Artur Żmijewski ma już dość roli ojca Mateusza i namawia scenarzystów do zakończenia prac nad serialem – taką informację podał "Fakt". Aktora najwyraźniej zmęczył wizerunek empatycznego księdza, przez pryzmat którego był wielokrotnie odbierany. I to nie tylko na płaszczyźnie zawodowej. Informacja może wydawać się błaha, ale to jeden z najpopularniejszych seriali ostatnich lat.
Artur Żmijewski przez lata znany był głównie z roli doktora Burskiego, chirurga ze szpitala w nieistniejącej Leśnej Górze - serial "Na dobre i na złe" oglądała w niedzielne popołudnia cała Polska. W tasiemcu nie tylko nazwa placówki była fikcyjna - zachwycano się przede wszystkim niezwykle ciepłym i empatycznym podejściem lekarzy do pacjentów, co w smutnych realiach NFZ-u stanowiło swoiste science fiction.
Nic dziwnego, że Żmijewski stał się aktorem powszechnie szanowanym i uwielbianym przez pokolenia. Wykreowany przez niego lekarz był człowiekiem o niemal kryształowym charakterze, jednak dość ciężko doświadczonym przez życie, a tacy bohaterowie zazwyczaj zyskują ogromną sympatię widzów.
W 2008 roku Telewizja Polska postanowiła wprowadzić serial na licencji włoskiego "Don Matteo", który wiernie przetłumaczono jako "Ojciec Mateusz". Akcja polskiej produkcji rozgrywa się w niewielkim i niezwykle urokliwym Sandomierzu, a główny bohater, kreowany przez Żmijewskiego, to nieskazitelna pod względem charakteru postać.
Ksiądz Mateusz Żmigrodzki ma - jak czytamy na oficjalnej stronie serialu - "wiele zrozumienia dla ludzkich słabości i niezwykły talent do rozwiązywania zagadek kryminalnych". Rzeczywiście: dobry, współczujący ksiądz o przenikliwym umyśle to ekranowy skarb na wagę złota - nabija słupki oglądalności i świetnie współgra z rodzimymi wartościami. Zabawne, napisane ze swadą dialogi i lekki schemat narracyjny z pewnością również przyczyniły się do ogromnej popularności serialu.
Sztuka a media
Sam Żmijewski ukończył warszawską PWST w 1990 roku. Jeszcze na studiach grywał na deskach Teatru Współczesnego, w latach 1991-92 pracował w Teatrze Ateneum ateneum oraz Teatrze Scena Prezentacje, natomiast od 1998 do 2010 roku występował w warszawskim Teatrze Narodowym (można go było oglądać min. w adaptacji "Snu nocy letniej" Szekspira), do którego wrócił w kwietniu tego roku.
Zapowiadano go jako jednego z "najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia". Wielokrotnie występował w pełnometrażowych filmach fabularnych, starając się zerwać z wizerunkiem dobrego niczym Chrystus lekarza czy księdza. Jak powszechnie wiadomo, rodzima publika sporadycznie chodzi do kina (a do teatru to już wcale), więc nic dziwnego, że serialowe wizerunki Żmijewskiego - zresztą bardzo spójne - były głównym motorem napędzającym jego medialny wizerunek.
Z "efektu aureoli" otaczającego Żmijewskiego skorzystała również instytucja finansowa SKOK, która w swoich kampaniach reklamowych wykorzystuje tzw. "tradycyjne" wartości. Powołując się na uczciwość, "prawdziwą polskość" i "rodzimość" kapitału wprowadziła na plakaty uśmiechniętego aktora, który w niezwykle wdzięczny sposób zachęcał potencjalnych klientów do wzięcia pożyczki w jednej z kas spółdzielczych. Marketingowcom SKOK-u trudno się dziwić - kto nie uwierzyłby idealnemu księdzu?
Jest ich dwóch
Oprócz Artura Żmijewskiego - aktora, w polskiej kulturze "występuje" jeszcze jeden Artur Żmijewski - artysta intermedialny, reżyser i dokumentalista, absolwent - tej samej co Jacek Markiewicz - pracowni Grzegorza Kowalskiego. Ten Żmijewski znany jest przede wszystkim z takich prac jak "Ja i AIDS", "Oko za oko", "Berek" czy "Lekcja śpiewu", w których przedstawia przede wszystkim wykluczenie, niepełnosprawność, chorobę, oraz Holocaust. Bardzo ważnym aspektem jego działalności jest dokumentacja demonstracji politycznych i wypowiedzi artystów "szokujących" opinię publiczną w latach 90. Jak widać, jest to postać zupełnie odmienna od głównego aktora z serialu o księdzu - detektywie.
W jednej ze swoich prac artysta podjął wątek "podwójnej" tożsamości, w jaką włączyła go polska opinia publiczna. W 2011 roku, w warszawskim Teatrze Dramatycznym odbyła się zaplanowana przez Żmijewskiego inscenizacja katolickiej mszy: w role kapłana i kleryka wcielili się aktorzy - Piotr Siwkiewicz i Krzysztof Ogłoza. Podczas spektaklu publiczność nie wzięła udziału w odprawianym misterium, potraktowano je bowiem nie jak tradycyjną ofiarę, lecz jak przedstawienie, którym niewątpliwie wtedy się stała. Sama akcja była odczytywana przede wszystkim jako gra z serialową rolą imiennika artysty, co wywołało burzę komentarzy, ale głównie w środowisku krytyków sztuki.
Rola Żmijewskiego w "Ojcu Mateuszu" nie jest zwyczajną kreacją serialową - tu chodzi o wpisanie konkretnej postaci w pewien nurt kultury. To rola, która w bezpośredni sposób nawiązuje do rodzimych marzeń o emocjonującym życiu i zaufaniu do autorytetów kościelnych czy służb publicznych, które przywracają upragniony spokój nie z obowiązku, lecz z poczucia misji i troski o społeczeństwo. To w sumie piękne ideały.