"Czy twoje życie ma sens?". O to pytali niedawno ankieterzy z ONZ-u seniorów z całego świata, polskich także. Wnioski są smutne, przygnębiające. Sześciu na dziesięciu polskich emerytów tego sensu nie widzi. I z takim nastawieniem podszedłem do moich rozmówców, seniorów, którzy na warszawskich ulicach dorabiają do emerytury - rozdają ulotki, sprzedają kwiaty. Pierwsza z odpowiedzi kompletnie (na szczęście!) rozbiła mnie z "ONZ-owskiego" tropu: "Kto panu takich głupot naopowiadał? Jest co w tym życiu robić".
"Fatalne samopoczucie, słabe zdrowie i wykształcenie, niskie zatrudnienie - tak wygląda życie naszych seniorów. Na pytanie, czy twoje życie ma sens, pozytywnie odpowiedziało 60 procent polskich emerytów. Niemieckich - 100%" – raportuje na podstawie badań ONZ czwartkowa "Gazeta Wyborcza".
"Liczby nie kłamią" – pomyślałem czytając raport i wnioski specjalistów. W myślach od razu przywołałem obraz, który zawsze wywoływał we mnie smutek i sprzeciw. Widok starszych ludzi, którzy - mimo że są na emeryturze i mogą (i powinni!) już odpoczywać – pracują. Rozdają gazety, ulotki, handlują kwiatami. Postanowiłem z nimi porozmawiać. Nastawiłem się na to, że będzie nostalgicznie, nieco smutno, ponuro. Jak w życiu.
Ależ się (pozytywnie!) oszukałem. Jak nigdy przedtem. Porozmawiałem z kilkoma seniorami, którzy nie przestali pracować mimo emerytury. Trafiłem na pełnych zapału ludzi, z etosem pracy we krwi. Z zasadami. I uśmiechem na twarzy. Przekonanych, że praca kształtuje. I że muszą to robić. Bo jeśli nie oni, to kto? Dwoje z nich opowie mnie i Wam swoją historię.
"Miłego dnia z panem premierem!"
– Panie, kto panu takich głupot naopowiadał? – denerwuje się pan Wiesław, 80 lat skończył w czerwcu. Na emeryturę przeszedł w 1990 roku. Wcześniej, przez dokładnie 43 lata pracował w tym samym zakładzie, na tym samym stanowisku. Był wysokościowcem. – Wieszałem neony po całej Warszawie. Jeśli na kamienicy albo bloku była jakaś reklama albo neon, to na pewno moja robota – chwali się.
Mimo słusznego wieku nie wyobraża sobie siedzenia w domu. Od kilku lat dorabia do emerytury rozdając gazety. – Człowiek nie siedzi przynajmniej w domu, jest co w tym życiu robić. A i pieniądze przecież na ulicy nie leżą – mówi.
I twierdzi, że tę swoją pracę bardzo lubi. Być może nie nadaje ona życiu głównego sensu ("żona jest, rodzina, działka..."), ale jest bardzo ważna, nie tylko ze względu na pieniądze. Opowiada: – Kiedyś na pierwszej stronie gazety drukowane było hasło reklamowe, takie "dwa słowa" od redaktorów do czytelników. Ale po pewnym czasie zniknęło. A przecież ludzie się do tego przyzwyczaili! To wymyślałem własne. Kiedy na okładce była sylwetka premiera, to wręczając gazetę mówiłem: miłego dnia z panem premierem! Ludziom tak to się spodobało, że codziennie wymyślałem coś nowego.
Pracuje od kiedy pamięta. – Ile ja miałem, no, góra siedem lat, jak ojciec wyszedł walczyć i już nie wrócił. Mama całymi dniami pracowała w polu, ja musiałem jej pomagać i zajmować się młodszym rodzeństwem – wspomina.
Dlatego, jak mówi, szacunek do pracy ma wpojony od małego. – Niech pan spojrzy na tych, o, tutaj. Młodzi ludzie, którzy całymi dniami snują się po mieście. A na starość będą narzekać, że nie mają grosza. Bo za młodu nie chciało im się pracować – kończy.
Kiedy się żegnaliśmy, wcisnął mi do kieszeni garść cukierków. – Żona dała mi aż nadto, sam nie zjem. Smacznego i miłego dnia!
"Bo jeśli nie ja, to kto?"
Panią Leokadię spotkałem przy placu Bankowym. Do rozmowy o raporcie nastawiona jest sceptycznie. – Ja żadnych informacji nie udzielam. Wszystko, co tam w tym raporcie jest, to prawda. Co tu więcej gadać? – pyta. Po chwili namysłu dodaje jednak: – Choć ja to się nie czuję, by mi było źle. Pracuję, pasję mam. O, pan zobaczy.
Patrzę. Na ławeczce pani Leokadia rozłożyła swoje rękodzieła. Uszyte z wełny buciki. I duże, i małe, we wszystkich kolorach, jakich dusza zapragnie. – Najbardziej to lubię szyć te najmniejsze, rozczulają mnie – opowiada. Wielkich pieniędzy z tego nie ma, ale satysfakcja - już tak. – Szyję i sprzedaję właściwie od momentu, kiedy przeszłam na emeryturę, będzie 20 lat. Niedawno przyszła do mnie jedna pani i powiedziała, że te buty to nawet na jakiejś wystawie się znalazły – mówi.
Podobnie jak pan Wiesław, pani Leokadia skończyła niedawno 80 lat. W Warszawie mieszka niemal całe dorosłe życie, wychowała się jednak we wschodniej Polsce, z dzieciństwa zachowała wspomnienie ucieczek z siostrą "w stronę lasu". – Kilka kilometrów od naszego domu płonęły całe wioski. Nasza mama dzień w dzień przestrzegała nas, że jeśli usłyszymy jakieś hałasy, to mamy uciekać w stronę lasu. Tak to z siostrą zapamiętałyśmy...
Wracamy do rozmowy o naszym raporcie. I próbujemy jakoś analizować wnioski. Że niby starsi ludzie bez pieniędzy, żyć już dłużej nie chcą, schorowani... – A ja tymi bucikami będę handlować. Zimno w ręce, gazetki się nawet czytać nie da, ale będę. Może jeszcze chciałabym komuś przekazać, jak je szyć. Dlatego pracować muszę. Bo jeśli nie ja to będę je robiła, to kto?