![[url="http://shutr.bz/HbddAI"] Dlaczego boimy się pytać o zarobki? [/url]](https://m.natemat.pl/13dc0f3e7ec96f9a1bfe0b4421818d64,1680,0,0,0.jpg)
Podobno my, Polacy, nie lubimy mówić o tym, ile zarabiamy. Ten sam problem mają także mieszkańcy Wielkiej Brytanii. - Kobiety powinny pytać swoich kolegów z pracy o zarobki, jeśli chcą otrzymywać równe wynagrodzenie – stwierdziła niedawno Jo Swinson, brytyjska minister ds. równouprawnienia. Członkini partii Liberalni Demokraci, znana ze swoich feministycznych poglądów, powiedziała, że „bardzo brytyjska” niechęć do rozmawiania o zarobkach może powstrzymywać kobiety przed przed egzekwowaniem zrównania swojego wynagrodzenia z wynagrodzeniem kolegów na tym samym stanowisku.
Pełna jawność
Zupełnie inaczej jest w Norwegii. Co roku w październiku, tamtejszy urząd podatkowy publikuje w internecie listę nazwisk wszystkich obywateli, przy których widnieje informacja, kto ile zarobił, ile odprowadził podatku i jaki ma majątek. Można sprawdzić każdego - od nauczycielki matematyki w szkole, do której chodzi nasze dziecko, po kuzynkę pracującą w dużej kancelarii.
Zawodowe upodlenie
Ania mieszka w średniej wielkości mieście na południu Polski i pracuje w call center – czyli jak twierdzi większość ludzi, w mitycznej jaskini zawodowego upodlenia. Opinia Ani może nie jest aż tak ostra, jednak faktycznie nie można jej zaliczyć do pochlebnych. Ma 26 lat, skończyła socjologię na uczelni w jej rodzinnym mieście i zupełnie inaczej wyobrażała sobie pracę po studiach.
– Przyszłam z CV jeszcze na trzecim roku studiów, myślałam, że popracuję tu tylko kilka miesięcy. Przyjęto mnie od razu, mimo że na rozmowie chyba nie wypadłam dobrze.
Wszyscy fani „Kuchennych Rewolucji” ręka w górę! Ci, którzy ją podnieśli, pamiętają zapewne jeden z odcinków najnowszej edycji, w którym Magda Gessler rewolucjonizuje restauracje pod Szczecinem. Jedzenie jest obrzydliwe, właściciele opornie zgadzają się zmiany, ale szalę goryczy przelewa moment, kiedy słynna restauratorka dowiaduje się, że kelnerzy zarabiają tam siedem złotych na godzinę. „Siedem złotych?! Jak to możliwe?!” wykrzykuje Magda Gessler.
Większość rozmówców potwierdza, że 7 złotych netto to w gastronomi standard, który dla większość z nich jest mnożnikiem przepracowanych godzin, niezależnie od miejsca zamieszkania. Różnice pojawiają się tylko przy napiwkach – w jednych knajpach goście są hojniejsi, w innych niekoniecznie i zapominają o zostawieniu kilku złotych kelnerowi, który głównie utrzymuje się właśnie z "datków".
Mieszkająca w stolicy Agnieszka, do tej pory „ciągnęła” właściwie trzy prace. Miała praktyki w banku, na których zarabiała 800 złotych brutto. Pracowała w wydawnictwie jako tłumacz, łapiąc pojedyncze zlecenia – wiązało się to z nieregularnymi zyskami od 500 do 1000 złotych miesięcznie. A także udzielała cztery razy w miesiącu korepetycji – 40 złotych za jedną lekcję.
Sztuka zdaje się być najciekawszym z rynków. Karol, dziewiętnastoletni filmowiec i fotograf, przeprowadził się niedawno temu z Warszawy do Londynu – w poszukiwaniu inspiracji, kontaktów i ciekawszych zleceń. Po pierwszym miesiącu, kiedy zaczynał tworzyć w Londynie sieć znajomości właściwie od zera i łapać zlecenia, zarobił 600 funtów, czyli ponad 3000 złotych.
Najwięcej ze wszystkich przepytanych osób zarabia Piotrek, 28-latek, który „robi internety”. Swój pierwszy start-up założył sześć lat wcześniej z kolegą, który jest programistą. Odniósł niewielki sukces. Drugi projekt wystartował półtora roku temu. Piotrek zdecydował się na „atakowanie” rynków anglojęzycznych i w ten sposób było im o wiele łatwiej dotrzeć do globalnych odbiorców i trafić na rynki zagraniczne. To sprawiło, że cztery miesiące temu zainwestował w nich fundusz inwestujący w start-upy, tzw. venture capital, z siedzibą w Londynie.