– Awantura w CSW to reakcja spóźniona o 20 lat! - mówi prof. Maria Poprzęcka z Uniwersytetu Warszawskiego. "Adoracja Chrystusa" Markiewicza to jedna z kanonicznych prac sztuki krytycznej, była niejednokrotnie wystawiana i reprodukowana. Ta sprawa potwierdza tezę, że nikt z protestujących nie ogląda wystaw! - dodaje.
– Próbuje się używać rzekomego "obrażania uczuć religijnych" do celów politycznych, do tego w żenujący i skandaliczny sposób wykorzystując rzeczywiste uczucia konkretnych osób, namawiając ich do pikietowania z flagami i krzyżami pod CSW. - mówi prof. Poprzęcka.
Rzeczywiście, praca Markiewicza balansuje na granicy bluźnierstwa - powstała w czasach wczesnego kapitalizmu, kiedy to młodzi artyści manifestowali swoją niechęć do wszechobecnego Kościoła, który w poprzednim systemie był jedynym buforem wolności. Dlaczego oburzają się nim właśnie teraz?
W środę pod stołecznym Centrum Sztuki Współczesnej odbył się protest przeciwko wystawie "British British Polish Polish: Sztuka krańców Europy, długie lata 90. i dziś". Ponad 100 osób pikietowało pod Zamkiem Ujazdowskim, wymachując czerwono - białymi flagami i drewnianymi krzyżami. Tłum żądał usunięcia z wystawy pracy Jacka Markiewicza zatytułowanej "Adoracja Chrystusa", którą jest bluźniercza i znieważa uczucia religijne. W tym momencie pojawia się pytanie - czy sztuka rzeczywiście może obrażać? A jeżeli tak, to dlaczego tylko prawicowych posłów?
Przypomnijmy kontekst: w 1993 roku Jacek Markiewicz ukończył pracownię prof. Grzegorza Kowalskiego na Wydziale Rzeźby Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jako pracę dyplomową przedstawił instalację zatytułowaną "Adoracja Chrystusa", która została bardzo dobrze - choć niejasno i w sposób wykluczający polemikę - zaopiniowana przez promotora. Przedmiotem dyplomu był film, na którym artysta pieści średniowieczny krucyfiks w taki sposób, że imitowało to stosunek seksualny. Co ciekawe, rzeźbiarz po skończeniu ASP wrócił do Płocka i porzucił działalność artystyczną: do dziś pracuje w rodzinnej hurtowni opakowań jednorazowych.
W Zamku Ujazdowskim, tuż obok filmu Markiewicza z 1993 roku zamieszczono trzy prace Doroty Nieznalskiej - artystki, która za "obrazę uczuć religijnych" w słynnej instalacji "Pasja" została podana do sądu przez posłów nieistniejącej już Ligi Polskich Rodzin: po niezwykle medialnym, brutalnym procesie rzeźbiarka została skazana na kilka miesięcy prac społecznych. Sąd kolejnej instancji uniewinnił ją po wniesieniu apelacji, uznając poprzedni proces za nierzetelny i jednostronny.
Nowa, świecka tradycja
W Polsce "sztuka, która oburza" pojawia się naprawdę bardzo często - jednak prawdziwy wysyp medialnych szopek o charakterze politycznym miał miejsce w galeriach sztuki współczesnej na przełomie tysiącleci: warto przypomnieć Daniela Olbrychskiego, który demiurgicznym gestem zniszczył pracę "Naziści" Uklańskiego, a także skandal z udziałem posła LPRu, jaki wybuchł wokół rzeźby "La nona ora" Maurizio Cattelana.
Każda z tych sytuacji miała bardzo podobny scenariusz: współczesny artysta bądź artystka obraża uczucia religijne prawicowego posła i/lub posłanki, po czym następuje zniszczenie obiektu, wyśmianie artysty, uznanie jego pracy za "pseudosztukę" i - w ekstremalnych przepadkach - złożenie zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 196 kodeksu karnego. Wszystko w blasku fleszy i pod mocnym ostrzałem tabloidów.
Ale szaleństwo!
