poruszać. Oczywiście to nie jest informacja jawna i publiczna, bo wtedy klienci za każdym razem domagaliby się rabatu. Z praktyki wiem, że ludzie, którzy proszą o zniżkę, bardzo często ją uzyskują. Czasem są to niewielkie kwoty, czasem jakiś prezent, chociażby pasta do butów w sklepie obuwniczym" – mówił nam dr Michał Jaksa z Fundacji Rozwoju Mediacji.
Z kolei profesjonalny negocjator cen, z którym ostatnio rozmawiałem, radził, by targować się w salonach z telefonami. "Każdy salon prowadzący sprzedaż telefonów działa na zasadzie partnera dużej sieci, więc ma prowizję od sprzedaży danej usługi. Warto nawet odwiedzać kilka salonów tej samej sieci, bo im bardzo zależy na kliencie, a przez to można uzyskać coś dodatkowego, np. gadżet do telefonu, jeden miesiąc usługi gratis czy coś podobnego" – przekonywał.
Zdjęcia produktów – rób i porównuj
"Zakaz fotografowania" – naklejki z takim napisem można spotkać w wielu sklepach. Tymczasem, co podkreśla Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, nie ma przepisów, które zakazywałyby robienia zdjęć w sklepach. "Oferta sklepu nie jest tajemnicą przedsiębiorstwa. Równie dobrze konsument zamiast z aparatem może chodzić z notatnikiem" – mówiła w rozmowie z "Dziennikiem" Agnieszka Majchrzak, starszy specjalista w UOKiK.
To oznacza, że bez przeszkód można fotografować produkty, tak jak można też skanować kody kreskowe telefonem, a potem za pomocą specjalnej aplikacji porównywać ceny w internecie. Właściciel sklepu może co prawda wywiesić sobie tabliczkę z informacją o zakazie, ale i tak nie ma możliwości wyegzekwowania zakazu od klientów – wbrew prawu byłoby domaganie się usunięcia zdjęć z telefonu.
Kolejny problem może się pojawić w przypadku odstąpienia od umowy - sprzedawcy odmawiają bowiem zwrotu pieniędzy, powołując się na brak paragnu. Paragon jest dokumentem księgowym, potwierdzeniem fiskalnym transakcji handlowej, jak również dowodem zawarcia umowy sprzedaży, nie jest natomiast świadczeniem ze strony sprzedawcy. Wobec powyższego wstrzymywanie się ze zwrotem pieniędzy do czasu przedstawienia paragonu, nie ma uzasadnienia prawnego, a sprzedawca ma obowiązek zwrócić zapłaconą za towar sumę.