Okręty NATO mogły ocalić kilkudziesięciu uchodźców umierających z pragnienia na dryfującej po Morzu Śródziemnym łódeczce. Ale ich zignorowały – wynika z raportu Rady Europy na temat tragicznej śmierci 63 uciekinierów z Libii.
Afrykanie, szukając lepszego życia, od lat próbują nielegalnie przedostać się do Europy przez Morze Śródziemne. Zeszły rok był jednak pod tym względem wyjątkowy – chaos związany z rewolucjami sprawił, że na desperacki krok odważyło się rekordowo wielu z nich. I, niestety, ponad 1500 z nich zapłaciło za to życiem.
Ostateczność
Do jednego z najtragiczniejszych epizodów doszło na przełomie marca i kwietnia. Z plaży pod Trypolisem wypłynęła niewielka łódka, na której cisnęły się aż 72 osoby z całej Afryki, w tym kobiety i dzieci. Przemytnicy, chcąc upchnąć na łajbę jak najwięcej ludzi, załadowali tylko minimalną ilość jedzenia, wody i paliwa.
Rada Europy - organizacja złożona z niemal wszystkich państw Europy oraz kilku spoza niej, m.in. Armenii i Azerbejdżanu. RE zajmuje się głównie ustanawianiem standardów ochrony praw człowieka
Jak stwierdzili po dziewięciomiesięcznym śledztwie badacze Rady Europy, już po kilkunastu godzinach na wzburzonym morzu uchodźcy wiedzieli, że bez pomocy zginą. W raporcie „Życie stracone na Morzu Śródziemnym: kto jest winny” przeczytamy, że zdesperowani uciekinierzy zadzwonili przez należący do szmuglerów telefon satelitarny do księdza z Erytrei, który mieszkał we Włoszech. Ten skontaktował się z włoską strażą przybrzeżną. Ratownicy namierzyli dryfującą łódeczkę przy pomocy sygnału satelitarnego i wysłali jej współrzędne do okolicznych statków – znajdowała się w środku morskiej strefy NATO. W trakcie śledztwa władze Sojuszu najpierw zapierały się, że nie dostały żadnego sygnału o ludziach w potrzebie, lecz w końcu przyznały, że otrzymały faks z wszelkimi informacjami. - Operacja ratunkowa byłaby bułką z masłem – przyznał jeden z urzędników.
Parę godzin po telefonie do księdza nad szalupą pojawił się natowski helikopter. Załoga śmigłowca zrzuciła na jej pokład kilka paczek z jedzeniem i wodą, dała znać, że wkrótce wróci, i odleciała. Ale już nigdy się nie pojawiła.
Mordęga
Po kilku dniach na łódce zmarły pierwsze osoby. Potem było już coraz gorzej. - Każdego ranka budziliśmy się i znajdowaliśmy kolejne ciała. Po 24 godzinach wyrzucaliśmy je za burtę. Pod koniec nie pozwalaliśmy sami siebie, modliliśmy się lub umieraliśmy – opowiadał „Guardianowi” jeden z ocalałych. W pewnym momencie do łajby zbliżyły się dwa rybackie statki. Kiedy jednak uchodźcy zaczęli wzywać pomocy, odpłynęły.
Około dziesiątego dnia do łódki zbliżył się duży natowski okręt bojowy – najprawdopodobniej hiszpańska fregata Mendez Núñez. Jak opowiadali później badaczom Rady Europy ci, którzy przetrwali, statek był tak blisko, że marynarze robili uchodźcom zdjęcia. Desperaci machali pustymi kanistrami na benzynę i unosili w górę martwe dzieci, żeby pokazać swoją tragiczną sytuację. Okręt w końcu jednak również zniknął za horyzontem.
Nie ma winnych?
NATO zaprzecza, jakoby którakolwiek z jego jednostek natrafiła na szalupę Afrykańczyków. Hiszpańskie ministerstwo obrony twierdzi, wbrew wcześniejszym słowom Sojuszu, że Mendez Núñez nie otrzymał nawet informacji o uchodźcach. Dziś Rada Europy będzie żądać podczas konferencji w Brukseli ujawnienia zdjęć satelitarnych obszaru, na którym dryfowali uciekinierzy.
Po 16 dniach fale wyrzuciły łódkę z powrotem na libijskie wybrzeże. Życie zachowało tylko jedenaście osób, ale dwie wkrótce zmarły z wycieńczenia. „Ci ludzie nie musieli ginąć. Można było ocalić ich co najmniej przy kilku okazjach. Wystarczyłoby, żeby wszyscy zaangażowani zachowali się tak, jak powinni” - napisano w raporcie.
Międzynarodowe prawo morskie nakazuje udzielenia pomocy ludziom, którzy wysyłają sygnał ratunkowy. Teraz grupa europejskich aktywistów sprawdza, czy będzie można wytoczyć proces tym, którzy zignorowali tę szlachetną zasadę.