Według statystyk co dziesiąta ciąża w Polsce kończy się poronieniem. Mimo to nie umieją o nim mówić ani pacjentki, ani wielu lekarzy. – Lekarz bierze emocje na klatę – mówi mi prof. Mirosław Wielgoś, kierownik I Katedry Ginekologii i Położnictwa WUM i dodaje, że o takich dramatach, jak obumarła ciąża, czy śmierć dziecka przy porodzie, po prostu nie sposób zapomnieć.
Kiedy przygotowywałam reportaż dotyczący poronień, spotkałam się z kobietami, które ze strony lekarzy i pielęgniarek doświadczyły braku empatii, zrozumienia, czasem sytuacji, które odczuwały jako upokorzenia. Po publikacji zaczęły do mnie jednak pisać także panie, które poronienie przeżyły w ciepłej, wspierającej atmosferze. Dlaczego ta druga sytuacja nie zawsze jest standardem?
Prof. Mirosław Wielgoś*: To bardzo złożona sytuacja, która ma różne przyczyny. Przede wszystkim: są różne miejsca, nie ma czegoś takiego jak wystandaryzowany oddział ginekologiczno - położniczy. Wiemy, że równorzędne oddziały odbierane są przez pacjentów bardzo różnie. A przy tym nawet w tych najlepszych, najlepiej ocenianych przez pacjentów, zdarzają się różni ludzie.
Moje bohaterki mówiły: wszystko zależy, na kogo się trafi.
Dokładnie tak.
W Polsce można w ogóle mówić o jakimś standardzie opieki w przypadku poronień?
Trudno mówić o standardzie, bo nikt z nas nie jest standardowy: nie ma czegoś takiego jak standardowy lekarz, standardowa pacjentka. Na pewno personel szpitalny: lekarz, pielęgniarka, salowa, położna muszą mieć świadomość, że dla tej pacjentki jest to trudna sytuacja, nawet jeśli tego nie uzewnętrznia. W związku z tym trzeba zawsze patrzyć na pacjentkę jako na osobę nie tylko z problemem medycznym, ale też psychologicznym.
Intuicja podpowiada mi, że jakiś standard jednak wyznaczyć można. Nie jest nim raczej sytuacja, kiedy lekarz wykrywa poważne wady płodu i mówi: "tu jest wada, to nie będzie żyło". To usłyszała jedna z bohaterek mojego tekstu.
Rzeczywiście często bywa tak, że podawana jest pacjentce zdawkowa, sucha informacja. Może dlatego, że dla lekarzy jest to pewnego rodzaju, nie chcę powiedzieć norma, ale na pewno sytuacja, z którą spotykają się bardzo często.
W tej sytuacji wystarczyłaby pewnie krótka rozmowa z pacjentką, rozpoczęta od tego, że jest problem. Później ten problem trzeba opisać, powiedzieć z czym się wiąże, jakie są rokowania. Jeśli lekarz tego nie zrobi, to pacjentka po pierwsze dozna szoku, a po drugie wróci do domu i zapyta rodzinę, koleżanki. Dostanie wiedzę przekazywaną z ust do ust, albo będzie jeszcze gorzej, bo zacznie szukać w internecie. Zapyta dr Google.
To pierwsze, co bym zrobiła.
To rodzi cały szereg dalszych problemów. To niestety nie jest wiedza profesjonalna. Poza tym dopiero tam, w internecie, wiedza jest odczłowieczona. Uwaga skierowana jest na suche fakty, wiele z nich jest wyolbrzymionych. Często towarzyszą temu drastyczne zdjęcia. To nie zastąpi fachowej rozmowy.
Z czego wynika jej brak?
Zawsze można zasłonić się tym, że lekarze mają za mało czasu. Ale to nie może być tłumaczenie, tym się nie można kierować. Trzeba, jak zwykle, indywidualizować swoje postępowanie, jednej pacjentce poświęcić więcej czasu, innej mniej. Opóźnienie można sobie zrekompensować tam, gdzie nie dzieje się nic nieprawidłowego, pacjentce ze zdrowo rozwijającą się ciążą wystarczy poświęcić chwilę, by powiedzieć, że wszystko jest w porządku.
