Jakże emocjonujący dla polskiej kultury i nauki był ubiegły tydzień! W zeszłą środę poseł PiS, Andrzej Jaworski, doniósł prokuraturze o mającej miejsce w murach CSW obrzydliwej profanacji krzyża, natomiast dzień wcześniej, profesor Ryszard Legutko, eurodeputowany tej samej partii, były minister edukacji, odkrył w Centrum Nauki Kopernik „maszynę do pedofilii”. Czuję się podobnie jak posłowie - jestem w szoku, lecz nie z powodu ocierania się o krzyż i „obrzydliwych” stref erogennych. Nie mogę uwierzyć, że tak wiele czasu zajęło im odkrycie tych przebrzydłych, lewackich eksponatów. Czy w muzeach straszy i to dlatego posłowie do nich nie chodzą?
Profesorowi Ryszardowi Legutko bite trzy lata pochłonęło odnalezienie „lewackiego” eksponatu w Centrum Nauki Kopernik. Maszyna pokazująca strefy erogenne kobiet i mężczyzn, opisująca reakcje na dotyk poszczególnych części ciała (mająca faktycznie dość kontrowersyjną nazwę, mówiącą o pieszczeniu chłopców i dziewczynek), stoi w popularnym Koperniku już od samego początku działania, czyli od 2010 roku. Profesor Legutko był ministrem edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego od sierpnia do listopada 2007 roku. Nie jestem w stanie pojąć tego, że sprawując taką właśnie funkcję, nie trafił wcześniej do CNK - jednej z ciekawszych instytucji w Polsce, która stawia na edukację dzieci i dorosłych raczej z dość dużym impetem.
Minister edukacji na bakier z edukacją
Możliwe, że profesor kiedyś przechodził obok tego ciekawego, brunatnego gmachu na warszawskim Powiślu, lecz najwyraźniej nie wszedł do środka, nie przyjrzał się eksponatom i nie „skontrolował” ich z ramienia byłego ministra. Jak to możliwe, że nie widział osławionej „maszyny do pedofilii” wcześniej? Jakim cudem zupełnie nie przejął się CNK, jednym z najważniejszych punktów na mapie polskiej edukacji będąc wcześniej... ministrem edukacji?!
Trudno mi to zrozumieć. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze - reakcja posła na eksponat tłumaczący reakcje ciała na specyficzny dotyk, była niezwykle żywiołowa, jak gdyby faktycznie poczuł się on dotknięty. Prof. Legutko w swoim zawiadomieniu do prokuratury napisał: „To ewidentny przykład nachalnego propagowania lewackiej ideologii, który stoi w sprzeczności z polskim prawem. Kodeks Karny stanowi jasno – prezentowanie treści pornograficznych osobom małoletnim poniżej 15. roku życia podlega karze. Podobnie jak zachęty do zachowań pedofilskich a przecież eksponat mówi wyraźnie o , a nie o mężczyznach i kobietach”.
Reakcja Centrum Nauki Kopernik była szybka. "Dziś zdecydowaliśmy o czasowym wyłączeniu eksponatu 'Strefy erogenne'. Umieściliśmy przy nim tabliczkę 'Eksponat w przebudowie'. Przyjrzymy się mu ponownie i zastanowimy się nad sposobem jego rearanżacji, by był dobrze przyjmowany przez wszystkich zwiedzających" - poinformowano.
CSW? Gdzie to jest?
Eksponat, który czekał na „zdemaskowanie” trzy lata, to wcale nie żaden rekord. Nie tylko polska nauka, ale i polska sztuka współczesna, to o zgrozo dla większości polityków, ląd nieznany. Druga afera w tym tygodniu, która dotarła aż na łamy Pudelka, dotyczy właśnie sztuki. Rozpętała się po reakcji posła PiS, Andrzeja Jaworskiego na pracę Jacka Markiewicza, przedstawiającą nagiego artystę ocierającego się genitaliami o krzyż.
Poseł Jaworski, podobnie jak profesor Legutko, wystosował pozew do prokuratury „przeciwko temu pseudoartyście o znieważenie naszego Boga, ale też przeciw Ministerstwu Kultury, że publiczne pieniądze są trwonione na tego typu obsceniczne sceny” i obiecał objąć placówkę specjalnym nadzorem, co w przypadku problemów, z którymi boryka się Zamek Ujazdowski byłoby całkiem sensowne, lecz już chyba jest na to za późno. Pracownicy CSW wzięli sprawy w swoje ręce i wystosowali wotum nieufności wobec dyrektora, Fabio Cavallucciego.
Praca Markiewicza może szokować, bo ewidentnie godzi w sferę „komfortu” nie tylko katolików, ale nawet i ateistów. Reakcja prawicy byłaby dla mnie całkowicie zrozumiała, gdyby nie jeden, mały szczegół – powstała 20 lat temu, a wystawa na której jest prezentowana, czyli „British British Polish Polish” miała swój wernisaż już dwa miesiące temu i jest uznawana za największe wydarzenie kulturalne tego roku w Polsce. Dlaczego zatem ominęło ono posłów, „elitę” naszego kraju, oraz prawicowych dziennikarzy?
Sztuka = konieczność
Człowiek inteligentny i wykształcony – a taki przecież powinien być polityk - nawet jeżeli nie jest na co dzień związany ze sztuką, musi mieć przynajmniej pojęcie o rzeczach w niej najistotniejszych. Utopijna wizja? Raczej nie. Pójście na cztery najważniejsze wystawy w roku (do których „British British Polish Polish” niewątpliwie należy) nie boli i stanowi według mnie swego rodzaju konieczność, szczególnie w momencie, gdy jest się w grupie uprzywilejowanych „wybrańców narodu”.
Dlaczego? Bo polska sztuka, a wraz z nią jej sukcesy i porażki na arenie międzynarodowej, tak samo stanowi jakieś odbicie ogólnej sytuacji naszego kraju, jak płaca minimalna i wyniki produkcji w hutach miedzi. Przeraża mnie fakt, że większość polityków nie tyle nie jest kulturą zainteresowanych, co nawet nie chce się przy jej pomocy "odchamić".