Fabryka zaczyna pracę o 6 rano. Wtedy ekipa zaczyna przygotowywać plan, by po 7 mogli na niego wejść aktorzy. Dzisiaj nagrają dziesięć scen. Kilka kilometrów dalej ekipa B nagra kolejne dziewięć. W tym czasie aktorzy dziesiątki razy powtórzą swoje kwestie. – To rzeczywiście ciężka praca, ale to i tak nic w porównaniu z ekipą, która to wszystko przygotowuje – powtarzają zgodnie odtwórcy. Zobaczcie, jak działa fabryka obrazu "M jak Miłość".
– Słuchaj, kręcili dzisiaj u nas serial i ja strasznie współczuję tym aktorkom – powiedziała mi kiedyś siostra, która pracuje w szkole tańca. – Dziesięć razy powtarzali to samo, a reżyser tylko mówił: "ręka wyżej", "głowa bardziej w prawo". I tak cały dzień – relacjonowała.
Dotychczas praca aktora, szczególnie w produkcji bez wybuchów, scen walki i pościgów, wydawała mi się prosta łatwa i przyjemna. Dlatego postanowiłem spędzić dzień na planie serialu. Zaprosili nas twórcy "M jak Miłość", od lat najpopularniejszego serialu w Polsce.
Szybko okazało się, że nagrywanie serialu to nie zabawa, ale ciężka praca. Jak w fabryce. I rzeczywiście pierwsze wrażenie przypomina fabrykę. Praca na planie zaczyna się już o 6. Ekipa A, której towarzyszę, pracuje w Orzeszynie, 27 kilometrów od centrum Warszawy.
To spora hala, przypominająca fabrykę lub dużą hurtownię. Pierwszymi ludźmi na planie są charakteryzatorki i garderobiane, które muszą przygotować wszystko na przyjazd aktorów.
Pracą tej fabryki zawiaduje Lucyna Barszczewska, którą można porównać do dyrektora zarządzającego całej firmy. – Codziennie na planie pracuje 35-40 osób, ale dzisiaj mamy dużą scenę zbiorową i kilkoro gości, więc będzie ponad 50 – szacuje w rozmowie z naTemat. – Pierwsza osoba pojawia się po 6, a światło gasimy godzinę po zakończeniu zdjęć, czyli około 20. Ale bywa, że i po 22. Jesteśmy jak fabryka, ale z wielką dbałością o szczegóły – podkreśla.
Aktorzy zjawiają się przed siódmą, by przebrać się i poddać charakteryzacji do pierwszych zdjęć. W tym czasie po planie krząta się już ekipa techniczna: oświetleniowcy, dźwiękowcy, rekwizytorzy i scenografowie.
Kiedy są już gotowi, czyli około 7.30, zaczyna się pierwsza próba. Reżyser Krzysztof Łukaszewicz mówi aktorom i operatorom czego w danej scenie oczekuje, jak należy rozumieć scenariusz. Dopiero wtedy aktorzy zaczynają próbnie odgrywać swoje role.
Po niej swoje uwagi zgłaszają operatorzy ("stań pół kroku w prawo, bo mi wchodzisz w kadr"), dźwiękowcy ("połóżcie wykładzinę, bo strasznie słychać kroki") i oczywiście reżyser ("spójrz trochę bardziej ze strachem"). Po tym odbywa się próba kamerowa, a po kolejnej serii uwag i poprawek ekipa przystępuje do właściwego kręcenia sceny.
Często potrzeba kilku ujęć, czyli nagrania tego samego z innego punktu widzenia kamery. W zależności od skomplikowania sceny konieczne są też duble, czyli powtórki spowodowane pomyłkami aktorów lub operatorów.
Nagranie jednej sceny zajmuje około godziny, chociaż często się przedłuża. Ale przy mocno ograniczonych środkach nie ma czasu na zbyt długie zajmowanie się jedną sceną. Dlatego reżyser z perfekcjonistycznym zacięciem nie mógłby pracować na planie współczesnej telenoweli. Jednak przy produkcji powstającej od ponad 13 lat pracują sami profesjonaliści. Problemy bywają z dziećmi i nowymi aktorami.
Ale są też dzieci, które na planie mają doświadczenie większe niż znani aktorzy. Tak jest w przypadku Krystiana Domagały, 12-latka grającego w serialu od 4. miesiąca życia. Jego pierwsze wspomnienie z planu to "jacyś ludzie" machający mu przed oczami grzechotką, aby przyciągnąć jego uwagę.
