Czy narodowcy zapłacą za zniszczenia w Warszawie? Kto i dlaczego zaatakował skłotersów? Czy ofiary były całkowicie bezbronne? – takie pytania padają po tegorocznym Marszu Niepodległości. Odpowiadamy i szukamy przepisu na spokojne obchody 11 listopada. A może, zastanawia się poseł PO, jest nim delegalizacja Ruchu Narodowego?
Można się nie zgadzać z poglądami uczestników Marszu Niepodległości. Można też, jak choćby Eliza Michalik, uznawać ich za faszystów. Grubym nadużyciem jest jednak powtarzający się w komentarzach wniosek, że 11 listopada ulicami warszawy maszerowali sami chuligani, lub że wśród uczestników Marszu stanowili oni większość. W tłumie można było dostrzec rodziców z wózkami, poczty sztandarowe organizacji społecznych, członków grup rekonstrukcyjnych i mnóstwo innych osób, które zachowywały się wzorowo, a o których w kontekście zamieszek się nie wspomina.
Organizatorzy imprezy przekonują, ze ponad 99 proc. maszerujących nastawionych było pokojowo. To też nieprawda, bo w samym ataku na skłot Przychodnia przy ul. Skorupki brało udział ponad 100 napastników, a według relacji reporterów kolejne kilkaset, w kominiarkach lub bez, atakowało policjantów.
Wnioski są tutaj dwa. Po pierwsze - to grupa chuliganów zapracowała na wizerunek Marszu Niepodległości, a organizatorzy najwyraźniej to tolerują, o czym świadczą choćby słowa Roberta Winnickiego, że "spłonęła tęcza, czyli symbol zarazy". Po drugie – można się dziwić, że ci "normalni" chcą maszerować ramię w ramię z bandytami, godząc się tym samym na przyklejanie im tej samej etykiety.
2. Straż marszu zawiodła
Można się uśmiać odgrzebując dziś w archiwach informacje o tym, że kilka tygodni temu Straż Marszu Niepodległości (500 osób) szkolona była przez byłych żołnierzy GROM i Legii Cudzoziemców. "Mamy osoby, które wiedzą jak panować nad tłumem. Sądzę, że w tym roku marsz przejdzie bardzo spokojnie" – zapewniał wtedy prezes Stowarzyszenia "Marsz Niepodległości" Witold Tumanowicz.
Poniższy obrazek z wczorajszej imprezy mówi wszystko o tym, jak sprawiła się Straż Marszu: na własne życzenie przejęła odpowiedzialność za bezpieczeństwo i zawiodła na całej linii. W pokazanym tutaj przypadku utworzony przez narodowców kordon z łatwością został przerwany przez zamaskowanych agresorów, którzy następnie wzięli na cel skłot.
"Straż marszu stanęła na wysokości zadania" – sami oceńcie, jak wypada w tym kontekście wypowiedź Tumanowicza.
3. Skłotersi odpowiedzieli przemocą
Część prawicowych komentatorów powtarza, że wciąż nie wiadomo, kto pierwszy zaatakował: uczestnicy Marszu czy mieszkańcy skłotu. Podkreślają też, że agresja ze strony tych drugich była zaskakująca. Na filmie z ul. Skorupki widać jednak wyraźnie, że grupa wandali w kominiarkach wybiega z kolumny marszu i rzuca racami w kierunku budynku. Skłotersi bronili się zaś rzucając z dachu kamieniami i butelkami (także z beznyną), co widać TUTAJ.
"Atak trwał prawie pół godziny, byliśmy zdani na siebie. Gdybyśmy na nich czekali bezradnie, nie schronilibyśmy się na dachu, moglibyśmy spłonąć. Zostaliśmy zaatakowani, nie prowokowaliśmy. Transparenty na dachu wisiały od wielu dni. Zasłaniały okna. Bez nich płonące flary padłyby do środka" – relacjonował w rozmowie z Gazeta.pl jeden z nich.
