Małgosia Piernik studiuje projektowanie, ma dwie prace i  "wróży" z jedzenia
Małgosia Piernik studiuje projektowanie, ma dwie prace i "wróży" z jedzenia fot. Piotr Skornicki / Agencja Gazeta

Mało jedzą, jeszcze mniej śpią, dużo pracują – to łączy bohaterów poniższego tekstu, których za chwilę wam przedstawię. Oprócz tego, że wszystkich można scharakteryzować jako „pięknych dwudziestoletnich”, mają jeszcze jedną siłę – naprawdę chce im się działać.

REKLAMA
Przepiękna idylla, w której można leżeć całe dnie w łóżku na garnuszku rodziców wcale nie jest taka kusząca. Młodzi powinni działać i przestać marnować czas, którego już nigdy nie odzyskają.
"Robiłem wszystko"
Maciej Gontar napisał do mnie jakiś czas temu maila z propozycją spotkania. Przystałam na nią, znajdując zaledwie godzinę, aby się z nim zobaczyć. Jednak ona wystarczyła, aby usłyszeć od niego kilkanaście historii na temat tego, co robił w życiu. A robił wszystko. Był wróżką, korepetytorem, badał kulturę starożytnej Grecji, był wolontariuszem w świetlicy na Pradze, gdzie pomagał jej wychowankom odrabiać zadania domowe. Wkręcał się na spotkania sekt, aby sprawdzić w jaki sposób one działają i na czym polega dynamika takiej grupy. Do wszystkich tych rzeczy gnała go ciekawość. Chciał odkrywać to, co nowe, zamiast siedzieć w domu.
Dzięki niemu zaczęłam zastanawiać się nad ludźmi, którym po prostu się chce. W moim otoczeniu jest ich sporo. Należy do nich na przykład mój przyjaciel, Piotr Szczęsny, który mimo przyjemnej, ciepłej posadki w korporacji, realizuje swoje marzenia o szkole gotowania. Kilka miesięcy temu założył Learn Raw, gromadzące w jednej inicjatywie najlepszych warszawskich szefów kuchni, których ich celem jest przekazywanie swojej wiedzy uczestnikom wykładów.
logo
Piotr Szczęsny fot. Igor Haloszka

Prawo i sztuka
Młodsi znajomi, „którym się chce”, najczęściej angażują się w działalność naukową. Poszłam zatem tym tropem. Na rozmowę z Aleksandrą Drożdż musiałam trochę poczekać, bo miała napięty grafik. Ustalała szczegóły merytoryczne inauguracyjnego wykładu koła naukowego, któremu przewodzi. Law & Art, bo tak brzmi jego nazwa, istnieje na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego od dwóch lat. Zajmuje się ono zjawiskami z pogranicza sztuki, prawa i biznesu oraz tym, w jaki sposób te dziedziny wzajemnie się uzupełniają.
Koło dedykowane jest wszystkim chcącym poszerzyć wiedzę w tym zakresie. Członkowie spotykają na wykładach znamienite postaci ze świata sztuki, prawa i biznesu: historyków sztuki, prawników, dyrektorów najważniejszych warszawskich galerii i muzeów, właścicieli domów akcyjnych, oraz kolekcjonerów. Lista nazwisk prelegentów jest tak długa, że aż nie chcę jej rozpoczynać, nie mogąc z czystym sumieniem wybrać najważniejszych gości, pomijając przy tym pozostałych.
Cały mój czas i uwaga
Koordynowanie spotkań, zapraszanie prelegentów i dbanie o wizerunek koła w przeważającej części należy do obowiązków Aleksandry. Ta, mimo studiów prawniczych i niedawno podjętej pracy zawsze znajdowała na to czas i siłę, budując wszystko od początku. Dlaczego jej się chce, mimo że działania koła nie generują materialnych zysków, a określenie „czas wolny” przestało dla niej istnieć?
– Bo w to wierzę. Uważam, że warto wyznaczać sobie cele i je realizować – odpowiada. – Poza tym, sprawia mi to dużą radość, mimo ilości czasu, jaki temu poświęcam. W pierwszym roku działania koła pochłaniało cały mój czas i uwagę. To był mój główny temat rozmów ze znajomymi, nawet jeżeli nie byli prawnikami lub miłośnikami sztuki [potwierdzam, wiele naszych kaw na tym „upłynęło”] – mówi Aleksandra.
Za największy sukces koła, uważa to, że zostało zauważone, docenione i zrozumiane. – Na początku trudno było mi wyjaśnić pomysł łączenia prawa i sztuki. Teraz jednak nie muszę już niczego tłumaczyć. Poza tym, na nasze spotkania przychodzą zarówno studenci prawa oraz SGH, jak i przyszli artyści. Wysłuchują wykładów prelegentów, z których każdy, w momencie zapraszania, reagował bardzo entuzjastycznie na inicjatywę Law&Art – cieszy się.
logo
Aleksandra Drożdż fot. archiwum prywatne

