Fundacja Rodzić po Ludzku sprawdziła niedawno, jak lekarze i pielęgniarki radzą sobie ze stosowaniem standardu opieki okołoporodowej. Szybko okazało się, że sprawdzać nie ma czego. Personel medyczny nie wiedział nawet, że takie prawo istnieje. Nic dziwnego, że w takich warunkach kobiety, które przychodzą do szpitala poronić często traktowane są jak przedmioty. Jak to zmienić, skoro nikt (poza kobietami) nie widzi w tym interesu? Rozmawiam z Joanną Pietrusiewicz, prezeską fundacji.
Bezduszni lekarze i pielęgniarki, oschłe położne – kobiety, które przeżyły poronienie często w ten sposób opisują opiekę, którą otrzymały w szpitalu. Do tej pory usłyszałam wiele takich historii, ale nie udało mi się znaleźć racjonalnej przyczyny takiego zachowania. Pomyślałam, że może mi pomożesz?
Spróbuję, choć wydaje mi się, że problem, o którym mówisz ma bardzo głębokie podłoże. Ostatnich kilkadziesiąt lat to był czas totalitarnego położnictwa, oderwania od człowieka. Kobieta była po prostu przedmiotem, na którym robiono szereg różnych zabiegów, nie miało znaczenia, czy rodziła, czy też roniła.
Po prostu: nie miała nic do powiedzenia, musiała oddać się procedurom. To spowodowało, że jest w nas wielopokoleniowa trauma dotycząca opieki okołoporodowej.
Trauma?
Szpitalne porodówki to były wielkie trakty porodowe, w których rodziło naraz po kilka kobiet, stanowiska porodowe były oddzielane jakąś szmatką albo małą, niską ścianką, korytarzem chodzili lekarze, ale też inne osoby, które się przewijały, na przykład elektryk, pan mechanik... Totalitarne położnictwo wywołało przeświadczenie, że poród jest czymś strasznym. Myślą tak nie tylko same kobiety, ale i personel medyczny. To się objawia po prostu brakiem ludzkich odruchów.
Cała sytuacja doprowadziła do tego, że kobiety straciły wiarę w to, że poród naturalny jest możliwy.
Skąd nagle wzięły się te obawy?
Myślę, że paradoksalnie zaszkodził tu rozwój medycyny i ślepe zaufanie temu, że rozwiąże wszystkie problemy. Kobieta wie jak rodzić, przecież przetrwaliśmy jako gatunek. Tymczasem przez lata nie zwracano uwagi na to, czego ona potrzebuje, co jej przynosi ulgę w porodzie. To maszyny decydowały o wszystkim, co się działo. Dopiero ostatnie lata przyniosły rozwój - znowu - badań naukowych, które zaczęły przyglądać się różnym procedurom podejmowanym wobec kobiet w porodzie. Okazało się, że wiele rzeczy, które stosowano do tej pory jest wręcz szkodliwych.
Na przykład?
Ciągłe leżenie podczas porodu - ciągły monitoring KTG. W założeniu miało to wychwycić nieprawidłowości w pracy serca dziecka i spowodować szybką interwencję. Okazuje się natomiast, że wcale tak nie jest, bo nieustanne leżenie powoduje duży nacisk na naczynia krwionośne i zaburzenie tętna u dziecka. To tylko jeden z przykładów.
Wracając jednak do kwestii poronień...
Pod względem opieki medycznej nie dzieje się tutaj nic innego, niż kiedy kobiety rodzą. Spotykają się z taką samą obsługą. Różnicę tworzy kontekst. Jeśli ginekolog pożartuje sobie w trakcie porodu, albo będzie bezosobowy, ale później powie „oto pani dziecko”, dla kobiety to wszystko przestanie mieć znaczenie. Natomiast w psychice kobiety, która poroniła, to samo zachowanie zostawi ogromny ślad.
Dla kobiet ten temat jest bardzo ważny, na szczęście powoli zaczyna żyć też jakoś w przestrzeni publicznej. Bo choć oczywiście trzeba przyznać, że zmieniło się w ostatnich latach bardzo wiele, nadal jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji.
Przecież powiedziałaś, że jest lepiej.
Są szpitale, gdzie nadal kobiety maja nacinane krocze, chociaż badania pokazują, że rutynowe wykonywanie tego zabiegu może mieć negatywny wpływ na jakość naszego życia. Są takie kraje, w których odsetek nacięć krocza wynosi kilkanaście procent, czyli tyle, ile mówi dzisiaj Światowa Organizacja Zdrowia. U nas do 2006 roku ten zabieg wykonywano u ponad 80 proc. kobiet rodzących, teraz to jest ok 50 proc. Ta zmiana - podobnie, jak wiele innych - zaszła, bo kobiety zaczęły się jej domagać.
