Pomagasz ludziom, którzy proszą o pieniądze na ulicy? Ja robiłam to do zeszłej soboty, mimo że już od dawna wychodziłam z założenia, iż lepiej jest pomóc fundacji lub odpowiedniej instytucji, zamiast pakować pieniądze do papierowych kubków rozstawionych na chodniku. Miewałam jednak momenty, kiedy moje serce miękło i na słowa „poratuj pani”, wyciągałam z portfela drobniaki, lecz już nigdy więcej tego nie zrobię.
Niby od zawsze nas uczono, że nie daje się pieniędzy żebrakom. Że pomaga się w domach opieki, schroniskach i przytułkach, a nie na ulicy i nie lajkami Facebooku. Mimo to, czasami naprawdę trudno jest przejść obok czyjegoś (nawet udawanego) cierpienia obojętnie. Poza całkiem modną praktyką na „szczerość”, czyli uczciwym proszeniem o dołożenie się do taniego wina, wielu uliczników wciąż stara się perfidnie wykorzystać pierwiastki dobroci i współczucia u przechodniów. Po czymś takim trudno jest przejąć się losem ludzi naprawdę potrzebujących jedzenia, a nie taniej wódki.
Pamiętam dość toporną kampanię społeczną z Krzysztofem Ibiszem, mówiącą o tym, że pomaganie jest trendy. Doświadczenie niestety zmusiło mnie do zaprzestania "bycia modną".
Dobry uczynek?
Ubiegła sobota, moje dwudzieste pierwsze urodziny. Szłam samotnie przez Plac Konstytucji i miałam bardzo zły nastrój. Tuż za placem, siedział na schodach mężczyzna, uderzający pałeczkami od perkusji o kolana. Poprosił mnie o pieniądze. Mimo poprzednich złych doświadczeń ze „wspomaganiem” żebrających na ulicy ludzi (o których w dalszej części opowiem), stwierdziłam, że jeśli zrobię dobry uczynek, to uszczęśliwię nie tylko tego człowieka, ale i siebie, co w obecnej sytuacji było wskazane, więc dałam mu dwa złote.
Mężczyzna bardzo się ucieszył, ale po chwili ze smutkiem dodał, że jestem dopiero pierwszą osobą dzisiaj, która mu coś rzuciła, a wczoraj było już zupełnie tragicznie i udało mu się zebrać niewiele ponad złotówkę. Później płynnie przeszedł do opowiadania swojej poruszającej historii. Miał 35 lat, był bezdomnym absolwentem Akademii Muzycznej w Katowicach. Po śmierci rodziców zawaliło mu się życie. Od paru lat włóczył się po przytułkach, w których podobno widział już wszystko. Opowiadał mi o rzekomych przekrętach Polskiego Czerwonego Krzyża, meandrach przytułkowej biurokracji i spaniu na klatkach schodowych.
Jego historia była dla mnie poruszająca i prawdziwa. Piotr (bo tak się przedstawił), wypowiadał się bardzo składnie, nie czuć było od niego alkoholu, nie wyglądał na narkomana. Stwierdziłam, że skoro mam możliwość docierania do szerszego grona ludzi, niż tylko moi znajomi, będę mogła jakoś w jego sprawie zadziałać. Umówiłam się z Piotrem na następny dzień, w tym samym miejscu i o tej samej porze, żeby pomóc mu w dotarciu ze swoją historią do ludzi mogących mu pomóc, dać pracę lub dom.
Acatar i nadmanganian potasu
Pożegnałam się i poszłam do sklepu. Ku mojemu zaskoczeniu, Piotr odnalazł mnie przy kasie (nie zauważyłam, aby za mną szedł) i zapytał, czy nie mogłabym mu kupić leków, bo musi sobie zrobić okład na nogę. Mówiąc to, podciągnął lewą nogawkę spodni i pokazał sino-fioletową, opuchniętą łydkę. Odpowiedziałam, że jasne, nie ma sprawy. Poszliśmy do apteki, która znajduje się właściwie pod moim domem. Stanęliśmy przy kasie, farmaceutka zapytała co podać, na co Piotr odpowiedział, żebym wzięła dla niego nadmanganian potasu do okładów i Acatar, bo ma totalnie zatkany nos przez siedzenie na betonie. Acatar i nadmanganian potasu – niby nic specjalnego, jednak zabrzmiało dziwnie. Mimo to, nie protestowałam i farmaceutka zaczęła kasować leki.
