
Ostatnio pisaliśmy o tym, że Jacek Rostowski chce opodatkować w Polsce korzystanie ze służbowych aut. To pomysł nie nowy, tak już jest m.in. w Norwegii – tylko tam przynajmniej widać efekty wpłacania pieniędzy do budżetu. U nas raczej będzie to przypominać wrzucanie pieniędzy do bezdennego wora, jak zawsze, kiedy przychodzi do płacenia podatków.
Niestety, to tylko wierzchołek góry lodowej działań ministerstwa, które prowadzą do zrobienia z Polaków cytryn, a z urzędników – wyciskarek. Jednym z największych problemów podatków jest fakt, że są one szalenie skomplikowane, szczególnie VAT. W Polsce każdy urząd skarbowy może sobie interpretować prawo podatkowe na dowolne sposoby i w ten sposób wyciągać kasę od obywateli – jak w poniższym przykładzie przytoczonym przez Roberta Gwiazdowskiego, prezydenta Centrum im. Adama Smitha.
Ostatnio komentowałem postanowienie skarbówki, która uznała, że wstawienie i przykręcenie szafy to nie modernizacja, ale dostawa towaru. W związku z tym trzeba zapłacić 23-procentowy VAT, a nie 8-procentowy. Urzędy skarbowe ścigają 20 tysięcy ludzi, żeby zapłacili dodatkowy podatek. CZYTAJ WIĘCEJ
Fakt, że przepisy podatkowe – a więc jedne z najważniejszych w państwie, decydujących o budżecie i pieniądzach obywateli – można interpretować, zakrawa na absurd. Absurd o gigantycznych rozmiarach, bo tylko w 2012 roku fiskus dokonał ponad 36 tysięcy indywidualnych interpretacji prawa podatkowego. A to tylko początek naszych problemów.
Na wypadek, gdyby jakiś obywatel zinterpretował przepisy na swoją korzyść, Ministerstwo Finansów ma już gotowe rozwiązanie. Kilka dni temu pojawiła się informacja o tym, że miałyby zostać powołane nowe jednostki do ścigania podatkowych oszustów. Wczoraj zaś wyszło na jaw, jak dokładnie ma to wyglądać – zostało to opisane przez Wyborczą.biz.
Takie prawo może to prowadzić do patologicznych sytuacji, w których urzędnik stwierdzi, że np. zawarliśmy małżeństwo tylko po to, by wspólnie się rozliczać, a tym samym płacić mniejsze podatki. Absurd? Owszem, ale jak udowodnimy fiskusowi, że wcale tak nie jest? Zdaniem ekonomisty z Centrum im. Adama Smitha Andrzeja Sadowskiego, to stan nie do zaakceptowania. – Nie może być tak, że urzędnicy nękają obywateli i nakładają podatki – podkreśla Sadowski. Jak dodaje, fakt, że urzędnicy dzisiaj mogą sami decydować o losie podatników, jest sprzeczny z konstytucją i pozbawia nas naszych podstawowych praw.
Zdaniem Pawła Skwarka, takie plany zakrawają na totalitaryzm skarbowy. Dlatego, że obywatele, w strachu przed organami podatkowego ścigania, przestaną w ogóle optymalizować podatki. Zapłacą tak, jak im ministerstwo zagra, byle tylko nie zostać oskarżonym o malwersacje. A dzięki temu, co oczywiste, zwiększą się wpływy do budżetu. – To paranoja na wysokim poziomie – ocenia Skwarek, który przypomina też, że jeśli są luki w prawie, to należy je zlikwidować, a nie karcić za to obywateli.
Nietrudno zauważyć, którą metodę wybrał nasz rząd. Przy czym Sadowski zaznacza, że obecnie w Polsce nie można legalnie zostać bogatym, bo uniemożliwia to właśnie system podatkowy. Zaś droga obrana przez rząd jest "miarą zaniechania reform". Jak daleko Tusk z Rostowskim posuną się w wyciskaniu Polaków? Sadowski nie ma wątpliwości: – Będą to robić tak długo, dopóki w obronie obywateli nie stanie Trybunał Konstytucyjny.
Nadal jednak płacący za granicą to tylko odsetek. Ministerstwo doskonale wie o tym, że obywatele będą podatkowo posłuszni. I dlatego zdziera z nich pieniądze. Nie zlikwidowano – to kolejna niespełniona obietnica – KRUS-u, który powoduje, że do każdego rolnika idącego na emeryturę dopłacamy 250 tysięcy złotych. Nie pozbawiono przywilejów górników, choć to również zapowiadał Donald Tusk. Rząd wie bowiem, że oni się postawią i będą protestować. A zwykli pracujący ludzie – nie.