Od kilku lat kuratorzy "pozwalają sobie" na organizację śmiałych wystaw sztuki współczesnej, na które ciągną tłumy. –Po ubiegłorocznej wystawie Maurizio Cattelana w CSW i tegorocznej "In God We Trust" w Zachęcie można było się spodziewać, że to już koniec wykorzystywania wystaw artystycznych w kontekście politycznym: nie wzbudziły one bowiem żadnych protestów, a były naprawdę kontrowersyjne - mówi prof. Maria Poprzęcka z Uniwersytetu Warszawskiego. – Apogeum tego typu działań miało miejsce 10 lat temu: wtedy wydarzyła się słynna sprawa Nieznalskiej, zdewastowano rzeźbę Cattelana w Zachęcie. Mogliśmy wyciągnąć wnioski, że organizowanie pikiet, protestów, czy składanie donosów do prokuratury już się wyczerpały, że to działania, które z punktu widzenia politycznego PR-u są po prostu nieskuteczne. Okazuje się, że nie - komentuje historyk sztuki.
– To polityczna demagogia -uważa prof. Poprzęcka. Cała sprawa nie zaszkodzi ani sztuce, ani artyście, pokazuje tylko ignorancję posłów i ich chęć do zaistnienia w mediach, nie tylko polskich - o tym ostatnim świadczyć mogą chociażby anglojęzyczne transparenty trzymane przez uczestników demonstracji - komentuje historyk sztuki.
Powtórka z rozrywki?
W sprawie bluźnierczej pracy z CSW wpłynął już wniosek do prokuratury - złożyli go Anna Sobecka z PiS i Ryszard Nowak z Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami i Przemocą. Co ciekawe, wniosek wpłynął właśnie w momencie, w którym afery pedofilskie są w Kościele obecne zdecydowanie silniej niż kiedykolwiek. Iwo Zmyślony, w teście zamieszczonym w Kulturze Liberalnej pisze: – nie potrafię zrozumieć jak można oburzać się jednym – artystą pieszczącym krucyfiks, ignorując drugie – księży pieszczących dzieci". I rzeczywiście, trudno się oprzeć wrażeniu, że donosy do prokuratury w sprawie popełnienia przestępstwa dwadzieścia lat temu to powtórka z rozrywki, mająca złożony kontekst. Nieznalska "obraziła uczucia religijne" w czasie, w którym wybuchła pierwsza afera pedofilska, z księdzem z Tylawy w roli głównej.
Można więc sądzić, że "oburzeni posłowie" mają odwrócić uwagę opinii publicznej od pedofilii w Kościele, zwrócić uwagę na fakt, że "ci po drugiej stronie" też mają na sumieniu grzech - np. seks z drewnianym krucyfiksem za publiczne pieniądze, bo w ramach instytucji finansowanych ze Skarbu Państwa. To tworzenie binarnych podziałów my-oni, prowadzenie wojny polsko-polskiej, czyli schematy doskonale wszystkim znane.
Ale cały czas pytanie "czy sztuka może oburzać" pozostaje otwarte. Moim zdaniem może, a nawet dobrze, jeżeli tak właśnie się dzieje. Najczęstszą uwagą, jaką słyszy się wobec sztuki współczesnej jest to, że jest niezrozumiała, nieczytelna, szokująca i pozbawiona znaczenia. Często te zarzuty są jak najbardziej uprawomocnione, artyści "raczą" nas nudnymi powtórkami z tego, co już dobrze znane, zamykają tę samą treść w innej formie. Najważniejszą funkcją artysty jest przecież nadanie znaczenia różnym obiektom: kawałkowi marmuru czy płachcie pokrytej związkami chemicznymi.
Na sztukę można się obrazić
Jeżeli to znaczenie jest banalne lub estetycznie nieatrakcyjne, możemy się obrazić i wyjść z galerii. Ale żeby się obrazić na artystę, trzeba najpierw iść na wystawę, co często też nie jest łatwe, głównie ze względu na "elitarną" atmosferę muzeum. Poważny problem stanowi również wciskanie widzom teoretycznego kitu przez większość kuratorów, którzy najczęściej chcą popisać się swoją wiedzą i znajomością mętnych teorii, a nie przedstawić ciekawą sztukę.
Tak było w przypadku Markiewicza - Kowalski w bardzo niejednoznaczny sposób skomentował pracę, co z kolei stworzyło aurę niedostępności, szaleństwa, a wręcz zboczenia. W latach 90. Polacy nagminnie fascynowali się wolnością, brakiem cenzury, łamaniem barier i szokowaniem po latach panowania monopolu Biura Wystaw Artystycznych i obowiązku estetycznej walki z komunizmem. Nagle można było bezkarnie pokazać wypchane zwierzęta, kalekich, starych, umierających ludzi, grube lalki barbie, a nawet - seks z krucyfiksem. Mimo wszystko ta praca to już historia - szkoda, że wraca akurat w taki sposób.