Agata Ubysz, była redaktorka naczelna polskiego wydania "Marie Claire", kilka lat temu rzuciła posadę szefowej działu mody tygodniku wydawanym przez szwajcarski oddział Edipresse i... poszła na staż do muzeum, aby realizować swoje marzenie o zawodowym związaniu się ze sztuką. Kilka dni temu, w warszawskiej Lookout Gallery, z którą Agata jest od niedawna związana, miał miejsce wernisaż wystawy „Tribute to Moda polska”, której została kuratorką. To jej debiut, a sukces projektu uczy, że nigdy nie jest zbyt późno, aby robić to, co naprawdę się kocha.
Pragnienie zajęcia się sztuką było nagłym impulsem, czy długo dojrzewałaś do tej decyzji?
Od zawsze chciałam się zajmować sztuką, ale kiedy zaczynałam studiować, to były ciężkie, komunistyczne czasy i moja mama stwierdziła, że ze sztuki na pewno nie wyżyję. Powiedziała mi, że powinnam iść na studia, które dadzą mi dobry zawód i będę mogła spełniać się chociażby jako nauczycielka lub tłumaczka. W efekcie poszłam na romanistykę. Po jakimś czasie rzuciłam te studia i wyjechałam do Włoch. Tam zaczęłam mocno interesować się włoskim renesansem, lombardzką architekturą i malarzami z Ferrary. Dużo wtedy zwiedzałam. Poznałam cudownego człowieka - profesora, bibliotekarza i kolekcjonera książek, z którym potrafiłam siedzieć godzinami i na przykład badać perspektywę w "Madonnie z jajkiem", Piero della Francesca. On zawsze mówił, że czegokolwiek byśmy w życiu nie robili, to obcowanie z pięknymi zjawiskami jest motorem, który nas napędza. W pewnym momencie zdecydowałam się zapisać zaocznie na historię sztuki.
Pracowałaś wtedy?
Byłam redaktorką naczelną "Marie Claire". Poprosiłam moją asystentkę Joasię, aby sprawdziła, jakie są warunki przyjęcia na studia. Obawiałam się egzaminów, jednak okazało się, że przyjmą mnie bez żadnego problemu, bo mam już indeks z poprzedniego kierunku. Joasia złożyła za mnie papiery, bo nawet nie miałam na to czasu.
Więc jakim cudem byłaś jednocześnie redaktorką naczelną i studentką?
Zajęcia zaczynały się pod koniec tygodnia i w trakcie pierwszego roku trwały przez cały piątek, całą sobotę i pół niedzieli, którą spędzaliśmy w Muzeum Narodowym. Większość studiujących ze mną ludzi było aktywnych zawodowo. Przychodziliśmy tam w piątek o 16, szybko robiło się ciemno na zewnątrz, jak to zresztą w październiku. Siadaliśmy w ławkach i od razu zasypialiśmy. Z drugiej strony, mimo okropnego zmęczenia pracą, czekałam na weekend, bo wiedziałam, że będę się uczyć i dowiadywać o czymś, co mnie fascynuje. W pewnym momencie zaczęłam pracować w Szwajcarii i przekonałam moich pracodawców, aby dali mi dwa wolne piątki w miesiącu i przez dwa lata wsiadałam do samolotu rano, a o 14 przylatywałam z walizką na zajęcia. A żeby było ciekawiej, na pierwszym roku wybrano mnie starostą i ze Szwajcarii zarządzałam studenckimi sprawami.
A jak doszło do tego, że związałaś się ze sztuką zawodowo?
Kiedy zaczęłam zajmować się pisaniem pracy magisterskiej, profesor Maria Poprzęcka powiedziała na jednym z wykładów, że powinniśmy pisać o tym, co znajduje się blisko nas, a ponieważ w Lozannie jest muzeum fotografii Musée de l'Elysée, to skontaktowałam się z nim. Powiedziałam, że chcę pisać pracę magisterską dotyczącą kolekcji polskiej fotografii, jaką muzeum posiada. Konserwator z muzeum uznał, że ciekawiej byłoby zrobić pracę o formowaniu się kolekcji, więc zaczęłam przychodzić do muzeum, siedzieć w bazie danych, przeglądać raporty roczne i archiwalne dokumenty. Bardzo mi się to spodobało. W mediach był wtedy kryzys, budżety zmalały, a to co robiłam coraz mniej mnie motywowało, więc pewnego dnia postanowiłam się zwolnić.