Dlaczego narodowcy zaatakowali skłoty, wspomnianą Przychodnię na ul. Skorupki i Syrenę na Wilczej? Odpowiedź jest prosta - bo to kwintesencja "lewactwa", którym pogardzają. W skłotach nielegalnie mieszkają rodziny po eksmisjach, osoby starsze, niepełnosprawne i wszystkie, których nie stać na czynsz. To nie tylko przestrzeń mieszkalna, ale też artystyczna. Odbywają się tam m.in. wystawy, imprezy, koncerty i wydarzenia dla dzieci,
Zaatakowany skłot Przychodnia istnieje dopiero od marca 2013 roku. Powstał w miejscu, gdzie wcześnie mieściła się poradnia zdrowia. "Co się nie opłaca, jest wyrzucane na obrzeża miasta do kontenerów. Taka jest polityka biznesu i miasta. Czujemy gniew! Czujemy złość! Bierze sprawy w swoje ręce" – pisali w swoim manifeście założyciele.
4. Organizatorzy dostaną rachunek, ale raczej nie zapłacą
120 tys. zł - na tyle wycenione zniszczenia związane z Marszem Niepodległości. Kto sięgnie do kieszeni? Najpierw miasto, bo szyby, kostki brukowe, słupki czy znaki drogowe trzeba przecież jak najszybciej naprawić. Kwestią sporną pozostaje, czy organizatorzy Marszu pokryją te koszty. "Będziemy dochodzić pokrycia kosztów i szkód od stowarzyszenia Marsz Niepodległości" – zapowiedziała na konferencji prasowej prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Wiele wskazuje jednak na to, że szanse są nikłe. Rzecznik ratusza już wcześniej w rozmowie z tvnwarszawa.pl narzekał, że pieniądze bardzo trudno wyegzekwować, bo organizator może stwierdzić, iż to nie uczestnicy wydarzenia odpowiadają za szkody. "Strat materialnych w obrębie marszu, poza budką wartownika, nie było" – w ten sposób to rozumowanie potwierdził Krzysztof Bosak.
Optymizmem nie nastrajają też historie z ostatnich kilku lat. W 2011 roku straty wyniosły 72 tys. zł. W 2012 - 50 tys. zł. Rzecznik prezydenta pytany o to, czy wtedy udało się odzyskać pieniądze, nie chciał odpowiedzieć…
5. Na Marszu zaatakowano terytorium Rosji
To wniosek przewijający się w wielu relacjach zagranicznych mediów. Na przykład rosyjska agencja ITAR-TASS przypomniała, że według prawa międzynarodowego teren ambasady uznaje się za terytorium państwa, do którego należy placówka. Według takiego rozumowania agresywni uczestnicy Marszu Niepodległości chcieli (i zaatakowali) terytorium Rosji.
Przy okazji ataku na ambasadę zawiniły też służby. Można tutaj mówić nawet o złamaniu prawa międzynarodowego, a konkretnie konwencji wiedeńskiej, która zobowiązuje, w tym wypadku Polskę - do ochrony zagranicznych placówek zagranicznych.
Łatwo sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby to rosyjscy nacjonaliści zaatakowali w Moskwie polską ambasadę. Nie dziwi więc, że ambasador Rosji grzmiał dziś z oburzenia i zapowiedział wniosek o zadośćuczynienie. W końcu, jak słusznie zauważył, w ostatnich latach tylko raz zaatakowano rosyjską ambasadę – w Libii, czyli kraju anarchii.
Jeśli przyjąć, że to Ruch Narodowy odpowiada za zamieszki, to trzeba by zlikwidować i zdelegalizować tę organizację. Ale tak nie jest. Starcia uliczne są nieuniknione i wynikają z naturalnych instynktów młodych ludzi płci męskiej. Oni zawsze znajdą okazję, żeby się bić, więc w tym sensie nie ma szans, że w kolejnych latach unikniemy przypadków agresji.
Antoni Mężydło
poseł PO
Pewnie jednym z wyjść byłaby delegalizacja organizatorów Marszu Niepodległości, ale to już naprawdę ostateczność. Na ich miejscu pojawiłyby się nowe twory i byłoby to samo. Myślę, że problem tkwi w ludziach i poza zabezpieczeniem policyjnym nie ma dobrego sposobu na ich powstrzymanie.