– Co to znaczy, że nie mogę? To za co ja płacę? – krzyczała pani obok mnie w dość eleganckim sklepie. Chciała zwrócić towar, chociaż nie miała paragonu. Jak tłumaczyła, "takich ubrań nie da się przecież kupić nigdzie indziej". Manager próbował jej wyjaśnić, że tak się nie da. Później przyznał mi w rozmowie, że może udałoby się coś załatwić. – Ale z chamstwem się nie rozmawia – wyznał. Wykłócasz się w sklepach? Nie rób tego – bo nic nie załatwisz.
Znajomy opowiedział mi ostatnio o tym, jak w pewnej znanej sieciówce ubraniowej mężczyzna stojący przed nim w kolejce wykłócał się o reklamację. Za nim stało kilkanaście osób, sprzedawca też zirytowany, bo widzi, że klienci zdenerwowani. A Pan Kłótnia nie słucha i nie słyszy, co się do niego mówi – liczy się tylko to, żeby wyżyć się na pracowniku. Oczywiście nic nie wskórał, ale co pokrzyczał, to jego.
Postanowiłem sprawdzić, czy takie sytuacje zdarzają się często i czy w ogóle warto jest przychodzić i wykłócać się o swoje prawa. W tym celu odwiedziłem co najmniej kilkanaście sklepów (przy 15 przestałem liczyć) z różnych branż: multimedialne, z ubraniami (zarówno sieciówki, jak i droższe butiki), z zegarkami i biżuterią, z butami i sportowe. Wypytywałem zarówno sprzedawców, jak i managerów sklepów – którzy często wzywani są przez bardziej zaciętych klientów.
Jakie były efekty? Nieco... zaskakujące. Oto kilka prawd-zasad, które udało mi się ustalić po kilkudziesięciu rozmowach w najróżniejszych sklepach.
Kłótnie głównie o ubrania...
Chociaż pytałem w sklepach z branż wszelakich, to najwięcej sprzeczek jest w tych odzieżowych. W innych – owszem zdarzają się – ale pracownicy przyznają zgodnie, że szybko udaje się je zażegnywać.
Druga zasada: im droższy sklep, tym mniej kłótliwych klientów. Powody takiego stanu rzeczy są dwa: po pierwsze, zazwyczaj im droższe rzeczy, tym lepszej jakości, a więc nie psują się i nie trzeba ich reklamować. Po drugie, im droższy sklep, tym mniej klientów, więc i kłótnie będą zdecydowanie rzadsze.
Warto jednak podkreślić, że za pieniędzmi niekoniecznie idzie kultura osobista. Sprzedawca sklepu bardzo drogiego projektanta (z kategorii szalik za 600 złotych) mówi mi: – Wie pan, tu awanturnicy się zdarzają. To wszystko zależy, czy ktoś został nauczony w domu kultury. Do mnie przychodzą klienci z bardzo grubymi portfelami i niestety, wśród nich zdarzają się ludzie skrajnie chamscy, bywa nawet, że agresywni.
... Ale o zegarki też się spieramy
Zadziwiające jest jednak, że o bardzo częstych kłótniach opowiedzieli mi też... pracownicy sklepów z zegarkami. – Klienci nie rozumieją, że jeśli mają zegarek na gwarancji, to najpierw my go wysyłamy do serwisu, bo przecież sami go nie naprawiamy. Tak samo jest, jeśli występuje niezgodność towaru z umową, najpierw musi to sprawdzić serwis. A ludzie od razu chcą oddać zegarek do sklepu i dostać zwrot pieniędzy. Natomiast regulamin zakłada, że w pierwszej kolejności trzeba spróbować go naprawić – wyjaśnia mi sprzedawca z popularnej sieci tego typu sklepów.
I dodaje, że niestety cała złość spada w pierwszej kolejności na nich. – Klienci nie rozumieją, że to nie nasza wina, że coś się zepsuło i że nie my to naprawiamy – wyjaśnia. Zapytany, czy sprzedawcy przejmują się takimi klientami, czy może podchodzą do nich rutynowo i z dystansem, mój rozmówca odpowiada: – Przejmuje się, nawet bardzo. Tacy klienci potem wysyłają skargi, opowiadają znajomym. Jedna osoba może powiedzieć dziesięciu kolejnym, że została źle obsłużona, że sklep jest zły i to wpływa na renomę. Taki marketing "pocztą pantoflową", a w zasadzie antymarketing, jest niestety bardzo skuteczny – mówi.
Kłócimy się o zwroty i reklamacje
Kłótnie w zasadzie dotyczą tylko dwóch spraw: reklamacji i zwrotów. Managerka w oddziale popularnej sieciówki z ubraniami mówi: – Wykłócają się bardzo często. O wiele częściej od kiedy zaczął się kryzys. Próbują zwracać towar bez paragonu albo krzyczą, kiedy reklamacja została rozpatrzona nie na ich korzyść. Nie dają sobie przetłumaczyć, że to nie my o tym decydujemy, bo jest regulamin i inaczej nie możemy rozwiązać sprawy.