Kiedyś domagałyśmy się mocnych, oczywistych rzeczy: intymności, godności, żeby nie było przemocy na salach. Teraz czeka nas zadanie zdecydowanie mniej oczywiste.
To znaczy?
Walka o jakość usługi. Tu jest trudniej, bo trzeba się trochę wgryźć w temat, trochę poczytać, żeby wiedzieć, o co warto zawalczyć. Czuję teraz zdecydowanie mniejszą determinację wśród kobiet. A jeśli klient nie mówi, czego żąda, usługa się nie zmienia. Personel jest bierny, jemu nie zależy na zmianie opieki, bo indywidualne podejście do kobiety oznacza po prostu więcej pracy.
Lekarze i położne generalnie mają jej bardzo wiele. To jest często wskazywane jako problem.
To prawda, bardzo mi przykro z tego powodu, ale moją rolą jest dbanie o interesy kobiet. To, że im jest ciężko, że normy zatrudnienia odbiegają bardzo od rzeczywistych potrzeb personelu nie powinno zdejmować z nich odpowiedzialności za rzetelne wykonywanie swojej pracy. A dobrze, znaczy zgodnie z prawem (bo kobiety nie żądają jakichś fanaberii, tylko przestrzegania praw pacjenta, standardów opieki okołoporodowej). Chcą życzliwej, dobrej opieki, chcą mieć poczucie, że idą rodzić w dobre miejsce, że to, co otrzymają w trakcie porodu będzie im zaproponowane ze względu na ich indywidualną sytuację, a nie powszechną praktykę panującą na tym oddziale, że dostaną pomoc i wsparcie po porodzie.
Poronienie jest bardzo intymną, trudną sprawą. Trudno oczekiwać, że kobiety, które straciły dziecko nagle zaczną się czegoś domagać.
Jeśli nie zaczną, to nic się nie zmieni! Kobiety zostają z tym bardzo często same, szukają pomocy i wsparcia gdzieś na forach internetowych (dobrze, że chociaż one istnieją). Ale to jest za mało. Kobieta powinna stanąć twarzą w twarz ze swoim „oprawcą”, z osobą, która ją skrzywdziła. To może być rozmowa, ale także pismo do dyrektora szpitala. Kobiety muszą też walczyć wspólnie o swoje prawa, o prawa tych, którym w tej sytuacji trudno się odezwać.To nie tylko pomoże przynieść ulgę, ale też powoli zmienić sytuację.
A ludzi?
System, w którym pracują jest systemem odczłowieczonym, liczą się tylko procedury. Nikt im nie pokazał, że można inaczej. Wielokrotnie widziałam położne, które po trudnych porodach płaczą w dyżurkach. Te same wrażliwe kobiety, kiedy spotykają się z pacjentkami, nie potrafią powiedzieć choćby: ja też jestem kobietą i domyślam się, jak pani jest ciężko.
Na studiach tego nie uczą.
Prowadzimy w fundacji szkolenie z żałoby i straty. Wyobraź sobie, że to nie jest szkolenie, które się cieszy dużym zainteresowaniem. „To o poronieniu? A nie, nie, to my nie będziemy się tym zajmować.”
Kto tak mówi?
Położne właśnie. Mogę tylko domniemywać, że nie chcą tego robić, bo konfrontowanie się z tym tematem wymaga konfrontacji z własnym stosunkiem do śmierci. Muszę coś odpowiedzieć kobiecie, więc muszę mieć to przemyślane, poukładane. Co ja myślę, czy ja się boję śmierci, dlaczego. Ludzie nie ruszają tego tematu, bardzo często więc mówią….
„Pani się nie martwi, będzie następne”.
„Wie pani co, to nawet trudno było nazwać dzieckiem…”. Kobieta będzie pamiętała to do końca życia, a położnej tylko tyle przychodzi do głowy. One jednak nie mają złych intencji.
Nie chcę też wylewać dziecka z kąpielą, bo są miejsca i są ludzie, którzy zachowują się wspaniale.
Po publikacji tekstów dotyczących poronień, dostałam też parę e-maili: kobiety pisały mi, że bardzo współczują bohaterkom, ale one same zostały potraktowane bardzo dobrze.
Są w Polsce naprawdę dobre placówki, miejsca gdzie pracują ludzie z sercem, zaangażowani w swoją pracę. Kobiety powinny być świadomymi konsumentkami, powinny wybierać dobre szpitale, dzielić się informacjami, nie kierować się tym, który szpital jest najbliżej (oczywiście jeśli jest na to czas). Mamy prawo wybierać i powinnyśmy korzystać z tego prawa. Nawet, jeśli to dotyczy poronienia, można znaleźć miejsca w których będziemy mogły to przeżyć w spokoju, z poszanowaniem tej sytuacji, ze wsparciem personelu, z takim zostawieniem przestrzeni na to, by pożegnać się z dzieckiem, by uszanować zwłoki dziecka… są takie miejsca.
