Od rana internauci wyśmiewają się z polskiej policji, że ta – gdy znalazła księdza Wojciecha Gila oskarżanego na Dominikanie o pedofilię – zamiast go aresztować, tylko pouczyła. Ludzie pytają, jak to możliwe, jeśli Interpol wysłał za księdzem list gończy. Tymczasem prawda jest taka, że policja aresztować duchownego nie mogła, zaś "listy gończe" Interpolu to... zwykłe notki informacyjne.
Już od kilku dni trwały spekulacje na temat tego, gdzie znajduje się polski ksiądz oskarżony na Dominikanie o pedofilię. Wszyscy zastanawiali się, czy dojdzie do ekstradycji księdza oraz czy zostanie on zatrzymany. Gdy 2 października rano pojawiła się w mediach informacja, że ks. Gila odnalazła policja i "pouczyła go", że ma informować organy ścigania o zmianie miejsca pobytu, internauci zaczęli wyśmiewać polską policję – że znalazła pedofila i nawet go nie aresztowała.
To jednak kpiny zupełnie bezpodstawne i krzywdzące dla policji – bo funkcjonariusze nie mogli aresztować ks. Gila. Nawet pomimo listu gończego, jaki wystawił za nim Interpol. Dlaczego tak się dzieje i jak w takich sytuacjach działa prawo?
"List gończy" to zwykła notka
Przede wszystkim należy sobie uświadomić, że "list gończy" wystawiony przez Interpol to de facto... notatka informacyjno-alarmująca. W Polsce zwykło się je nazywać "listami gończymi", bo brzmi to zdecydowanie lepiej i podkręca atmosferę, ale jest to określenie nie do końca prawdziwe. Po angielsku jest to po prostu "notice", czyli dosłownie zawiadomienie.
Zawiadomienia Interpolu są międzynarodowymi prośbami o współpracę lub ostrzeżeniami pozwalającymi policji w krajach członkowskich dzielić się informacjami na temat popełnianych przestępstw. CZYTAJ WIĘCEJ
Czerwony alarm, ale bez aresztowani
Są różne rodzaje takich zawiadomień: żółte, fioletowe, zielone, czarne czy czerwone. Nie wszystkie oznaczają poszukiwanie przestepców – na przykład żółte dotyczą osób zaginionych, a niebieskie polecają zbierać dodatkowe informacje o osobie, miejscu lub wydarzeniach związanych z przestępstwem. Czerwone, czyli "wanted", to faktycznie niemal "listy gończe" – informują one o "poszukiwaniu i aresztowaniu podejrzanych w celu ekstradycji". Ks. Wojciech Gil poszukiwany jest właśnie taki czerwonym zawiadomieniem.
Interpol na swojej stronie podkreśla, że czerwone powiadomienia wystawia się w sytuacji, gdy osoby poszukują krajowe organy ścigania na podstawie decyzji sądowej czy nakazu aresztowania.
Niemniej, warto przy tym zaznaczyć, że chociaż mowa tu jest o aresztowaniach i nakazach, to nie oznacza to wcale, że policja w państwie, w którym odnajdzie się osobę poszukiwaną, ma obowiązek aresztowania. Interpol zaznacza na swojej stronie: "wiele krajów członkowskich Interpolu uznaje czerwone zawiadomienie za poprawny i oficjalny wniosek o aresztowanie prewencyjne". Nie jest to jednak reguła – i jak widać w Polsce, czerwone zawiadomienie nie zobowiązuje policji do aresztowania. Dlatego też funkcjonariusze, którzy odwiedzili ks. Gila, tylko go "pouczyli" i poinformowali o zaistniałej sytuacji.
Ekstradycja - raczej nie
Co teraz stanie się z ks. Gilem? Polska policja przekazała informacje o miejscu pobytu podejrzanego do Interpolu i prokuratury, dalej informacja ta trafi do organów ścigania na Dominikanę. Jeśli te wystąpią do polskich władz z wnioskiem o jego zatrzymanie – wówczas polski wymiar sprawiedliwości będzie mógł zadecydować o aresztowaniu duchownego.
