Im dłużej tkwimy w kryzysie finansowym, tym bardziej musi lawirować Jan Vincent-Rostowski, by utrzymać w ryzach budżet. Jednak zamiast ciąć wydatki, sięga do kieszeni obywateli. Fiskus zaczyna przypominać chytrą babę z Radomia i coraz ordynarniej wyciąga ręce po nasze pieniądze. Według przepisów powinniśmy płacić podatki za firmowego śledzika, używanie służbowej komórki czy samochodu, bo to przychód.
Gimnastyka, jakiej poddaje budżet Jacek Rostowski, robi wrażenie nawet na doświadczonych finansistach. Aby nie przekroczyć zapisanego w konstytucji progu ostrożnościowego i utrzymać dług publiczny w ryzach, minister finansów falandyzuje prawo finansowe do granic możliwości. Wydatki państwa wciąż są wysokie, a dochody pozostają za nimi daleko w tyle. Przez pierwsze lata kryzysu udawało się ministrowi Rostowskiemu tak manipulować środkami, że nie było potrzeby ściągania od obywateli ostatnich groszy. Jednak później trzeba było sięgnąć głębiej do naszych kieszeni.
Najbardziej dotkliwym dla nas ruchem w zapełnianiu budżetu było podniesienie podatku VAT o jeden punkt procentowy (z 22 do 23 procent), czyli o prawie 5 procent. Według zapowiedzi ministerstwa podwyższony VAT ma obowiązywać tylko do końca 2013 roku, ale patrząc na łapczywość urzędów skarbowych, nie można być tego pewnym. W końcu politycy mają jeszcze nieco ponad dziewięć długich miesięcy na przedłużenie obowiązywania wyższego VAT-u.
Polska konstytucja zabrania zmieniania podatków na miesiąc przed nowym rokiem podatkowym (nowe przepisy trzeba więc uchwalić do 30 listopada). Robi tylko jeden wyjątek – obniżenie podatków, którego można dokonać w każdej chwili. Jednak kiedy pojawiają się pytania o obniżkę podatków, politycy zawsze zasłaniają się terminami, przekonują, że trzeba dopełnić wszystkich formalności i przeprowadzić – uwaga, słowo klucz – konsultacje międzyresortowe.
Tych nie potrzeba przy wprowadzaniu kolejnych interpretacji prawa podatkowego – te wydaje minister finansów i izby skarbowe. W przypadku sporów i wątpliwości sprawa trafia do sądu – często kończy się dopiero w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Ten właśnie zdecydował niedawno, że powinniśmy płacić podatek za używanie firmowego sprzętu – komórki, komputera, samochodu czy maszyny do walcowania stali.
Pamiętamy też batalię o samochody z kratką, czyli osobówki, które traktowano jako samochody do przewożenia towarów, dzięki czemu można było odliczyć VAT. Jednak urzędnicy zauważyli, że przez to wyciekają im z budżetu cenne środki i zmienili przepisy tak, że wstawienie w samochodzie kratki nie czyni z osobówki samochodu ciężarowego. Dobre czasy dla przedsiębiorców raczej nie wrócą.
Pod koniec zeszłego roku oburzenie wzbudzała informacja, że podatki trzeba także płacić od udziału w imprezach firmowych. Fiskus poszedł krok dalej i uznał, że podatki muszą zapłacić też ci, którzy nie przyszli na śledzika czy andrzejki, ale dostali na nie zaproszenie. Takich przypadków jest zresztą więcej.
Bezlitośnie traktowani są kierowcy, którzy są jednym z najłatwiejszych źródeł dochodu dla budżetu – o ile obywatele mogą burzyć się przeciw podnoszeniu podatków i pytać "dlaczego?", to gdy złamie się przepisy, nie ma wymówki. Dlatego państwo coraz skrupulatniej egzekwuje ich przestrzeganie, a minister spraw wewnętrznych jest tutaj najlepszym wspólnikiem ministra finansów. Jednak początek tego roku upłynął pod znakiem burzy, jaką wywołał program rozwoju sieci fotoradarów.
Jednak najbardziej na zapędach fiskusa tracą mali przedsiębiorcy. Ich nie stać na zastępy doradców podatkowych, którzy pozwolą im oprzeć się przed zachłannością skarbówki. Dlatego niepokojące jest coraz ostrzejsze traktowanie przedsiębiorców przez urzędy skarbowe.
