Co powiedzielibyście na Gandalfa o wyrazie twarzy Seana Connery? Tak mogło być. Ale co się stało, to się nie odstanie. Żałować mogą zagorzali fani słynnych aktorów i sami zainteresowani. Stracili szansę na jeszcze większą sławę, chwałę i… górę pieniędzy.
Ustalanie obsady trylogii "Władcy Pierścieni" musiało być dla Petera Jacksona zadaniem porównywalnym z układaniem puzzli z miliona elementów. Reżyser miał do wyboru mnóstwo kombinacji, a praktycznie każdy element był okraszony gorącym aktorskim nazwiskiem. Ostateczne wybory były wypadkową różnych czynników. Niektórzy już po otrzymaniu roli, ostatecznie z niej rezygnowali. Inni odpadali w przedbiegach. Kto znalazł się wśród wielkich niedoszłych bohaterów "Władcy Pierścieni"?
Oczywiście najliczniej obstawianą na castingach rolą była postać Frodo Bagginsa. Wśród 150 starających się o nią mężczyzn znalazł się Dominic Monaghan i Jake Gyllenhaal. Ten drugi, z naiwnym wyrazem twarzy, pewnie do roli by się nadawał. Ale aparycja nie wystarczyła, trzeba było bardziej się postarać. Elijah Wood dostał rolę dopiero po tym, gdy wysłał Peterowi Jacksonowi taśmę z nagraniem, na którym przebrany za bohatera czytał fragmenty książki. Jake'owi Gyllenhaalowi udało się jednak zostać mitycznym superbohaterem. w 2010 roku zagrał Dastana, najmłodszego syna króla Persji Sharamana, przebywającego na wyprawie wojennej. Nie znalazł się co prawda w Drużynie Pierścienia, ale jego misja była równie zacna, jak wrzucenie pierścienia do Mordoru.
Dziś znamy nazwiska aż czterech mężczyzn, którzy starali się o rolę Aragorna. Może starali się to nawet za dużo powiedziane? Bo Russell Crowe był dla Petera Jacksona numerem jeden. W jego kalendarzu nie znalazło się jednak miejsce na "Władcę". Prawdopodobnie ze względu na "Gladiatora". Tam Russel Crowe dostał główną rolę. Film zebrał równie dobre recenzje, jak trylogia. Ale co trzy części, to nie jedna.
Peter Jackson zdawał sobie na pewno sprawę, że chwytliwe nazwiska są najlepszą reklamą dla filmu. Dlatego na pierwszym miejscu swojego castingowego podium postawił też Daniela Day Lewisa. Ten bez podania żadnego powodu, rolę odrzucił. Na szczęście fani nie musieli czekać długo na jego powrót na ekrany. Już rok po premierze pierwszej części "Władcy" zagrał w "Gangach Nowego Jorku". Kolejnym gorącym nazwiskiem, w które celował reżyser, był Nicolas Cage. Niestety, znów spudłował. Aktor zrezygnował, a jako powód podał problemy rodzinne. Wśród tych, którzy mieli chrapkę na rolę Aragorna był też Vin Diesel. Ten jednak angażu nie otrzymał. Ostatecznie rolę zgarnął Viggo Mortensen. Panie i panowie, którzy na "Władcę Pierścieni" chodzili jedynie ze względu na odczucia estetyczne, powinni podziękować Russellowi Crowe. Bo choć Mortensen nie był typem Petera Jacksona, pod tym względem jest zdecydowanym numerem jeden.
Wyobrażacie sobie mix "Szklanej pułapki" i "Władcy Pierścieni"? Nie? Ja też. Na szczęście to nigdy nie mogło się wydarzyć. Bo choć Bruce Willis wyrażał ogromne zainteresowanie rolą Boromira, Peter Jackson nie brał tego pod uwagę. W roku premiery "Drużyny pierścienia" Willis zagrał w produkcji odpowiedniejszej dla siebie, o tajemniczym tytule "Włamanie na śniadanie". Kopia scenariusza trafiła za to do Liama Neesona. Ten jednak spasował i tak jak niedoszły Aragorn - Daniel Day Lewis, pojawił się na planie "Gangów Nowego Jorku" w roli księdza Vallona.
Sean Connery, który pretendował do roli Gandalfa, wykazał się ogromną szczerością. Zrezygnował z postaci siwobrodego starca, bo nie zrozumiał głównego wątku. Sir Patrick Stewart pokazał za to, że bywa kapryśny. Jackson jego także widział jako Gandalfa, ale Stewart zgodził się na udział w produkcji pod warunkiem, że wybierze sobie rolę postaci, która nie została uwzględniona w scenariuszu. Po zastanowieniu stwierdził jednak, że żaden bohater powieści go nie zadowoli i zrezygnował z udziału. Rolę zgarnął inny sir - Ian McKellen.
Gwiazdy odmawiały reżyserowi, ale i reżyser umiał powiedzieć nie prawdziwym ikonom. Davidowi Bowie bardzo zależało na roli Elronda. Jackson przestraszył się chyba, że nikt nie będzie kojarzył imienia bohatera, widząc w nim jedynie ikonę muzyki lat 80. Ale jak widać poszukiwał do tej kreacji kogoś o androginicznej aparycji. Rolę dostał Hugo Weaving, który zarówno ucharakteryzowany, jak i nie, przypominał swoim wyglądem piosenkarza.
Czy "Władca Pierścieni" z inną obsadą byłby lepszy? Trudno to sobie wyobrazić, bo i tak stał się kasowym hitem. Ale tego akurat mogą żałować aktorzy. Mimo że ostatnia część weszła na ekrany kin w 2003 roku, wciąż jest uważana za jeden z najbardziej kasowych hitów wszechczasów. Dopiero po sześciu latach prześcignął ją "Avatar", dołączając razem z "Titanicem" do czołówki filmów, które z samych projekcji kinowych zarobiły ponad miliard dolarów.