Hashtagi, lub też w spolszczonej wersji hasztagi, są coraz częściej uznawane za znak naszego pokolenia. Nie bez powodu swój ostry felieton o beznadziejności dwudziestolatków Jakub Żulczyk nazwał „#hasztagi, #samoje*ki”. Jaką funkcję faktycznie pełni charakterystyczna kratka, której prawie nikt nie naciska wykonując połączenie telefoniczne, ale za to każdy katuje używając Twittera? Dlaczego Justin Timberlake się z nich nabija? Ostrzegam, że po przeczytaniu poniższego tekstu, specyficzny znaczek będzie się wam mienił w oczach - wrzuciłam ich tutaj bardzo dużo. A raczej #opór dużo.
W krótkim filmiku, który w ciągu dwóch dni obejrzało 7 milionów osób, Justin Timberlake wraz z Jimmym Fallonem prowadzi niby zwyczajną, ale jednocześnie niezwykle zabawną pogawędkę o jedzeniu i życiu w stylu Twittera, oznaczając hashtagi charakterystycznym gestem skrzyżowanych palców. Poczęstuj się ciasteczkiem #domowe, #bezpowodu, #pokażmiciasteczko – mówi Justin.
Wprowadzone jakiś czas temu na Facebooku, od paru dobrych lat funkcjonujące na Twitterze i od samego początku dostępne na Instagramie - hashtagi pełnią funkcję zbiorczych słów-kluczy, które organizują internetową przestrzeń. Szukasz na Twitterze informacji na temat Donalda Tuska? Wpisujesz #tusk. Chcesz, aby Twój post na Facebooku zobaczyły osoby zainteresowane sztuką? Piszesz #sztuka, choć to akurat pobożne życzenie. Chcesz oglądać na Instagramie zdjęcia z Nowego Jorku? Wpisujesz #newyork i gotowe.
#Porządeczek
Porządek musi być, a w ryzach trzyma go mała, ukośna kratka. Niestety, po krótkim czasie hashtagi nieco zmutowały i zamiast być słowem kluczowym, są często sposobem na wyżycie się. Zdjęcie obiadu jest najczęściej tagowane #cooking #foodporn #omnomnom #eating #lunch #tasty #chicken, i tak dalej, i tak dalej, nie lepiej jest z fotką z wakacji - przeżywamy hashtagową burzę.
Hashtagi mają wielką moc na Instagramie. Wystarczy otagować zdjęcie jako #instagood, #picoftheday, lub #tagsforlikes i to sprowokuje najazd falangi obcych osób, chętnych do dawania nam „lajków”. Według mnie, takie proszenie się o atencję i usilne podbijanie popularności swoich postów jest dość głupie. Dziwne jest także tagowanie swoich „słitfoci” słowami #girl, #me, a jeszcze dziwniejszy jest hashtagowy brak skromności. Niejednokrotnie widziałam zdjęcia podpisane #me #beautiful #goddes.
Robię to ironicznie
Wielu ludzi chcąc odwrócić uwagę od tej dziwnej hashtagowej wstydliwości próbuje obrócić znaczki w żart, stosując zagrywki w stylu: #stolica #warszawa, #dziwnetagi, #hasztag, co sama czasami robię pisząc: #ja, #tapeta, #niedopoznania, #niedowrocławia. Przynajmniej przez chwilę wydało mi się to zabawne, ale szybko przestało.
Rapuj jak Twitter
Hashtagi przeniknęły także do... polskiego rapu, w którym jakiś czas temu zaczęła się moda na tak zwany hashtag rap, który polega na stawianiu hashtagów na końcu wersu. W zapisie przed hashtagiem zawsze występuje znak “;”, który poprzedza krótka przerwa w rapowaniu. Ten zabieg służy do łączenia pozornie niepasujących do siebie słów, które jednak odpowiadają kontekstowi całości, na przykład: "oni chcą być w mediach, nie ma sprawy; nekrolog" - tak rapuje BISZ.
Niezbyt świetlana przyszłość
Hashtagi przenikają zatem do kolejnych sfer życia, niebezpiecznie zbliżając się do języka mówionego. Justin Timberlake i Jimmy Fallon pokazują, jak kuriozalnie brzmielibyśmy używając hashtagów w normalnej rozmowie. Popularne wideo jest nie tylko świetnym żartem. To także ostrzeżenie – wizja "tagowania" swoich wypowiedzi staje się prawdopodobna, patrząc na to, jak wiele konstrukcji zdaniowych i skrótów przeszło z SMS-ów i komunikatorów do zwyczajnych rozmów, spłycając je i udziwniając.
Nie skracaj
I nie chodzi tutaj o zwykły, naturalny rozwój języka i powstawanie neologizmów, a o wprowadzenie maniery skrótowości do rozmów na żywo, gdzie przecież nie do końca trzeba się spieszyć. Słownictwo ubożeje, rozmowa przeradza się w wartką wymianę szybkich informacji, a zamiast słów opisujących emocje pojawiają się skróty.
Przykładem takowego jest chociażby „lol” oznaczający po angielsku „lots of laughs”, lub „laughing out loud” czyli kupę śmiechu, albo śmianie się na głos. Ile razy wasz żart został skwitowany przez koleżankę soczystym „loooooool”. Mój kilka razy i wydało mi się to średnie. Choć z drugiej strony nie wiadomo co gorsze - „lol”, czy „ku**a, ale śmieszne”. Albo może "hashtag śmiech", co może nas wkrótce czekać.