Mieszkańcy niewielkiej wioski Odry w Borach Tucholskich w setną rocznicę działania szkoły podstawowej dowiedzieli się, że władze gminy właśnie im ją zabierają. Założyli stowarzyszenie, które prowadzi szkołę i dzięki sponsorom pokrywają różnicę między dotacjami z gminy a kosztami utrzymania niewielkiej szkółki. W ciągu kilku lat szkoła stała się lokalnym centrum społeczno-kulturalnym.
Podczas VIII Ogólnopolskiego Kongresu Obywatelskiego w Warszawie sporo mówiono o kluczowym znaczeniu edukacji i obywatelskiej aktywności w rozwoju Polski. Ale społecznicy to nie tylko ludzie, którzy dzięki wielkim akcjom dysponują milionami na pomoc. To także osoby, które działają dla swojej okolicy, swoich sąsiadów i znajomych. Albo dla swoich dzieci.
W 2001 roku uczniowie i nauczyciele niewielkiej podstawówki w Odrach na Pomorzu przygotowywali się do hucznych obchodów setnych urodzin szkoły. Ale niczym grom z jasnego nieba spadła na nich wiadomość, że gmina planuje zamknąć miejsce ich nauki. Utrzymanie niewielkiej szkoły było prawie czterokrotnie droższe niż podstawówek w Czersku, stolicy gminy.
Kiedy na nic zdały się próby utrzymania status quo, mieszkańcy Odrów spróbowali innego rozwiązania. Postanowili założyć Stowarzyszenie na Rzecz Szkoły w Odrach i Rozwoju Lokalnego, które przejmie od gminy obowiązek prowadzenia szkoły. Ale włodarze miasta postawili jeden warunek - dostaniecie od nas tyle, ile inne szkoły. Resztę musicie dołożyć sami.
– To był nasz pomysł, mieszkańców – mówi Henryk Gołuński, który od 2001 r. do 2012 r. kierował stowarzyszeniem. – Na zebraniu wiejskim oznajmiono nam, że 1 września zlikwidują szkołę. My powiedzieliśmy, że nie damy. Burmistrz był przychylny naszym staraniom o utworzenie stowarzyszenia, reszta urzędników już mniej. Były problemy z rejestracją w sądzie. Udało nam się to zrobić na kilka godzin przed ostatecznym terminem. Pomogli mi znajomi adwokaci – opisuje.
Jednak to wcale nie był koniec trudnej walki z szarą rzeczywistością. – Szkoła była zaniedbana, brudna. Miała być likwidowana, więc nie było tam remontów. Kiedy ją przejęliśmy, wszystko się zmieniło. Stopniowo doprowadziliśmy ją do pięknego stanu: założono centralne ogrzewanie, urządzono toalety w środku, bo wcześniej dzieci musiały wychodzić na zewnątrz, wymieniliśmy drzwi i okna. Dzisiaj to zupełnie inna rzeczywistość – dodaje Gołuński.
Krótko po przejęciu szkoły przez stowarzyszenie zmieniła się dyrekcja szkoły i uczący w niej nauczyciele. Oni także wkładają dużo energii w zapewnienie szkole istnienia. – Rodzice nie muszą płacić, ani grosza – zapewnia Henryk Gołuński. – Dopóki byłem prezesem, dzieci nawet dostawały dodatkowe jedzenie, wycieczki, nie wiem dokładnie jak jest teraz. Ale poza normalną subwencją oświatową były pieniądze od sponsorów i z 1 procenta podatku. To wymagało ogromu pracy, ale się opłaciło – mówi zadowolony społecznik.
Duży w tym udział rodziców, którzy odpowiadają nie tylko za materialną stronę funkcjonowania szkoły, ale także tę merytoryczną. – Rodzice czuja się za szkołę bardzo odpowiedzialni, współpracują z nauczycielami. Robią konkursy na różne okoliczności. Bez tego zaanagażowania trudno byłoby prowadzić szkołę. Widzieli nasze, zarządu, zaangażowanie. Bardzo aktywni byli w nim przez lata państwo Zielińscy. Bez tej szkoły wieś by umarła – w centrum byłby tylko sklep z piwem – dodaje
Ale w gminie Czersk nie wszyscy stanęli na wysokości zadania. – W zeszłym roku, po 12 latach postanowiłem oddać prezesurę innym, ale nie dostałem nawet listu z urzędu, żadnego podziękowania, zaproszenia do burmistrza. To trochę przykre. Proszę, żeby pan to napisał – mówi Henryk Gołuński.
A to dzięki władzom stowarzyszenia, dzięki zaordynowanemu przez nie dostosowaniu kosztów i datkom od lokalnych firm oraz od rodziców udaje się utrzymać szkołę. I wbrew pozorom takie rozwiązanie ma sporo plusów, bo dzięki temu, że to na działających w stowarzyszeniu rodzicach spoczywa obowiązek prowadzenia placówki, oni też czują się za nią odpowiedzialni. Sami szukają sposobów na to, by lepiej funkcjonowała. Dzięki temu, mała szkółka stała się prawdziwym centrum życia wsi.
Dostrzegają to także rządzący, którzy taki scenariusz proponują innym skazanym na zamknięcie szkołom. – Wszystko wzięło się od bardzo emocjonalnej dyskusji na zebraniu w 1999 lub 2000 r. – wspomina Hieronim Kucharski, przewodniczący komisji edukacji, któremu przypadło w udziale obwieszczenie mieszkańcom Odrów, że ich szkoła jest za droga w utrzymaniu.
– Powiedzieli, że udowodnią nam, że potrafią utrzymać. I rzeczywiście rodzice wykonują prace na rzecz szkoły, wspiera ją wielu lokalnych przedsiębiorców – chwali. – Myślę, że szkoła działa lepiej niż wcześniej. W 2012 objechaliśmy jako komisja edukacji wszystkie szkoły. Pytałem jak oceniają szkołę i perspektywy i tylko tam powiedzieli, że dobrze. 11 lat temu placówka była w słabym stanie, a teraz wygląda dobrze – ocenia.
A i początkowa niechęć, czy nawet złość wobec władzy, minęła. – Po wynikach wyborów widać, że mieszkańcy dobrze oceniają. Mamy tam lepsze wyniki niż średnia w gminie – zarówno burmistrz, jaki i nasze ugrupowanie startujące do rady miejskiej. Już wtedy mówiono, że szkoła to centrum wsi. Teraz jest nim jeszcze bardziej – mówi Hieronim Kucharski.