Wskazywanie dobrych praktyk powoduje, że szpitale się zmieniają, bo kiedy trafia do jednych więcej kobiet, a do innych mniej, to muszą zmieniać swoje podejście. A przynajmniej chcę w to wierzyć.
To szpital wobec którego jest bardzo dużo ambiwalentnych opinii kobiet. Pracują tam oczywiście wysokiej klasy specjaliści. Ale jakoś tak się dzieje, że wysokiej klasy specjaliści bardzo często pozwalają sobie na to, by zapominać o tym, że stoi przed nimi człowiek...
Pytałam go o stosunek do pacjentek. Profesor odpowiedział, że mają one „różny stopień oczekiwań”.
Myślę, że zdarzają się pacjentki trudne. Ale jak się wsłucha w głos kobiet, to można usłyszeć, że nie chodzi o jakieś ponadstandardowe rzeczy: kobiety chcą ronić w pojedynczych salach, nie chcą leżeć później z mamami, które są szczęśliwe i karmią swoje dzieci. To wymaga po prostu uwagi. Żeby położna zerknęła i poświęciła jej trochę czasu na rozmowę, wyjaśnienia. Kobietom, które poroniły trudno jest się o to upominać ze względu na sytuację: im umiera dziecko, a one jeszcze muszą wykrzesać siłę na walkę o swoje.
Taka konieczność jest patologią – mamy bardzo dobre prawo w Polsce; prawa pacjenta i standard opieki okołoporodowej naprawdę na świetnym poziomie.
To znaczy, że z niego nie korzystamy?
Standard obowiązuje od dwóch lat. W ubiegłym roku robiłyśmy w mazowieckich szpitalach, by sprawdzić, jak jest realizowany, jakie są lub czy są trudności z jego stosowaniem. Nie byłyśmy w stanie przeprowadzić tego sprawozdania.
Dlaczego?
Ponieważ personel nie zna zapisów standardu! Wiedzą, że jest jakiś dokument, ale co tam jest zapisane? To już zagadka. Jaką ma rangę? Czy jest to rozporządzenie, czy jakaś inna wytyczna? Mylono go także z postulatami naszej Fundacji!
Nie mogłyśmy zdefiniować barier, bo nie było wiedzy na ten temat.
No to w pewnym sensie zdefiniowałyście…
To nam pokazało jeszcze jeden aspekt: dużego oporu w realizowaniu nowego prawa w placówkach medycznych, a także ignorancji wobec prawa.
Widzimy tu dużą rolę Ministerstwa Zdrowia. W naszej opinii ministerstwo nie zrobiło nic, żeby wdrożyć ten dokument. Szkoda, bo standard jest bardzo dobrym dokumentem, określa poszczególne elementy opieki medycznej mającej na celu „uzyskanie dobrego stanu zdrowia matki i dziecka, przy ograniczeniu do niezbędnego minimum interwencji medycznych".
Hiszpania miała bardzo podobne problemy do naszych i też wydano tam bardzo podobne zalecenia, ale za nimi poszły pieniądze na szkolenia. I zdarzyła się rzecz niezwykła - odsetek cesarskich cięć spadł tam o 7 proc. Nie wiem, ile lat musielibyśmy pracować, żeby osiągnąć to w Polsce.
W którym miejscu zacząć tę pracę? Od nacisków na lekarzy? Na ministerstwo?
Od siebie. Kobieta powinna być świadomym konsumentem, musi wiedzieć chociażby: jakie ma prawa - co to są prawa pacjenta, co to jest standard opieki okołoporodowej i jakie możliwości daje kobiecie. Powinna wiedzieć, gdzie rodzić, z kim rodzić. Warto, żeby kobieta przed porodem przemyślała, czego oczekuje jak chce, żeby wyglądał poród, co zrobić, żeby zwiększyć szansę na realizację tych „życzeń”. Według mnie bez tego się nie da.
Świadomość rodzi aktywność i decyzyjność. Myślę, że kiedy pacjentki zaczną naciskać: ja mam do tego prawo, proszę mi to wytłumaczyć, będą nagłaśniać złe praktyki, upominać się o swoje prawa personel medyczny będzie musiał zareagować. Kropla drąży skałę. Tak się działo zresztą przez długi czas, kobiety już wymusiły: pojedyncze sale, porody z udziałem męża, aktywność w trakcie porodu.