Dawno, dawno temu, kiedy Donald Tusk nie był jeszcze u władzy, Platforma obiecywała uproszczenie podatków. Moglibyśmy być szczęśliwi, gdyby nie spełnili tej obietnicy. Niestety, jest jeszcze gorzej, rząd robi wręcz przeciwnie – wyciska Polaków jak cytrynę. Do samego końca, do ostatnich soków. Teraz zaś Ministerstwo Finansów chce wprowadzić przepisy, które umożliwią urzędom po prostu polowanie na podatników. Niezależnie od tego, czy kantują, czy nie.
Jeśli jesteś bezrobotny, to dobrze. Państwo nie zabierze ci ostatnich pieniędzy. Choć pewnie i tak by chciało. Jeśli jesteś najbogatszy, raczej też nie masz się o co martwić. Ale jeśli uczciwie u kogoś pracujesz, masz swoje małe lub średnie przedsiębiorstwo i rozliczasz się z fiskusem, będziesz łatwym łupem Ministerstwa Finansów. Resort nie tylko wymyśla nowe sposoby zdzierania pieniądzy z podatników, ale i komplikuje życie obywateli do granic możliwości.
Opodatkować wszystko!
Ostatnio pisaliśmy o tym, że Jacek Rostowski chce opodatkować w Polsce korzystanie ze służbowych aut. To pomysł nie nowy, tak już jest m.in. w Norwegii – tylko tam przynajmniej widać efekty wpłacania pieniędzy do budżetu. U nas raczej będzie to przypominać wrzucanie pieniędzy do bezdennego wora, jak zawsze, kiedy przychodzi do płacenia podatków.
O ile opodatkowanie służbowych aut można jakoś zrozumieć, to już inne projekty Rostowskiego budzą różne emocje. Głównie negatywne: od zażenowania, przez oburzenie, do smutnego rozbawienia. Jak bowiem poważnie traktować pomysł, by płacić za udział w firmowych imprezach – które według resortu też są dla nas korzyścią? A i takie projekty pojawiały się w gmachu Jacka Rostowskiego.
Tyle podatków, ilu urzędników
Niestety, to tylko wierzchołek góry lodowej działań ministerstwa, które prowadzą do zrobienia z Polaków cytryn, a z urzędników – wyciskarek. Jednym z największych problemów podatków jest fakt, że są one szalenie skomplikowane, szczególnie VAT. W Polsce każdy urząd skarbowy może sobie interpretować prawo podatkowe na dowolne sposoby i w ten sposób wyciągać kasę od obywateli – jak w poniższym przykładzie przytoczonym przez Roberta Gwiazdowskiego, prezydenta Centrum im. Adama Smitha.
Fakt, że przepisy podatkowe – a więc jedne z najważniejszych w państwie, decydujących o budżecie i pieniądzach obywateli – można interpretować, zakrawa na absurd. Absurd o gigantycznych rozmiarach, bo tylko w 2012 roku fiskus dokonał ponad 36 tysięcy indywidualnych interpretacji prawa podatkowego. A to tylko początek naszych problemów.
Winny, niewinny, nieważne
Na wypadek, gdyby jakiś obywatel zinterpretował przepisy na swoją korzyść, Ministerstwo Finansów ma już gotowe rozwiązanie. Kilka dni temu pojawiła się informacja o tym, że miałyby zostać powołane nowe jednostki do ścigania podatkowych oszustów. Wczoraj zaś wyszło na jaw, jak dokładnie ma to wyglądać – zostało to opisane przez Wyborczą.biz.
Rząd planuje wprowadzić tzw. "klauzulę obejścia prawa podatkowego". Oficjalnie nazywa to "uproszczeniem procedur podatkowych", ale w efekcie stworzy tylko kolejne narzędzie, którym rząd będzie mógł straszyć i nękać obywateli. Oczywiście tylko tych winnych. Problem polega na tym, że według nowych przepisów winny mógłby być w zasadzie każdy. Klauzula zakłada bowiem, że jeśli obywatel robi coś tylko po to, by zmniejszyć płacone przez siebie podatki lub ich uniknąć, to znaczy, że oszukuje. A jak oszukuje, to można nie tylko unieważnić jego podatki i nałożyć większe, ale jeszcze nałożyć karę.
Jak by tego było mało, miałaby również powstać Rada ds. Unikania Opodatkowania. Znalazłoby się w niej 20 osób: naukowców, urzędników z ministerstwa, ekspertów podatkowych. Do Rady mógłby wystąpić każdy Kowalski z prośbą o to, by wydała ona opinię, że on, jako obywatel płaci podatki uczciwie. Są tylko dwa "ale". Po pierwsze, taka opinia wcale nie byłaby wiążąca dla fiskusa. To znaczy – Rada mogłaby ją wydać, ale nie ma to żadnej mocy prawnej, urzędnicy i tak mogliby uznać nas za nieuczciwych, jeśli zinterpretują przepisy inaczej. Po drugie – wystawienie takiej opinii miałoby kosztować 25 tysięcy złotych. Trudno oczekiwać, by jakikolwiek obywatel tyle zapłacił, a i dla wielu małych i średnich firm byłaby to zbyt duża kwota.
Wolna amerykanka
Takie prawo może to prowadzić do patologicznych sytuacji, w których urzędnik stwierdzi, że np. zawarliśmy małżeństwo tylko po to, by wspólnie się rozliczać, a tym samym płacić mniejsze podatki. Absurd? Owszem, ale jak udowodnimy fiskusowi, że wcale tak nie jest? Zdaniem ekonomisty z Centrum im. Adama Smitha Andrzeja Sadowskiego, to stan nie do zaakceptowania. – Nie może być tak, że urzędnicy nękają obywateli i nakładają podatki – podkreśla Sadowski. Jak dodaje, fakt, że urzędnicy dzisiaj mogą sami decydować o losie podatników, jest sprzeczny z konstytucją i pozbawia nas naszych podstawowych praw.