Tak nagle?
Dzisiaj widzę, że to było bardzo nieprzemyślane działanie. W tej chwili nikt nie rzuca pracy nie mając żadnej alternatywy, ale ja tak mocno uniosłam się moją chęcią zmiany życia zawodowego, że rzuciłam wszystko i zgłosiłam się na staż do Musée de l'Elysée. Szef mojego stażu był młodszy ode mnie o szesnaście lat. Przeraził się tym, że przyszła do niego kobieta z dużym doświadczeniem w innej branży, a on właśnie zaczyna karierę. Jednak poszło nam razem świetnie i do dziś jesteśmy przyjaciółmi. W ciągu 6 miesięcy dowiedziałam się, jak funkcjonuje muzeum, jak wygląda dział kolekcji, jak robi się wystawy i je instaluje. Zajmowałam się marketingiem i komunikacją. Po stażu wyjechałam na cztery miesiące do Anglii, żeby szlifować mój angielski – miałam 40 godzin angielskiego tygodniowo. To dużo, ale jestem zawzięta.
Kiedy wróciłam z Brighton, władze szwajcarskiego muzeum zapytały, czy chcę u nich pracować. Najpierw byłam managerem działu komunikacji, a późnej szefem działu komunikacji, co mogłoby się wydawać wielu osobom nie do wyobrażenia. Po francusku piszę bardzo dobrze, ale nie bezbłędnie, z angielskim tak samo, a cała komunikacja opierała się równolegle na trzech językach: angielskim, francuskim i niemieckim. Na szczęście świat sztuki nie jest taki sztywny i często ludzie z USA pracują w Hong-Kongu, a ludzie z Rumuni robią karierę w Paryżu. Język nie jest aż tak szalenie istotny.
A od czego zaczęłaś w kraju, gdzie rozbrzmiewa głównie język polski?
W kwietniu dostałam propozycję pracy w Trafostacji Sztuki, nowej instytucji w Szczecinie, która otworzyła się w sierpniu. Umówiłam się z jej władzami, że będę pracować do momentu otwarcia, więc skończyłam tę współpracę we wrześniu. Jednocześnie rozmawiałam z Kasią Borucką, z galerii Lookout, o założeniu wspólnej fundacji. Wystawa, którą teraz widzisz, to mój debiut kuratorski, a jeszcze trzy lata temu zajmowałam się stylizacją i redagowaniem tekstów o modzie. Teraz pracuję z nią w kontekście sztuki.
Jak wygląda praca kuratora?
Wszyscy sobie wyobrażają, że to jest łatwe i przyjemne, bo wybierasz dzieła sztuki i jesteś Panem Bogiem, właściwie ważniejszym od artysty. Jednak w pracy kuratora tkwi ogromna ilość działań czysto logistycznych i organizacyjnych. Trzeba nadzorować postępy, pisać teksty i ogromnie dbać o jakość tego, co pokazujemy ludziom. Strona logistyczna wystawy zmusza do naprawdę ciężkiej harówki. Najciekawszą częścią tej pracy jest oczywiście współpraca z artystami, a szczególnie przy takiej wystawie, jak „Tribute to Moda polska”.
Przy tym projekcie nie miałam możliwości wejścia do czyjegoś archiwum - prace powstawały specjalnie do celów wystawy i teczki kolekcjonerskiej. Z niektórymi artystami przechodziliśmy przez bardzo różne etapy pomysłów i wstępnej selekcji rzeczy już zrobionych. Jeden projekt musiał spaść tuż przed wernisażem i trzeba było wyprodukować kompletnie inne prace, w momencie, kiedy nawet teksty kuratorskie zostały już napisane.
W jaki sposób dobrałaś artystów do projektu?
Chodziło mi głównie o to, żeby skonfrontować twórców, którzy już dużo wcześniej mieli doświadczenia z modą, takich jak Tadeusz Rolke, czy Tomasz Sikora, z fotografami bardzo młodymi, jak Ania Orłowska i Karol Komorowski. Zestawiłam ich razem, aby dowiedzieć się, czy zmieniła się percepcja postrzegania mody. I tak jak Tadeusz Rolke skorzystał, ze swoich starych zdjęć z lat 60-tych, to na przykład Tomek Sikora nie chciał w swoich pracach odniesień historycznych. Żaden z artystów biorących udział w tej wystawie, oprócz Magdy Wunsche, nie ma na co dzień do czynienia z modą.