Fikcjonariusz
Aleksander Robaszkiewicz mieszka w Poznaniu. Studiuje filologię fińską, składa papiery na ASP, pracuje w kawiarni i uwielbia jeździć na rowerze. W sumie już wystarczy, prawda? Ma studia, pracę i hobby, które lubi, czyli nawet więcej, niż spora część studentów w jego wieku. Jednak Alek szuka dalej. Pomaga w organizowaniu imprez na pograniczu kultury i rozrywki, tworzy oraz aktywnie uczestniczy w życiu miejskim.
Poza tym, Aleksander podjął się bardzo trudnego zadania samodzielnego stworzenia od podstaw polskiej wersji gry Balderdash, która w wielkim skrócie polega na kreatywnym wymyślaniu absurdalnych faktów i oddzielaniu tych zmyślonych od prawdziwych, aby zyskać punkty. Dzięki grze Alka będzie można dowiedzieć się o istnieniu naukowców, którzy wąchają zestresowane żaby, oraz takich, którzy obserwują zachowania szarańczy podczas oglądania Gwiezdnych Wojen. Poznamy także pana, który jest lektorem „Mody na sukces” i pierwszego zdobywcę medalu olimpijskiego dla Botswany.
Wszystko się nada
Alkowi brakuje jeszcze wydawcy dla jego „Fikcjonariusza” i trzynastu ostatnich haseł. Na szukanie poprzednich 988 poświęcił setki godzin. Przeszukiwał internet i książki. Każdą dziwną rzecz i każdy zasłyszany fakt zaczął traktować jako „dobry materiał” do gry. Dlaczego się temu poświęcił? – Chciałem zrobić coś dla innych, bo jest dla kogo. A poza tym, miałem ochotę sobie po prostu pograć w tę grę w polskiej wersji. Pomyślałem kilka miesięcy temu, że skoro jej nie ma, to zrobię ją sobie sam, zupełnie od nowa. – mówi Alek. – Zauważyłem, że ostatnio dużo moich znajomych tak ma, że jak chce czegoś, co jest niedostępne, po prostu robi własne.
Aleksander opowiada, że chcieli na przykład w Poznaniu pikników, takich jakie parę lat temu odbywały się w stolicy. I znalazł się Franciszek Sterczewski, który zaczął je w Poznaniu robić. Ten sam, niewiele starszy ode mnie chłopak, jest współorganizatorem sobotniego Urban Marketu na Wildzie, gdzie swoje produkty wystawi moja ostatnia bohaterka, która uruchomiła kilka dni temu, w swoim mieszkaniu, manufakturę marmolady. Będzie sprzedawała „Dżemy dla nieśmiałych”, z etykietami pomagającymi wyrazić swoje uczucia, a będą im odpowiadać konkretne, pasujące do nich smaki – słodkie lub ostre, łagodne lub zmysłowe.
logo
Aleksander Robaszkiewicz fot. Magdalena Domeracka

Jedzeniowa wróżka
Małgosię Piernik znają ci, którzy czytali moje wczesne teksty. Była modelka, obecnie realizująca się w dziedzinie food designu, praktykująca wymyślony przez siebie foodforecasting, czyli przewidywanie żywieniowych trendów, świetnie zna się także na kulturze, oraz oczywiście modzie i zawsze wyciągała do mnie pomocną dłoń, kiedy potrzebowałam opinii do tekstu.
Robi praktycznie wszystko, nie wystarczają jej artystyczne studia, które podjęła rok temu i praca, a właściwie dwie (Małgosia jest sprzedawczynią w sklepie z organiczną żywnością i baristką). – Mnie się nudzi, jak czegoś nie robię – śmieje się Małgosia. I dodaje: – Mam tak skonstruowany umysł, że moja głowa produkuje za dużo pomysłów, ciągle wymyślam nowe. Kiedy sobie popatrzę na moje pokolenie, to faktycznie, w porównaniu z resztą ludzi sporo pracuję. Jako dziecko poszłam do szkoły muzycznej, a rodzice zapisali mnie na wiele dodatkowych aktywności. Od zawsze byłam ciągle czymś zajęta. Przyzwyczaiłam się do tego, że muszę coś robić. I to mi zostało – kończy Małgosia Piernik.
Żywieniowa Ikea
– Najważniejsze jest dla mnie teraz przewidywanie trendów w jedzeniu - nazwałam to sobie foodforecasting – mówi Małgosia. – Sam food design jest bardzo świeżą dziedziną, bo nikt nie wie jak się za to zabrać. Ja sama jestem zainteresowana taką "żywieniową Ikeą", czyli czymś, co będzie fajne, ale jednocześnie dostępne dla każdego. Według niej jedzenie może być projektowane, bo tak naprawdę nie tylko je jemy, ale także używamy. Robimy z nim bardzo różne rzeczy. Dostarczamy sobie wartości odżywczych, żeby nie umrzeć, ale także pocieszamy się nim, wyznajemy nim miłość, albo robimy sobie za sprawą jedzenia krzywdę.
– Mam bardzo dużo dystansu do projektów, które robię. Są czasami niewykończone, niedorobione, ale i tak nie boję się ich pokazać. Ludzi niestety często powstrzymuje fakt, że rzeczy, które zaczynają tworzyć, nie zapowiadają się idealnie – twierdzi Małgosia. – Ale one przecież nie mogą być perfekcyjne. Uczymy się w praktyce. Ja jestem człowiekiem działania – wszystko muszę sprawdzić, każdą rzecz "prototypuję". Inni często tego nie robią, bo po prostu się boją. A my przecież nie mamy się czego bać, szczególnie kiedy mamy 20 lat, ciągle się uczymy i jeszcze nam się chce.
logo
Małgosia Piernik Fot. Piotr Skornicki / Agencja Gazeta