– Nauka tekstu przychodzi mi bardzo łatwo, ale kiedy trzeba uczyć się do szkoły, to nawet ściany są fascynujące – mówi. – Staram się łączyć granie ze szkołą. Tylko trochę przeszkadza mi to, że czasem, szczególnie na wakacjach, podchodzą do mnie inne dzieci i chcą rozmawiać o serialu – żali się.
Jednak na planie może liczyć na wsparcie starszych aktorów. Tak jak reszta młodzieży tutaj pracującej. W przerwie między jedną sceną a drugą Rafał Mroczek pomaga odrabiać lekcje z fizyki Julii Wróblewskiej, uczennicy trzeciej klasy gimnazjum. – Teraz mam sporo planów i nie daję już rady uczyć się wieczorami, a jutro mam kartkówkę. Wykorzystuję więc wolny czas i uczę się, a Rafał mi pomaga – cieszy się.
Być może to właśnie ze względu na spory udział młodych aktorów przez cały dzień spędzony na planie usłyszałem tylko jedno przekleństwo. A zaraz za nim: "Przepraszam bardzo, przepraszam". Chociaż emocji i stresu nie brakuje, bo grafik jest napięty, wszyscy są bardzo spokojni i podchodzą do siebie z dużą sympatią.
Na drugim biegunie wieku są seniorzy serialu – Teresa Lipowska i Witold Pyrkosz. Na pierwszy rzut oka widać, że są tutaj darzeni ogromnym szacunkiem. Reżyser nie mówi do nich inaczej, jak tylko “pani Tereso” i “panie Witoldzie”. – Pracujemy nawet po 12 godzi i dla nas, starszych aktorów, bywa to męczące – przyznaje aktorka, która zaznacza, że najcięższa jest praca ekipy.
Teresa Lipowska przyznaje, że czasem ma wpływ na to, co dzieje się z serialową Basią. – Zdarza się, że scenarzystka prosi o pomysły. Ona zajmuje się kilkudziesięcioma postaciami, a ja mama tylko swoją Basię. Dlatego mi łatwiej jest wymyślić coś ciekawego dla mojej postaci – ocenia aktorka.
Razem z Witoldem Pyrkoszem stanowią parę dobrych duchów planu. – Nie jesteśmy żadną rodziną, jesteśmy dobrymi znajomymi z pracy – mówi serialowy Lucjan Mostowiak o relacjach łączących go z ekipą. Ale to nie przeszkadza mu nieustannie żartować, najczęściej z siebie. – Wiesz, mam już 68 lat [naprawdę 86 - przyp. red.] i chciałbym żyć jeszcze drugie tyle. Ale pamięć ludzka jest zawodna i kiedy tylko mogę posiłkuję się ściągami – przyznaje Pyrkosz.
I są to nie tylko banalne kartki, na które spogląda się ukradkiem. Kwestie Lucjana są zapisane absolutnie wszędzie: na kawałkach gazet, na szachownicy czy na stole. Kiedyś tekst znalazł się nawet na kancie talerza, który w scenie wycierał Lucjan – opisuje Marcin Mastelarz w książce “M jak Miłość. Początki”.
Ale większości aktorów nauka tekstu przychodzi łatwiej. – Właściwie tylko dłuższych monologów trzeba się uczyć wcześniej, ale jeśli ma się do powiedzenia kilka zdań, to wystarczy zajrzeć dzień wcześniej – zgodnie przyznają Marcjanna Lelek i Iga Krefft, grające dwie adoptowane córki Marka Mostowiaka. Deklarują, że wiele dla nich znaczą wskazówki od doświadczonych aktorów. – Pomaga nam często pani Teresa Lipowska czy Kacper Kuszewski – zdradzają.
To o tyle cenne, że na wiele poprawek nie ma czasu. Telewizja Polska coraz bardziej obniża budżet, więc nie ma pieniędzy na tyle dni zdjęciowych, ile życzyliby sobie twórcy serialu. Czasami muszą przejść do kolejnej sceny z niedosytem, bo chcieliby zagrać jeszcze jednego dubla, jeszcze jedno ujęcie. Tym bardziej, że starają się jak najlepiej pokazać swoich aktorów: uciekać od zbliżeń na twarz na rzecz szerszych planów, przeostrzeń i jazd. A to wymaga czasu.