Możecie się ze mnie śmiać, ale niestety nie znam się na domowych sposobach na syntezę narkotyków i dopiero kiedy miałam już zapłacić, zapytałam aptekarkę, czy połączenia tych leków nie da się wykorzystać w jakiś „alternatywny” sposób.
– Owszem – odpowiedziała farmaceutka – używa się go do syntezy metkatynonu, który przyjmowany dożylnie powoduje stan euforii i psychozy. – Dobrze, czyli to po prostu twardy narkotyk? – zapytałam. Farmaceutka potwierdziła.
Powiedziałam zatem „Piotrowi”, że na pewno mu tego nie kupię i jak najszybciej odeszłam do wyjścia. Zaczął krzyczeć, wyzywać mnie od suk i k*rew, grozić, że mnie znajdzie. Nietrudno byłoby mu to osiągnąć – cała sytuacja miała miejsce ok. 200 metrów od mojego domu, a skoro odszukał mnie w sklepie, to prawdopodobnie nie miałby problemów ze znalezieniem mojej klatki schodowej.
Wiem gdzie mieszkasz Śledził mnie. Z 200 metrów drogi zrobiłam ponad kilometr, aby jak najbardziej utrudnić mu rozpoznanie terenu. Nie mam pojęcia, czy dotarł do mojej klatki, lecz i tak, naprawdę bałam się wyjść w domu. Może niesłusznie, bo jak widać, wciąż żyję, a wyszłam na zewnątrz już kilka razy. Chyba zdążył o mnie zapomnieć. Co nie zmienia faktu, że nadal się boję, szczególnie wieczorów. W starciu z nim jestem praktycznie bezbronna.
Chcąc jedynie pomóc, zadarłam z niebezpiecznym człowiekiem, który chciał mnie wykorzystać do spełnienia marzenia o wprowadzeniu metkatynonu do swoich podwiązanych paskiem żył. To najgorsze podziękowanie, jakie spotkało mnie za „miękkie serce”, choć miałam przyjemność doczekać się także innych.
Setka wódki
Mężczyzna siedzący na murku pod moim domem, którego kiedyś mijałam prawie codziennie, zawsze prosił mnie o drobne na jedzenie. Z reguły nie miałam ich przy sobie, bo jestem niewolnicą kart płatniczych, albo po prostu spieszyłam się na tramwaj, więc odmawiałam. Pewnego dnia, kiedy miałam sporo czasu, a mężczyzna jak zwykle widząc mnie zaczął od swojego „czy mogę Panią o coś...”, ucięłam i odpowiedziałam, że mogę coś mu kupić w pobliskim sklepie, tylko niech powie, co chce. – Setkę wódki – odpowiedział z radością mężczyzna.
Odchodząc byłam niesamowicie wściekła, jednak parę miesięcy później postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę. Codziennie widziałam, jak gasł i marniał. Co tydzień chudszy, poruszał się z coraz większym wysiłkiem. Widząc go, siedzącego jak zwykle na murku pobliskiej kamienicy, postanowiłam wejść na górę do siebie, zebrać z lodówki trochę jedzenia i mu je zanieść. Spakowałam wszystko do pomarańczowej reklamówki i wręczyłam ją w bardzo uprzejmy sposób. Mężczyzna powiedział, że tego jedzenia nie chce. Namawiałam go (!) do zabrania kilku podstawowych produktów. Wreszcie wziął je i poszedł.
Zobaczyłam później swoją pomarańczową reklamówkę przy koszu na śmieci. Wciąż pełną jedzenia. Miękkie serce nie popłaca.