Należące do państwa ośrodki wczasowe czy magazyny wojskowe przez decyzję Jacka Rostowskiego stoją na skraju bankructwa. Przez rozporządzenie z 2009 roku wszystkie dochody z działalności komercyjnej muszą oddawać do budżetu i utrzymują się tylko z tego, co dostaną z powrotem. Pokoje czy magazyny stoją puste, a one ledwo wiążą koniec z końcem i muszą zwalniać ludzi.
Minister finansów Jacek Rostowski znany jest ze swojej pazerności wobec podatników – stosuje niemal wszystkie znane ekonomistom sztuczki, żeby podreperować przychody budżetu. Dotychczas pisaliśmy o nim jako o Chytrym Jacku z Londynu. Ale okazuje się, że są od tego wyjątki, bo przez palce przeciekają miliony złotych, które mogłyby pomóc w utrzymaniu jednostek finansowanych z budżetu państwa.
Zgodnie z prawem nie mogą one czerpać zysków z działalności komercyjnej. Wszystko, co zarobią trafia bezpośrednio do budżetu. Nie mają więc absolutnie żadnej motywacji, żeby otwierać się na klientów komercyjnych. Bo niezależnie od tego ile należący do państwa ośrodek wczasowy zarobi, klepie biedę. Musi się utrzymać tylko z tego, co dostanie z budżetu. A jego szefowie nie kwapią się, by przyjmować klientów z zewnątrz. – To niegospodarność – ocenia stanowczo szef jednej z jednostek budżetowych podległych ministrowi obrony.
"Pieniądze leżą na ulicy, a minister finansów zabrania się po nie schylić"
Prosi o zachowanie anonimowości – boi się obcięcia środków z budżetu na kolejne lata. – Od kilku lat, kiedy nie możemy nic kasować od klientów, trudno nam znaleźć środki, brakuje sponsorów. Tymczasem pieniądze leżą na ulicy, a minister finansów zabrania się po nie schylić – ubolewa.
Dodaje, że najbardziej cierpią na tym ośrodki wczasowe, niektóre położone w bardzo dobrych lokalizacjach. Odwiedzający je z przydziału pracownicy budżetówki nie płacą, a jedyne źródło dochodu to dotacje od państwa. Co gorsza pokoje często stoją puste, bo po co wynajmować je postronnym. – Zgodnie z rozporządzeniem ministra obrony narodowej prowadzenie działalności komercyjnej jest uznawane za szkodę – wyjaśnia szef jednego z ośrodków należących do armii.
Są wyjątki
– Ale nie tylko ja mam z tym problem, bo można by wynajmować także powierzchnie magazynowe czy schrony na dojrzewalnie serów. A tak, wszystko stoi puste. Zanim weszło w życie rozporządzenie z 2011 roku 75 procent tego, co zarobił mój ośrodek trafiało do budżetu. Za pozostałą część prowadziłem remonty czy kupowałem meble – dodaje.
Teraz nie opłaca się przyjmować turystów, bo zawsze jest zagrożenie, że coś zepsują, a nie będzie z tego żadnych zysków. – Od reguły są wyjątki – mówi radca prawny Michał Hresiukiewicz. Wylicza, że udało się je wywalczyć u Jacka Rostowskiego między innymi oświacie i strażakom.
– Może czas poszerzyć tę grupę? Państwowe osoby prawne, czyli na przykład instytucje kultury, mogą zarabiać, ale nadal podlegają ustawie o finansach publicznych. Z kolei jednostki budżetowe, czyli te, które zarabiać dla siebie nie mogą, są łatwiejsze w kontroli, więc minister finansów też ma swoje racje. Ale powinno się umożliwić zarabianie także tym drugim – postuluje nasz rozmówca.
Bez uzasadnienia
W uzasadnieniu do ustawy o finansach publicznych z 2009 roku nie poświęcono zbyt wiele miejsca jednostkom budżetowym. Nie napisano, dlaczego likwiduje się rachunek dochodów własnych (dzięki któremu można było zarabiać), a jedynie uzasadniono, dlaczego nadal będą mogły je prowadzić samorządy i szkoły.
Wydaje się, że Ministerstwo Finansów chciało zlikwidować pole do nadużyć, bo przy okazji prowadzenia działalności zarobkowej pojawiała się możliwość przekrętów. Ale jednocześnie zlikwidowano możliwość zarobku i rozwoju jednostek zbudowanych za nasze pieniądze. Bo w przeciwieństwie do urzędów one mają szansę na siebie zarobić, a nie tylko przejadać pieniądze.