Podobnie jak zdjęcia w plenerze. Najwięcej robi się ich między wiosną a jesienią, chociaż także zimą twórcy “M jak Miłość” starają się możliwie często wychodzić z hali zdjęciowej. I tu pojawiają się kłopoty, bo prawda czasu to nie zawsze prawda ekranu. Teraz, chociaż na zewnątrz jest już zimno, nagrywane są sceny późnego lata. Aktorzy muszą wytrzymać na zewnątrz w lekkich strojach.
A czasem i tak pogoda płata figle – kiedy dwie sceny sąsiadujące ze sobą w serialu są nagrywane w odstępie kilku dni, warunki pogodowe mogą się zmienić diametralnie. I nie wszystko da się naprawić w trakcie montażu czy postprodukcji. Chociaż reżyser czuwa także nad tymi etapami powstawania serialu, już niewiele da się tutaj zrobić.
Nie da się na przykład dokleić tortu rozbijającego się na podłodze. A właśnie z taką sceną musieli poradzić sobie twórcy serialu. Przygotowano trzy torty, ale rekwizytorka w ostatniej chwili przywiozła jeszcze jeden. Wszyscy byli jednak tak zmobilizowani, że wystarczyły dwa ciasta, ekipa była zachwycona, bo miała darmowy deser. Jednak Tamara Arciuch, Marcjanna Lelek i Krystian Domagała, którzy brali udział w tej scenie przyznają, że nie było łatwo.
Tym bardziej, że była to ostatnia scena przed przerwą obiadową. Przez godzinę ekipa ma czas na zregenerowanie się przed dalszą pracą. Głodni idą do barobusu na obiad, zmęczeni zaszywają się w “norach”. Tak na planie mówią na liczne pomieszczenia – zarówno te serialowe, jak i zaplecza technicznego, gdzie można znaleźć trochę spokoju i się zdrzemnąć.
W przerwie udaje mi się porozmawiać z Kacprem Kuszewskim, w serialu od początku, czyli od 13,5 roku. – Mam nadzieję, że nie wpadam w rutynę – mówi po dłuższym zastanowieniu.
– Z jednej strony nie ma tutaj czasu na poszukiwania, jak w teatrze czy filmie fabularnym. Trzeba stanąć i zagrać, trzeba umieć szybko dostosować się do tego, czego oczekuje reżyser czy operator. Dlatego te lata na planie się przydają, bo umiem sobie wyobrazić, czego się ode mnie wymaga, umiem się szybko dostosować. Dobrze czuję się w tej konwencji – zapewnia.
Ale bywa, że Marek Mostowiak go męczy. Wtedy interweniuje. – Raczej nie wtrącam się w pracę scenarzystów, ale czasem jakiś wątek mnie już tak denerwuje, że proszę ich, żeby go nie ciągnąć – przyznaje.
Tym bardziej, że na zmęczenie postacią nakłada się jeszcze zwykłe, fizyczne zmęczenie. – Mam takie dni, że wracam ze spektaklu o 2.30, a o 5.30 muszę wstać i jechać na plan. Ale charakteryzatorki potrafią zdziałać cuda i sprawić, że nawet ktoś wyglądający bardzo źle, będzie na ekranie wyglądał dobrze i świeżo – chwali.
Po przerwie wszyscy zabierają się za przygotowanie najtrudniejszej sceny. Świętować 54. rocznicę ślubu seniorów rodu będzie aż 17 postaci. Dlatego na planie panuje nieustanny gwar, bo wszyscy - szczególnie panie - rozmawiają.
– Taka jest po prostu ich natura – żartuje Witold Pyrkosz. Jednak wszystko przebiega bez problemu. Aktorzy są na tyle zmobilizowani, że dwie sceny zbiorowe przebiegają sprawnie.
Tego dnia zaplanowano jeszcze dwie kolejne sceny. Zdjęcia kończą się ok. 18.30. Po prawie 12 godzinach pracy. Aktorzy czują wyraźną ulgę. Teraz ekipa musi jeszcze zdemontować oświetlenie i inne elementy techniczne. Tak, aby wszystko było gotowe na kolejny dzień pracy, który także zacznie się o 6 rano. Jak w fabryce.