Art. 55 Konstytucji RP
Ekstradycja obywatela polskiego jest zakazana, z wyjątkiem przypadków określonych w ust. 2 i 3. CZYTAJ WIĘCEJ
Nawet jeśli jednak duchowny zostanie aresztowany, to wątpliwe, by doszło do ekstradycji. Media spekulują, czy Polska wyda księdza Dominikanie, ale to mało prawdopodobne, bo jak przypomina prof. Zbigniew Ćwiąkalski, w Polsce prawo zakłada, że nasi obywatele nie są wydalani do innych krajów. - Każde państwo chroni swoich obywateli i jeśli może ich osądzić tutaj, to tak robi – komentuje były minister sprawiedliwości. Taka praktyka jest powszechna na całym świecie.
Oczywiście, zdarzało się w historii Polski, że dochodziło do ekstradycji – np. w zeszłym roku wydaliśmy obywatela do USA, pierwszy raz w historii. Wówczas jednak osobiście zezwolił na to minister sprawiedliwości Jarosław Gowin.
Państwa wykorzystują ekstradycję politycznie
By w ogóle doszło do ekstradycji musi zajść zasada podwójnej karalności – czyli w obu krajach dane przestępstwo musi być karane według prawa. W tej sytuacji jednak państwa, by uniknąć niesprawiedliwych osądów, problemów oskarżonych np. z językiem i jak to określił prof. Ćwiąkalski – chronić swoich obywateli – wolą sądzić ich na własnym terytorium.
Oczywiście, w takich przypadkach polski wymiar sprawiedliwości sprawdza też, czy w ogóle zarzuty, które zosteały postawione w innym państwie, nie są np. sprawą polityczną. Dlatego, nawet jeśli jakiś kraj wystosuje międzynarodowy list gończy, to nie oznacza to pewnej ekstradycji, ani nawet pewnego zatrzymania – bo władze w kraju mogą uznać, że oskarżenia są nieprawdziwe albo nawet że stanowią przykrywkę dla przyczyn politycznych ścigania takiej osoby. - Często sprawdza się w ten sposób sprawy z Białorusi czy Rosji – wspomina prof. Ćwiąkalski.
Lepiej sądzić w Polsce
Jest jeden wyjątek od tej reguły: tzw. Europejski Nakaz Aresztowania. Obowiązuje on tylko na terenie Unii Europejskiej i jest wystawiany przez organy ścigania danego kraju. - ENA zobowiązuje do przekazania danej osoby w ręce państwa, które wystawiło nakaz. Jest to szybsze i prostsze, niż ekstradycja, bo wymaga mniej formalności, dzieje się niejako z automatu – wyjaśnia prof. Ćwiąkalski. Państwa UE uznają takie nakazy według zasady wzajemnego poszanowania orzeczeń sądowych. To jednak księdza Wojciecha Gila nie dotyczy, bo działa wyłącznie w przypadku państw UE.
Wbrew temu, co można przeczytać w wielu miejscach, nieprawdą jest też, że do ekstradycji państwa muszą mieć między sobą umowę lub być stronami umowy międzynarodowej sankcjonującej tę kwestię. Na zasadzie wzajemności bowiem jedno państwo może poprosić drugie o wydanie poszukiwanego i często w takich sytuacjach dochodzi do porozumienia. Dominikana o ekstradycję może poprosić, ale jak ocenia były minister sprawiedliwości, mało prawdopodobne jest, by do tego doszło. - Wątpliwe, by w sprawie księdza doszło do ekstradycji. Raczej prokuratura będzie chciała prowadzić sprawę tutaj. Ogólnie ekstradycje w Polsce zdarzają się bardzo rzadko – podkreśla prof. Ćwiąkalski.