W 2004 próbowano już wprowadzić coś takiego, ale wówczas odrzucił to Trybunał Konstytucyjny. Teraz zaś Ministerstwo Finansów przekonywało w swoim oświadczeniu, że taka klauzula to "standard w innych rozwiniętych gospodarczo krajach", a Polska jest jednym z niewielu, gdzie takich instrumentów nie ma. Eksperci nie mają jednak złudzeń co do jakości takiego prawa. – To wolna amerykanka. Urzędnicy mieliby wówczas kompetencje niemal jak władza sądownicza – przestrzega specjalista ds. podatków Paweł Skwarek z Business Centre Club.
– Przesłanie z tych działań jest takie, że według ministerstwa finansów podatnicy powinni dążyć do tego, by płacić jak najwięcej – ocenia Skwarek i dodaje, że widać, iż resort po prostu chce od nas wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Jak podkreśla, to zupełnie niezgodne z teorią prawa podatkowego, która mówi o tym, że podatnik powinien wręcz jak najbardziej optymalizować swoje podatki, oczywiście legalnie. – W bardziej rozwiniętych krajach pod tym względem organy podatkowe podpowiadają obywatelom, jak mogą zmniejszyć płacone przez siebie podatki – argumentuje nasz rozmówca.
I skarbowy totalitaryzm
Zdaniem Pawła Skwarka, takie plany zakrawają na totalitaryzm skarbowy. Dlatego, że obywatele, w strachu przed organami podatkowego ścigania, przestaną w ogóle optymalizować podatki. Zapłacą tak, jak im ministerstwo zagra, byle tylko nie zostać oskarżonym o malwersacje. A dzięki temu, co oczywiste, zwiększą się wpływy do budżetu. – To paranoja na wysokim poziomie – ocenia Skwarek, który przypomina też, że jeśli są luki w prawie, to należy je zlikwidować, a nie karcić za to obywateli.
Eksperta nie dziwi jednak, że ministerstwo tak robi. – Minister ma swoje zadania i jest z ich realizacji oceniany przez premiera. Jego zadaniem są jak największe wpływy z podatków. A ministerstwo zdaje sobie sprawę z tego od kogo najłatwiej ściągać pieniądze i gdzie mu na to pozwolą – podkreśla specjalista ds. prawa podatkowego.
Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha wyjaśnia jednak, że cała sytuacja to nie kwestia ministra, a premiera, bo to przecież szef rządu odpowiada za politykę swoich ministrów. I to on nimi kieruje. Ekonomista przypomina, że Donald Tusk wielokrotnie obiecywał zmienić system podatkowy na prosty i przyjazny, ale – jak widać – swojej obietnicy nie spełnił. – Rząd ma do wyboru dwie metody: zmianę systemu na taki, który sprawi, że najbogatsi wrócą płacić podatki do kraju, bo będzie im się to opłacać. Druga metoda to represyjno-policyjna – wskazuje Sadowski.
Buntujcie się
Nietrudno zauważyć, którą metodę wybrał nasz rząd. Przy czym Sadowski zaznacza, że obecnie w Polsce nie można legalnie zostać bogatym, bo uniemożliwia to właśnie system podatkowy. Zaś droga obrana przez rząd jest "miarą zaniechania reform". Jak daleko Tusk z Rostowskim posuną się w wyciskaniu Polaków? Sadowski nie ma wątpliwości: – Będą to robić tak długo, dopóki w obronie obywateli nie stanie Trybunał Konstytucyjny.
I niestety stanie się to przy milczącej akceptacji obywateli. Paweł Skwarek nie wątpi, że Polacy się nie zbuntują, bo zmiany są za mało radykalne i nie uderzają bezpośrednio w portfele. Andrzej Sadowski wskazuje jednak, że jest jedna forma buntu, którą Polacy już zauważyli i wprowadzają w życie. – Coraz częściej płacimy podatki za granicą – przypomina nasz rozmówca.
Posłuszni obywatele
Nadal jednak płacący za granicą to tylko odsetek. Ministerstwo doskonale wie o tym, że obywatele będą podatkowo posłuszni. I dlatego zdziera z nich pieniądze. Nie zlikwidowano – to kolejna niespełniona obietnica – KRUS-u, który powoduje, że do każdego rolnika idącego na emeryturę dopłacamy 250 tysięcy złotych. Nie pozbawiono przywilejów górników, choć to również zapowiadał Donald Tusk. Rząd wie bowiem, że oni się postawią i będą protestować. A zwykli pracujący ludzie – nie.
Światełkiem w tunelu dla podatników miała być Izabela Leszczyna – nowa wiceminister finansów. Według planu ma ona, między innymi, dbać o interesy podatników. Od dnia powołania o Leszczynie jednak nie słychać. Wątpliwe, by nowa wiceminister faktycznie coś zmieniła. Patrząc na politykę ministerstwa jedyne, czego można od niej oczekiwać, to sprytne przekonywanie obywateli, że zrobienie z nas cytryn, a z urzędów wyciskarki, to kierunek dobry dla nas wszystkich.
Ostatnio komentowałem postanowienie skarbówki, która uznała, że wstawienie i przykręcenie szafy to nie modernizacja, ale dostawa towaru. W związku z tym trzeba zapłacić 23-procentowy VAT, a nie 8-procentowy. Urzędy skarbowe ścigają 20 tysięcy ludzi, żeby zapłacili dodatkowy podatek. CZYTAJ WIĘCEJ