W przypadku pacjentki, która zgłasza się do szpitala, żeby poronić, lekarz czy położna powinni się na tyle zorientować w sytuacji, żeby wiedzieć, w jakim stopniu pacjentka potrzebuje pomocy pozamedycznej. Mamy przecież psychologów na oddziałach, nie wszędzie, ale jest możliwość uzyskania takiej pomocy. Może nie każdy tego potrzebuje, ale trzeba pamiętać, że taką możliwością się dysponuje i dla wielu kobiet to byłoby coś bardzo ważnego. Wiele kobiet uzewnętrznia swoje negatywne emocje, przerzucając je na psychologa, który musi wziąć je - jak to się mówi - na klatę, pomagając im poradzić sobie z traumą.
A lekarz bierze emocje na klatę?
Myślę, że często tak. Mówimy zwykle o tym, jak to pacjenci są niezadowoleni z relacji z lekarzami. Ale każdy medal ma dwie strony. Lekarze też mogliby często opowiadać różne historie, które stanowiłyby temat bardzo interesujących felietonów.
Co na przykład?
Bardzo różnie. Lekarz musi być psychologiem na własny użytek, choćby po to żeby wiedzieć, komu ile uwagi trzeba poświęcić. I czy sam sobie da z tym radę, czy też będzie wskazane wsparcie osoby bardziej fachowej.
A ile godzin psychologii jest na studiach medycznych?
Nie jest to przedmiot wiodący, jest to jeden z przedmiotów uzupełniających. Rozumiem, do czego zmierza pani pytanie…
Chcę wiedzieć, czy lekarz wychodzi ze studiów przygotowany do rozmowy z pacjentem.
Nie można powiedzieć, że lekarz wychodzi w pełni przygotowany, tak samo jak nie można powiedzieć, że lekarz wychodzi w pełni przygotowany do tego, by leczyć ludzi. Musi nabrać praktyki, co się dzieje w trakcie stażu, odbywania specjalizacji. Na pewno lekarz jest przygotowany w jakimś zakresie podstawowym.
Studenci mają chociaż okazję usiąść w parach i poćwiczyć przekazywanie złych informacji?
W bieżącym roku akademickim na WUM uruchomiony będzie fakultet, w którym oprócz lekarzy i psychologów wezmą udział także aktorzy. Ich zadaniem będzie wcielanie się w pacjentów. Myślę, że to ciekawe rozwiązanie, na zachodzie funkcjonuje od lat.
Oczywiście warto by było, żeby to nie były zajęcia nadobowiązkowe, ale żeby to był przedmiot. Mam nadzieję, że do tego dojdzie, bo życie to na nas wymusza, musimy kłaść większy nacisk na to, żeby psychicznie przygotowywać lekarzy do takich trudnych sytuacji. Bo w łatwych każdy sobie przecież poradzi.
Pan sobie radzi?
Są sytuacje, których nie można wyprzeć z pamięci i zostawić za progiem szpitala. To się przenosi na grunt pozaszpitalny. Dużo zależy od tego, jaką kto ma odporność psychiczną. Myślę, że nawet te osoby, które nie okazują, że w jakiś sposób przeżywają tragedie pacjentów: śmierć dziecka w łonie matki, przy porodzie, po porodzie, nie stawiają kropki po wyjściu z pracy. Nie da się tego rozdzielić, zapomnieć o tym.
Co dla pana było taką sytuacją?
Pracując ponad dwadzieścia lat w takiej specjalności jaką jest położnictwo i ginekologia, miałem ich sporo. Wiele z nich mam nadal w zakamarkach pamięci, niektóre są dla mnie przestrogą i poważną lekcją. Człowiek uczy się najlepiej na błędach. Najbezpieczniej uczyć się na cudzych, ale najbardziej zapamiętuje się swoje. To jest taka najlepsza, ale najbardziej bolesna lekcja.
Kiedy zachodzi poronienie, jak określa się szczątki?
Zależy na jakim etapie rozwoju ciąży dochodzi do poronienia. Bo poronieniem nazywamy zakończenie ciąży przed ukończeniem 22. tygodnia. Zaraz po tym zaczyna się poród, więc granica jest bardzo umowna.
Pytam, bo w wielu historiach kobiety podkreślają, że personel medyczny miał problem nazewnictwem. "Trzeba to urodzić". "Co z tym zrobimy"?