W jaki sposób pracuje się z młodymi?
Trudno powiedzieć, bo to dopiero pierwszy raz, kiedy pracowałam z kimkolwiek w taki sposób.
A co planujesz dalej?
Wystawa pojedzie do Trafostacji Sztuki w Szczecinie. W najbliższych dniach będę pracować nad katalogiem wystawy. Poza tym, będziemy się mocno koncentrować z Kasią Borucką na tym, żeby ustalić program na najbliższy rok działania fundacji. Zapowiada się bardzo intensywny czas.
Jaki jest główny cel waszej fundacji?
Obecnie wszyscy mogą sobie zrobić zdjęcie, oprawić je i powiesić, ale nie każda fotografia jest sztuką. Jest wiele do zrobienia w obszarze edukacji widzów i edukacji osób, które chciałyby fotografie kupować. Rynek się rozwija, co widać na Zachodzie po aukcjach, gdzie zdjęcia osiągają zawrotne ceny, ale u nas, w Polsce, fotografia cały czas jest niedopieszczona.
Jak będzie wyglądał rynek sprzedaży fotografii za parę lat? Pójdzie do przodu?
Myślę, że musi. Tomek też temu pomaga [momentami przy rozmowie był obecny Tomasz Gutkowski, organizujący Miesiąc Fotografii w Krakowie, który stwierdził, że przez dziesięć lat ciężko pracował, aby pokazać ludziom, że fotografia i sztuka nie są rozgraniczonymi dziedzinami]. Jest dużo rzeczy do stworzenia od zera. Ekspansja rynku polskiej fotografii na zachód powoduje, że u nas pojawia się coraz większe zainteresowanie. W naszej galerii sprzedało się już 7 teczek kolekcjonerskich "Tribute to Moda polska" z 14 dostępnych do sprzedaży.
Ile taka teczka kosztuje?
W tej chwili 2500 złotych, ale cena będzie rosła z każdą kolejną sprzedaną. Teraz wychodzi 250 za pracę, bo jest ich dziesięć, czyli to niesamowicie dobry interes. Wszystkie są sygnowane przez artystów i wydrukowane na papierze archiwalnym. Bardzo dbałam o to, żeby jakość odbitek była jak najwyższa.
Dlaczego powinniśmy wydać pieniądze na taką teczkę? Po co inwestować w sztukę?
Mieliśmy w sobotę spotkanie z dwoma kolekcjonerami, twórcami bloga Artbazaar, Piotrem Bazylko i Krzysztofem Masiewiczem. Spotkali się podczas licytacji pracy na tej samej aukcji. Ich rozmowy o sztuce przerodziły się w blog i wydawanie teczek kolekcjonerskich. Sztuka stała się dla nich wielką pasją. Nigdy nie poznaliby wielu wartościowych osób, gdyby nie kolekcjonowali sztuki. Nie przeżyliby przygód, które ich spotkały. Kolekcjonowanie dzieł artystów to przede wszystkim hobby, które może przerodzić się w dobrze zwracającą się inwestycję, nawet jeżeli wykładamy niewiele. Poza tym, stajemy się członkami klubu ludzi, którzy tak samo jak my interesują się sztuką i kupują ją. Naprawdę dobrze jest do takiego klubu należeć.
Czy jesteś teraz szczęśliwsza?
Zdecydowanie. W swojej wcześniejszej pracy interesował mnie tylko ten moment, kiedy wyjeżdżałam na sesję zdjęciową. Czas kreowania, dyskusja z fotografem, ścieranie się jakichś wizji, a potem akcja. Reszta, czyli cała praca biurowa była totalnie nudna. To, co w przypadku sztuki jest wspaniałe, to ciągły kontakt z kreatywnymi ludźmi, których nigdy bym nie poznała pracując w gazetach. Są niesamowicie otwarci. Staliśmy się przyjaciółmi, mamy motywację, rozmawiamy o wspólnych projektach i chcemy je realizować.