
Jakże emocjonujący dla polskiej kultury i nauki był ubiegły tydzień! W zeszłą środę poseł PiS, Andrzej Jaworski, doniósł prokuraturze o mającej miejsce w murach CSW obrzydliwej profanacji krzyża, natomiast dzień wcześniej, profesor Ryszard Legutko, eurodeputowany tej samej partii, były minister edukacji, odkrył w Centrum Nauki Kopernik „maszynę do pedofilii”. Czuję się podobnie jak posłowie - jestem w szoku, lecz nie z powodu ocierania się o krzyż i „obrzydliwych” stref erogennych. Nie mogę uwierzyć, że tak wiele czasu zajęło im odkrycie tych przebrzydłych, lewackich eksponatów. Czy w muzeach straszy i to dlatego posłowie do nich nie chodzą?
Możliwe, że profesor kiedyś przechodził obok tego ciekawego, brunatnego gmachu na warszawskim Powiślu, lecz najwyraźniej nie wszedł do środka, nie przyjrzał się eksponatom i nie „skontrolował” ich z ramienia byłego ministra. Jak to możliwe, że nie widział osławionej „maszyny do pedofilii” wcześniej? Jakim cudem zupełnie nie przejął się CNK, jednym z najważniejszych punktów na mapie polskiej edukacji będąc wcześniej... ministrem edukacji?!
Eksponat, który czekał na „zdemaskowanie” trzy lata, to wcale nie żaden rekord. Nie tylko polska nauka, ale i polska sztuka współczesna, to o zgrozo dla większości polityków, ląd nieznany. Druga afera w tym tygodniu, która dotarła aż na łamy Pudelka, dotyczy właśnie sztuki. Rozpętała się po reakcji posła PiS, Andrzeja Jaworskiego na pracę Jacka Markiewicza, przedstawiającą nagiego artystę ocierającego się genitaliami o krzyż.
Człowiek inteligentny i wykształcony – a taki przecież powinien być polityk - nawet jeżeli nie jest na co dzień związany ze sztuką, musi mieć przynajmniej pojęcie o rzeczach w niej najistotniejszych. Utopijna wizja? Raczej nie. Pójście na cztery najważniejsze wystawy w roku (do których „British British Polish Polish” niewątpliwie należy) nie boli i stanowi według mnie swego rodzaju konieczność, szczególnie w momencie, gdy jest się w grupie uprzywilejowanych „wybrańców narodu”.