Z praktyki wiem, że takie określenia budzą bardzo negatywny odbiór. Lepiej nazywać wszystko po imieniu, personalizować wręcz. Przy dużych poronieniach używamy często słowa "dziecko". Najczęściej jednak tam, gdzie jest troszkę większa ciąża, gdzie możemy odróżnić poszczególne części jaja płodowego, używamy jednak słowa "płód".
Ile poronień dokonuje się u pana w szpitalu?
Trzeba by było zajrzeć w dokładne statystyki, ale trzeba sobie zdać sprawę z tego, że poronienie jest bardzo częstym powikłaniem. Wśród takich namacalnych, widocznych ciąż powyżej 6. tygodnia, to ponad 10 procent, więc jest to problem, z którym stykamy się na co dzień. Nie ma takiego dnia, żebyśmy nie przyjmowali kobiety, która jest zagrożona poronieniem, lub która by u nas nie poroniła.
Kiedy taka pacjentka przyjeżdża do szpitala, co się z nią dzieje?
To oczywiście zależy od tego, z jakimi objawami trafia do nas. Poronienie może się objawiać silnym krwawieniem, i wtedy nie możemy na nic czekać. Może też przyjść pacjentka z 10-tygodniową ciążą obumarłą i nie ma konieczności nagłego działania. Wręcz przeciwnie, wtedy zależy nam na tym, żeby doprowadzić do jak najbardziej naturalnego zakończenia tej ciąży.
My od razu myślimy o przyszłości położniczej tej pacjentki. Im więcej działań zabiegowychych, instrumentalnych, tym gorsze rokowania na przyszłość. Natomiast jeżeli to się odbywa w sposób zbliżony do naturalnego, zazwyczaj nie pozostawia większych następstw.
Czyli pacjentka przychodzi do szpitala, melduje się…
Określana jest jej sytuacja medyczna, często jest tak, że jeśli nie dzieje się nic gwałtownego, wyznacza się jej termin, kiedy ma się zgłosić do szpitala.
Te pacjentki mają oddzielną salę?
Nawet na oddziale patologii wiele pań ma ciąże trwające, takie które dają nadzieję. Więc staramy się pacjentki przygotowujące się do poronienia kłaść gdzie indziej.
Tak samo pacjentki z ciążami obumarłymi nie są kładzione na jednej sali z pacjentkami, które rodzą zdrowe dzieci.
Jak to się u was udaje?
Mamy osobne miejsca do tego.
To wymagało dużych pieniędzy?
Nie, to przecież nie musi być osobny oddział. Wystarczy jak są wydzielone sale. Myślę, że w wielu szpitalach to normalna praktyka.
Co dzieje się później?
Jeżeli jest to indukowane poronienie, czyli doszło do obumarcia ciąży, pacjentki dostają środki, które to poronienie wywołują.
Zdarza się, że to odbywa się poza salą zabiegową?
Tak, zdarza się, bo nigdy nie jesteśmy pewni, kiedy to nastąpi, a nie możemy trzymać pacjentki cały czas w gabinecie zabiegowym. U jednej kobiety to zdarza się po dwóch godzinach, u innej po sześciu. Może zacząć się w łóżku, może się zacząć w sali szpitalnej, a może wtedy, kiedy pacjentka udaje się do toalety.
Co się dzieje ze szczątkami po poronieniu?
Pacjentka ma prawo je pochować. My pytamy zawsze pacjentki przyjmowane do szpitala z tego powodu, czy chcą te szczątki odebrać. Jeśli nie, to ten materiał trafia do zakładu anatomii patologicznej.
Ktoś się na nim uczy?
Niekoniecznie. Jest badany, bo często różne rzeczy w trakcie takich badań zostają ujawniane. Później jest traktowany tak, jak szczątki ludzkie i chowany.
Dużo rodziców życzy sobie pochówku?
Nie są to częste sytuacje, występują wtedy, gdy ciąża jest większa, ok. 20-22 tygodni.
Zapytam na koniec, z pańskiej praktyki: czy jest coś, co należy poprawić, żeby poczucie komfortu pacjentek było wyższe?
Wykazywać zrozumienie dla problemu, zrozumienie dla człowieka. Umieć ocenić sytuację nie tylko z medycznego punktu widzenia.
Czyli najwięcej zależy od was.
Każdy medal ma dwie strony.
*Prof. Mirosław Wielgoś jest ginekologiem, kierownikiem I Katedry i Kliniki Położnictwa i Ginekologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.