Miejskie legendy coraz częściej rozpowszechniają się za pośrednictwem Internetu
Miejskie legendy coraz częściej rozpowszechniają się za pośrednictwem Internetu Fot. Shutterstock
Reklama.
Legenda miejska ma kilka cech charakterystycznych. Po pierwsze: jej bohaterem (albo źródłem) jest zawsze "znajomy znajomego", "kuzyn koleżanki mamy" albo "fryzjerka nauczyciela brata". Po drugie: jej akcja toczy się w niedalekiej przeszłości. Po trzecie: jej treść zawiera w sobie sporą dozę humoru lub makabry. I po czwarte: historia jest wyssana z palca, chociaż każdy kolejny bajarz święcie wierzy w jej prawdziwość.
Istnieje kilka typów miejskich legend. Większość z nich opowiada o zupełnie anonimowych ludziach: jak historia o kliencie, który pozwał fast-food za podanie mu kanapki z nieświeżym mięsem i przegrał, bo korporacja udowodniła, że w jej produktach wcale mięsa nie ma. Krążą też legendy o ludziach znanych; jedną z nich jest na przykład popularna opowiastka o hibernacji Walta Disneya. A niektóre legendy miejskie same są już osnute mitem, jak krążąca po Polsce Ludowej opowieść o porywającej dzieci czarnej wołdze.
Legendy miejskie zwane są też makroplotkami albo miejskimi mitami. Związane są z pojęciem folkloru, czyli "wiedzy ludu". Tradycyjnie przekazywane ustnie, obecnie legendy coraz częściej rozpowszechniane są za pośrednictwem Internetu. Ich treść jest na tyle prawdopodobna, że można w nią uwierzyć, i na tyle niezwykła, że chętnie się ją powtarza. Wielokrotnie reprodukowana, legenda mutuje: funkcjonujące w obiegu wersje różnią się szczegółami, ale podstawowy przekaz pozostaje zawsze taki sam.
Zapalonym kolekcjonerem miejskich legend jest doktor Filip Graliński, właściciel portalu atrapa.net. Jego stronę internetową powinien odwiedzić każdy, kto chciałby się uodpornić na wirusa makroplotek. Nietypowa pasja Gralińskiego wyrosła z jego zainteresowania fenomenem internetowych "łańcuszków":
– To pokrewna legendom miejskim forma folkloru współczesnego – tłumaczy Graliński, który właśnie z listów łańcuszkowych zaczął budować swoją kolekcję. I dodaje: – Teraz na dobre wciągnęły mnie urban legends. Najwięcej radości daje mi odnajdywanie legend miejskich sprzed lat, niekiedy setek. Teraz jestem na tropie legendy miejskiej o niewieście, dwóch telegrafistach i ich kierowniku. To chyba najstarsza legenda współczesna na ziemiach polskich.
A jaka jest ulubiona legenda kolekcjonera? – Ciągle bawi mnie legenda o udomowionym wężu, który przymierzał się do zjedzenia swojej właścicielki. Najbardziej zdumiewające jest to, że niektórzy z opowiadaczy tej historyjki naprawdę w nią wierzyli – dziwi się doktor Graliński.
Doktor Graliński zgromadził do tej pory około stu historii z różnych regionów Polski. Historii te nie są publikowane na stronie w surowej formie, tylko od razu opatrzone autorskim komentarzem. Dzięki temu czytelnik może się dowiedzieć, że popularna opowiastka o przyniesionym przez psa martwym króliku sąsiadów, którego "znajomy znajomego" umył i odłożył z powrotem do klatki (niepotrzebnie, jak się zaraz okazało, bo pies wcale nie zabił królika, tylko wykopał jego truchło z ziemi), była z początku opowiadana w Stanach Zjednoczonych. Na terenie Europy powtarza się ją mniej więcej od lat osiemdziesiątych, chociaż w rozmaitych wersjach: na przykład w Hiszpanii pies przynosi w pysku nie królika, a papugę.
logo
Legenda miejska o nekrofilu Zrzut ekranu ze strony atrapa.net.

Zagadnieniem miejskich legend zajmuje się między innymi memetyka, której badacze próbują stworzyć teoretyczny model ewolucji najmniejszych jednostek informacji kulturowej (memów). Memy miejskich legend szybko się rozprzestrzeniają, ale też szybko powszednieją: po jakimś czasie opowiadana historia przestaje być wiarygodna i nie wzbudza już zainteresowania.
Przestrzeń funkcjonowania legend miejskich ogranicza się zwykle do "ulicy" i kontaktów międzyludzkich (dziś zapośredniczonych często przez WWW), jednak niektóre legendy przedostają się także do serwisów informacyjnych. – Czasem dziennikarze dają się nabrać i legenda "wybucha" w mediach głównego nurtu – mówi Filip Graliński. – Tak było ostatnio z opowieścią o dziecku ze słoneczka/gwiazdy. Dziennikarze uwierzyli, że to prawdziwa historia o ekscesach gimnazjalistów, podczas gdy legenda pojawiła się już w latach sześćdziesiątych, więc można powiedzieć, że dotyczyła ich dziadków! – wyjaśnia kolekcjoner urban legends.
Typowym zjawiskiem jest natomiast przenikanie legend do głównego nurtu kultury. Miejskie mity trafiają do literatury pięknej i tekstów piosenek ("Nie boję się czarnej wołgi", śpiewała niegdyś Kasia Nosowska). Są też często wykorzystywane w kinematografii. – Opowieść o sukni panny młodej skażonej trupim jadem pojawia w jednym z odcinków znanego amerykańskiego serialu kryminalnego – wymienia Filip Graliński. – A legendę miejską o Murzynie zjadającym bilet współpasażarce-rasistce wykorzystali twórcy filmu "Schwarzfahrer", który kilkanaście lat temu zdobył Oscara w kategorii krótkiego metrażu.
Świadomość istnienia legend miejskich niewątpliwie zwiększa szanse na ich zdemaskowanie. Ale nabrać się może każdy, bo worek z miejskimi historiami cały czas pęcznieje, a nie wszystkie od razu wzbudzają podejrzenia nawet najbardziej sceptycznych odbiorców. Tak jak popularna anegdota o Wisławie Szymborskiej, która rzekomo nie potrafiła zinterpretować własnego wiersza zgodnie z maturalnym kluczem odpowiedzi. Ową historię powtarzało wielu samozwańczych krytyków polskiego systemu edukacji - tak wielu, że Michał Rusinek, sekretarz Szymborskiej, był zmuszony zdementować plotkę.
Jego odpowiedź cytuje doktor Filip Graliński na stronie atrapa.net: "Spieszę donieść, że to tylko legenda. Powstała dzięki połączeniu dwóch faktów: 1) wiersze Szymborskiej często pojawiają się w zadaniach maturalnych, 2) pojawił się też felieton 'Sztuka jako schody ruchome' Jerzego Sosnowskiego i któraś z gazet, bodajże 'Dziennik', poprosiła go o interpretację, która - jak się potem okazało - nie zgadzała się z wiadomym kluczem; słowem - nie zdałby matury z własnego tekstu".
Czy miejskie legendy to współczesne historie o smokach? Jaką właściwie funkcję pełnią takie opowieści? Filip Graliński nie kwapi się do odpowiedzi. – Im więcej legend miejskich znam, tym bardziej boję się uogólnień co do ich funkcji. Legenda miejska śmieszy, tumani, przestrasza – to chyba najlepsze podsumowanie w tej materii.