
Przede wszystkim należy sobie uświadomić, że "list gończy" wystawiony przez Interpol to de facto... notatka informacyjno-alarmująca. W Polsce zwykło się je nazywać "listami gończymi", bo brzmi to zdecydowanie lepiej i podkręca atmosferę, ale jest to określenie nie do końca prawdziwe. Po angielsku jest to po prostu "notice", czyli dosłownie zawiadomienie.
Zawiadomienia Interpolu są międzynarodowymi prośbami o współpracę lub ostrzeżeniami pozwalającymi policji w krajach członkowskich dzielić się informacjami na temat popełnianych przestępstw. CZYTAJ WIĘCEJ
Czerwony alarm, ale bez aresztowani
Są różne rodzaje takich zawiadomień: żółte, fioletowe, zielone, czarne czy czerwone. Nie wszystkie oznaczają poszukiwanie przestepców – na przykład żółte dotyczą osób zaginionych, a niebieskie polecają zbierać dodatkowe informacje o osobie, miejscu lub wydarzeniach związanych z przestępstwem. Czerwone, czyli "wanted", to faktycznie niemal "listy gończe" – informują one o "poszukiwaniu i aresztowaniu podejrzanych w celu ekstradycji". Ks. Wojciech Gil poszukiwany jest właśnie taki czerwonym zawiadomieniem.
Co teraz stanie się z ks. Gilem? Polska policja przekazała informacje o miejscu pobytu podejrzanego do Interpolu i prokuratury, dalej informacja ta trafi do organów ścigania na Dominikanę. Jeśli te wystąpią do polskich władz z wnioskiem o jego zatrzymanie – wówczas polski wymiar sprawiedliwości będzie mógł zadecydować o aresztowaniu duchownego.
Ekstradycja obywatela polskiego jest zakazana, z wyjątkiem przypadków określonych w ust. 2 i 3. CZYTAJ WIĘCEJ
Nawet jeśli jednak duchowny zostanie aresztowany, to wątpliwe, by doszło do ekstradycji. Media spekulują, czy Polska wyda księdza Dominikanie, ale to mało prawdopodobne, bo jak przypomina prof. Zbigniew Ćwiąkalski, w Polsce prawo zakłada, że nasi obywatele nie są wydalani do innych krajów. - Każde państwo chroni swoich obywateli i jeśli może ich osądzić tutaj, to tak robi – komentuje były minister sprawiedliwości. Taka praktyka jest powszechna na całym świecie.
By w ogóle doszło do ekstradycji musi zajść zasada podwójnej karalności – czyli w obu krajach dane przestępstwo musi być karane według prawa. W tej sytuacji jednak państwa, by uniknąć niesprawiedliwych osądów, problemów oskarżonych np. z językiem i jak to określił prof. Ćwiąkalski – chronić swoich obywateli – wolą sądzić ich na własnym terytorium.
Jest jeden wyjątek od tej reguły: tzw. Europejski Nakaz Aresztowania. Obowiązuje on tylko na terenie Unii Europejskiej i jest wystawiany przez organy ścigania danego kraju. - ENA zobowiązuje do przekazania danej osoby w ręce państwa, które wystawiło nakaz. Jest to szybsze i prostsze, niż ekstradycja, bo wymaga mniej formalności, dzieje się niejako z automatu – wyjaśnia prof. Ćwiąkalski. Państwa UE uznają takie nakazy według zasady wzajemnego poszanowania orzeczeń sądowych. To jednak księdza Wojciecha Gila nie dotyczy, bo działa wyłącznie w przypadku państw UE.