Moja rozmówczyni podkreśla, że winny jest brak wiedzy lub nieprawdziwe informacje na temat praw konsumenta. – Kiedyś pani kłóciła się, że może zwrócić towar bez paragonu, wystarczy, że ma świadka, bo tak usłyszała w programie telewizyjnym. Nie mogła zrozumieć, że to po prostu nieprawda – opowiada managerka.
Sprzedawca dość drogiego sklepu z ubraniami dodaje zaś: – Zgodnie z prawem klient musi mieć możliwość zwrotu lub wymiany, ale przepisy nie regulują jak ma się to odbywać. U nas w sklepie na przykład na zwrot jest 7 dni, o czym stosowna informacja jest przy kasie. A ludzie przychodzą po trzech tygodniach i żądają zwrotu.
.
Co drugi Polak to prawnik
W takich sytuacjach problemem nie są przepisy ani sklep, tylko nasza nieuwaga – w ferworze zakupów nie zwracamy uwagi na informacje o zasadach zwrotu, reklamacji czy gwarancji. Sprzedawcy podkreślają jednak, że chociaż Polacy pojęcie o prawach konsumenta mają nikłe, to są przekonani, że jest inaczej. – Co drugi Polak to prawnik i zapewnia, że "on zna swoje prawa" – mówi mi jeden z rozmówców. Managerka ubraniowej sieciówki dorzuca zaś: – Mi kiedyś jedna pani groziła, że jest prawniczką i "ona zna takie procedury, że zrobimy jak ona chce i jeszcze wylecę z pracy". To żenujące – słyszymy.
Moi rozmówcy przyznają też, że często straszeni są rzecznikiem praw konsumenckich. Wiele sklepów wyszło naprzeciw i... tabliczki z kontaktem do UOKiK mają przy kasach. – Radzimy wtedy, żeby zadzwonić i dopytać. Kilku uciążliwych klientów w ten sposób się pozbyliśmy. Niektórzy nawet skruszeni przepraszali i pytali, jak w takim razie można załatwić problem – wspomina jeden z moich rozmówców, sprzedawca w sklepie ze sprzętem RTV.
Całkiem popularne jest też wzywanie managera sklepu, a czasem nawet i próby wchodzenia na wyższe szczeble. Managerowie, z którymi rozmawiam, przypominają jednak, że wzywanie szefa sklepu w niczym nie pomoże. – Mówimy to samo, co sprzedawcy, bo obowiązują nas te same przepisy. My przecież nie możemy się kłócić z klientem – wspomina szefowa oddziału znanej sieciówki.
Co jednak, jeśli logiczne argumenty nie trafiają do klienta i ten dalej próbuje się kłócić? Tylko w jednym miejscu, sklepie sportowym, dowiedziałem się, że pracownicy machają wtedy ręką i spełniają prośby klienta. Zazwyczaj jednak sprzedawcy wzywają wtedy managera, bo sami muszą obsługiwać innych klientów.
– Klienta trzeba znosić dopóki sobie nie pójdzie. Zazwyczaj, gdy po kilku minutach uświadamiają sobie, że to na nic, odpuszczają. Ale zdarzają się naprawdę upierdliwi. Mój osobisty rekord to dokładnie 47 minut. Wiem to, bo przy nieco bardziej kłótliwych klientach, którzy wzywają menago, moi pracownicy robią zakłady ile taka osoba wytrzyma – mówi jedna z managerek.
Czy warto się kłócić? Zdecydowanie NIE
Wszystkie osoby, z którymi rozmawiałem, stwierdzają: drogi kliencie, nie kłóć się. Nie warto, to nie ma sensu. W wielu sklepach, w których byłem, zarówno tańszych jak i droższych, pracownicy przyznają, że polityka firmy nakazuje im jak najszybciej i najlepiej ułożyć się z klientem. Czasem nawet uznać zwrot po czasie lub w inny sposób nagiąć regulamin. – Naszą polityką jest załatwić sprawy z klientem możliwie łagodnie, więc kłótnie się nie zdarzają – mówi jedna z pracowniczek.
Ale tam, gdzie reklamacje i zwroty są najczęstsze – czyli w dużych sieciówkach – rozmówcy podkreślają, że nigdy nie należy przychodzić negatywnie i kłótliwie nastawionym. – To bezcelowe z prostego powodu: ograniczają nas procedury i regulamin, którego nie możemy łamać pod żadnym pozorem. Jak nie można zwrócić bez paragonu to nie można i nic się w tej kwestii nie zmieni – opowiada.
Można za to na spokojnie i grzecznie zapytać, jak załatwić taką sprawę. I wtedy pracownicy szukają innego rozwiązania. Na przykład radzą, by przypomnieć sobie, czy płaciliśmy kartą. Jeśli tak, to można nawet na laptopie albo smartfonie zalogować się na swoje konto i pokazać pracownikowi dokonaną ze sklepem transakcję. – Wtedy uznajemy to za dowód zakupu w naszym punkcie. Kłótliwi raczej się tego nie dowiedzą – radzi kierowniczka oddziału jednej z największych sieci ubraniowych w Polsce.