Kilka dni temu rozpętała się burza wokół tego, że licznik długu publicznego, nazywany licznikiem Balcerowicza, przestał działać. Wyłączenie licznika sugerował prof. Balcerowiczowi między innymi minister finansów Jacek Rostowski. Teraz jednak licznik uderzy w ministra ze zdwojoną siłą – nie tylko wróci, ale zacznie pokazywać, ile tak naprawdę Polska (nie)ma pieniędzy. A brakuje nam w kasie sporo, bo co najmniej dwóch bilionów złotych.
Licznik na stałe już wpisał się w krajobraz warszawskiego centrum – na rondzie przy najpopularniejszej chyba stacji metra, na przeciwko Rotundy. Na chwilę został wyłączony, ale już 30 września wróci - i będzie pokazywał jeszcze więcej, niż wcześniej. I na bakier rządzącym politykom.
W chwili pisania tego tekstu dług Polski – oficjalny – wynosił 876 348 595 505 złotych. Czyli prawie 900 miliardów zł. To, według wyliczeń ministerstwa finansów, 55 proc. naszego PKB. Dług ukryty, czyli ten, który chce pokazywać Forum Obywatelskiego Rozwoju, jest znacznie większy – wedle różnych szacunków wynosi od 140 do 180 proc. PKB. Czyli, lekko licząc, 2-3 biliony złotych.
Gdzie się ukrywa dług
Określenie "dług ukryty" brzmi dość tajemniczo i nic dziwnego – bo nawet ekonomiści nie zawsze jednoznacznie określają, czym on jest i spierają się co do tego, jakie zobowiązania państwa można zaliczać do ukrytego długu. Najogólniej i najprościej jednak rzecz ujmując, najczęściej są to zobowiązania emerytalne państwa i jego wydatki np. Na służbę zdrowia lub inne wydatki państwa których nie wlicza się w "oficjalny" dług publiczny.
W przypadku Polski do długu ukrytego na pewno więc należałoby doliczyć dziurę w ZUS-ie. W 2012 roku wynosiła ona 49 miliardów złotych. Sytuacja ma powtarzać się w zasadzie co roku – tyle, że dziura będzie rosnąć ze względu na demografię, bo emerytów przybywa, a rąk do pracy jest coraz mniej. 49 miliardów rocznie, w porównaniu do niemal 900 mld całego oficjalnego długu, być może nie robi wrażenia, ale pamiętajmy: to tylko jedna instytucja, której dziura będzie systematycznie rosnąć. A pomysłów na to, jak ten problem rozwiązać, póki co nie ma.
Uznawanie zobowiązań emerytalnych za ukryty dług to najprostsza i najpopularniejsza metoda jego liczenia. FOR, publikując na sławnym liczniku d ług ukryty, miał na myśli właśnie emerytury.
Fragment komunikatu FOR
Postanowiliśmy uwzględnić zobowiązania emerytalne ZUS (będące największą częścią długu ukrytego w Polsce) na liczniku długu publicznego, tym samym zwiększając świadomość społeczną tego zjawiska oraz rozpoczynając dyskusję publiczną.
Warto jednak podkreślić, że Fundacja jasno stwierdza: emerytury to największa część długu ukrytego, ale nie jedyna. Co jeszcze może się w nim zawierać?
Ot, chociażby zobowiązania służby zdrowia. Według wyliczeń "Dziennika Gazety Prawnej", polskie szpitale są zadłużone na ok. 10 miliardów złotych. A przecież w tej sferze demografia także sprawia, że koszty będą rosnąć szybciej, niż przychody, bo płacących składki będzie mniej, niż korzystających z opieki zdrowotnej.
Później dochodzi do tego chociażby KRUS, który w przyszłości również będzie powodował wzrost zadłużenia. Prof. Stanisław Gomułka przekonywał w jednej ze swoich wypowiedzi, że gdyby doliczyć zobowiązania ZUS-u i KRUS-u, to dług mógłby urosnąć nawet do 3 bilionów złotych, a nawet i przekroczyć tę liczbę – byłoby to grubo ponad 100 proc. PKB. A to i tak nie wszystko, bo do ukrytego długu śmiało można by dodać na przykład Krajowy Fundusz Drogowy – którego zadłużenie opiewa obecnie na 41 miliardów złotych. W świetle prawa KFD nie jest częścią finansów publicznych, a więc nie załapuje się do oficjalnego długu.
Politycy ukrywają za wszelką cenę
Oczywiście, politycy wiedzą o ukrytym długu, nie od dzisiaj. Ale robią, co mogą, by Polacy o nim nie wiedzieli – bo wówczas trudniej byłoby mydlić oczy zapewnieniami o stabilnej sytuacji finansowej Polski czy o wypłacalności ZUS-u.
Teoretycznie rządzący będą mieli niedługo obowiązek informowania o długu ukrytym – taki obowiązek narzuca państwom Unia Europejska. Dane o ukrytym długu za lata 2012-2014 mogą być publikowane dobrowolnie przez rządy, ale już od 2015 ma to być obowiązkowe. GUS, w odpowiedzi na pytanie dziennikarza Obserwatora Finansowego, oświadczył, że dane za 2015 zobaczymy dopiero w 2017. A jeśli się uda przekonać Komisję Europejską – może nawet dopiero w 2020.
Prof. Balcerowicz po raz kolejny więc uciera nosa politykom. Nie tylko licznika nie zlikwiduje, ale jeszcze dołoży rządowi. Niewątpliwie przy tej okazji będzie przypominał, że dziura w ZUS-ie jest wręcz kosmiczna i trudno uznać tę instytucję za realnie wypłacalną za kilka, kilkanaście lat, więc powinniśmy korzystać z OFE – które profesor oficjalnie popiera. Pomijając jednak wojowanie o OFE w tle, warto docenić ten gest – bo finanse publiczne naprawdę pękają w szwach, a póki co działania Platformy Obywatelskiej nie sprzyjają naprawieniu tej sytuacji.