Podniesienie podatków to kosztowny politycznie ruch, więc najłatwiej tak zinterpretować przepisy, by można głębiej sięgnąć do kieszeni. – Fiskus dorzyna podatników, przedsiębiorców – ocenia stanowczo dr hab. Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum Adama Smitha i ekspert prawa podatkowego. – Normalny człowiek w kryzysie stara się ograniczyć wydatki i wykombinować jak może zarobić więcej. Fiskus tak nie robi, bo ma łatwy dostęp do pieniędzy obywateli. Może podnieść swoje dochody na dwa sposoby: albo otwarcie podnosząc podatki, albo zmienić interpretację przepisów tak, by ludzie musieli płacić więcej, 20 lat wstecz i jeszcze z karnymi odsetkami – dodaje.
Zdaniem Gwiazdowskiego polskie służby podatkowe nadużywają tego drugiego sposobu. – Ostatnio komentowałem postanowienie skarbówki, która uznała, że wstawienie i przykręcenie szafy to nie modernizacja, ale dostawa towaru. W związku z tym trzeba zapłacić 23-procentowy VAT, a nie 8-procentowy. Urzędy skarbowe ścigają 20 tysięcy ludzi, żeby zapłacili dodatkowy podatek – relacjonuje Gwiazdowski.
Szkodliwy i dezorganizujący pracę przedsiębiorców jest także brak jasności i często zmieniające się przepisy. – Naczelny Sąd Administracyjny wydaje różne, czasem sprzeczne, interpretacje przepisów. Błąd popełnił też Trybunał Konstytucyjny, który w 1998 roku uznał, że stosowanie zbiorowej odpowiedzialności podatników jest zgodne z prawem. Niestety żaden z członków składu sędziowskiego nie był praktykiem biznesu i później Trybunał zaczął się rakiem wycofywać z tej decyzji. Niestety tylko rakiem, bo przecież nie mógł przyznać, że popełnił błąd – ubolewa ekspert.
Fiskus łasi się też na pieniądze, które otrzymujemy za dokonywanie transakcji kartami. Według urzędów skarbowych funkcja money-back to dochód i powinna być opodatkowana.
Równie bezwzględnie politycy i urzędnicy obeszli się z tzw. lokatami antybelkowymi. Do niedawna jeśli odsetki z lokaty bankowej były mniejsze niż 50 groszy, nie trzeba było płacić podatku. Dlatego odsetki z lokat zliczano nie na koniec umowy, ale każdego dnia. Jednak przepisy zmieniono i lokaty jednodniowe zniknęły.
Tak długo, jak politykom trudniej będzie zwolnić rozrośnięte zastępy urzędników, niż zatrudniać kolejnych do wyciągania z naszych kieszeni pieniędzy, tak długo możemy spodziewać się kolejnych księżycowych interpretacji przepisów. W końcu państwo utrzymuje się z tego, co zabierze nam.
A teraz zabieram się do liczenia, ile podatków powinienem zapłacić podatku za napisanie tego artykułu. Wy też policzcie, bo pewnie czytacie go w pracy, na firmowym komputerze.
Fiskus uznał więc np., że podatek należy zapłacić od: pakietów medycznych fundowanych przez pracodawcę (ale zmienił zdanie); firmowych imprez integracyjnych - tu fiskus chciał podatku nawet od tych pracowników, którzy udziału w imprezie nie wzięli, ale byli na nią zaproszeni!; pomocy od gminy - to najświeższy przypadek: jedna z izb skarbowych uznała, że osoby, które od gminy uzyskały np. ulgi czy zniżki przy wejściu na basen, do kina czy teatru, powinny od tej pomocy zapłacić podatek, bo jest do dla nich przychód. Sprawa dotyczyła m.in. rodzin wielodzietnych. Po tym jak nagłośniły ją media, minister finansów uchylił decyzję izby. CZYTAJ WIĘCEJ
Można wręcz powiedzieć, że obowiązująca w służbach skarbowych i niszcząca uczciwą przedsiębiorczość filozofia „jak się dobrze poszuka, to zawsze jakiś hak się znajdzie” zyskuje właśnie dodatkowe wzmocnienie. Oto bowiem Ministerstwo Finansów w przygotowanych dla urzędów skarbowych wytycznych pisze wprost, że prowadzone kontrole przynajmniej w 70% muszą przynieść pozytywne efekty, czyli złapanie „winnego”. CZYTAJ WIĘCEJ