– To akcja konkretnej grupy ludzi, która nie potrafiła ukryć swych zamiarów: od kilku dni po całym Krakowie krążyły plotki o planowanym zakłóceniu spektaklu — wyjaśnia Rafał Romanowski, krytyk i publicysta teatralny. Czyżby prawicowe środowiska szykowały zbiorową ofensywę na współczesną sztukę?
Przypomnijmy: w czwartek wieczorem, podczas spektaklu w reżyserii Jana Klaty "Do Damaszku " w Starym Teatrze w Krakowie kilka osób z widowni zaczęło skandować "Hańba!", "Wstyd!", "To jest Teatr Narodowy", ale i dłuższe: "Panie Klata, jest pan przejściową, nic nie znaczącą personą w tym teatrze", po czym wyszli z sali. Oburzenie rzekomo dotyczyło zbyt odważnych scen erotycznych (ubrani aktorzy imitowali stosunek seksualny) oraz "kopulacji Globisza ze scenografią". – Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak dana kopulacja miałaby wyglądać- wyjaśnia Rafał Romanowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", krytyk i publicysta teatralny. – Bądźmy dorośli, teatr od dawna wykorzystuje motywy setki razy bardziej szokujące niż to - dodaje.
"Do Damaszku" to adaptacja dramatu szwedzkiego pisarza naturalisty, Augusta Strindberga, który przez wielu uznawany jest za "ojca" współczesnego teatru. Dramat powstał w 1898 roku, już w Szwecji, do której autor wrócił po wieloletnim pobycie we Francji, Szwajcarii, Danii i Niemczech. W Berlinie poznał. min. Stanisława Przybyszewskiego, który wraz ze swoją żoną, Dagny Juel, obracał się w środowisku skandynawskiej bohemy.
"Do Damaszku" jest tekstem utrzymanym w konwencji metaforycznej opowieści o życiu z bardzo wyraźnym motywem podróży - dramat często był interpretowany przez pryzmat burzliwej, nomadycznej biografii autora.
To historia spotkania dwóch postaci - Nieznajomego i Ewy oraz ich późniejszej wędrówki przez świat pełen okrucieństwa, obłędu, magii, w dodatku całość jest okraszona sporą ilością nawiązań do Biblii. Klata zdecydował się wystawić tę sztukę względu na lokalny kontekst: Konrad Swinarski, najważniejsza postać krakowskiej sceny teatralnej, planował adaptację "Do Damaszku" i jednocześnie - zginął w katastrofie lotniczej w okolicy tego miasta.
Obecnie to już niemal klasyczna pozycja, ale mimo wszystko jej adaptacja wywołała ogromny skandal. Dlaczego?
–Jan Klata jest reżyserem, którego bacznie obserwuję od czasów jego działalności we Wrocławiu i Bydgoszczy: bardzo ciekawa osobowość, twórca pomysłowy, choć czasem hochsztaplerski. Kiedy dowiedziałem się, że objął stanowisko dyrektora Teatru Starego w Krakowie, stwierdziłem, że zapowiada się to całkiem interesująco - mówi Rafał Romanowski. – W Starym oglądałem ostatnio różne mielizny, na "Do Damaszku" wybierałem się na dniach, ale krytycy którym ufam nie wypowiadali się o nim najczulej: zarzucano mu przegadanie, intelektualną pustkę i dłużyzny - dodaje.
Po aferze pojawiło się kilka głosów, że cała sytuacja była zaplanowana wcześniej przez reżysera i miała na celu zwiększyć sprzedaż biletów na spektakl, który nie zdobył pozytywnej opinii krytyków. Według Rafała Romanowskiego, to niemożliwe. – Jan Klata ceni obrazoburcze efekty, prowokujące chwyty w swych spektaklach. Lubi wywracać rodzimą tradycję do góry nogami, ale nigdy nie uciekał się do "tanich" chwytów promocyjnych - wyjaśnia dziennikarz. – Zawsze działał jedynie w obrębie samych przedstawień, nie obserwowałem żadnych około-spektaklowych skandali - dodaje.
Całe działanie miało właściwie charakter artystycznego happeningu, zorganizowanego przez konkretną grupę osób. Bilety na spektakl musiały zostać wykupione odpowiednio wcześniej, "wydelegowano" również osobę inicjującą krzyk. A co najbardziej oczywiste - nagranie dostępne w sieci nie mogło być przypadkowe.
– To robota konkretnej grupy ludzi, która nie ukrywała swoich zamiarów: od kilku dni po całym Krakowie krążyły plotki o planowanym zakłóceniu spektaklu - wyjaśnia Romanowski. – Tajemnicą był tylko jego termin - kwituje.
Informacje o rzekomym "zniesmaczeniu widzów", którzy "nie wytrzymali poziomu obsceny" i "wyszli oburzeni" są więc wyssane z palca, a akcja nie miała nic wspólnego ze spontanicznością.
Osoby biorące udział w "happeningu" to głównie prawicowi publicyści, znani z purytańskich poglądów i niechęci do sztuki. – Witold Gadowski chwalił się na Facebooku że była tam smoleńska wdowa - Zuzanna Kurtyka, ale również świetny fotograf Stanisław Markowski, związana z ruchem Solidarni 2010 Ewa Stankiewicz i Ryszard Majdzik, były solidarnościowiec z Nowej Huty- mówi Rafał Romanowski. To nie jest żadna spójna grupa, raczej luźno powiązane ze sobą osoby, które łączy niechęć do nowej linii, jaka objął Stary Teatr- dodaje.
Co to za linia? – To już nie jest teatr, w którym aktorzy w kostiumach z epoki odgrywają linearnie cały tekst "po bożemu" - tłumaczy Rafał Romanowski. Tylko taki teatr skończył się już wiele lat temu, czyżby nikt z prawicowych obrońców tradycji tego nie zauważył? – Teatr Klaty wykorzystuje szokujące, często tandetne motywy, w niestandardowy sposób reinterpretując tradycyjne wątki, a to nie każdemu się podoba. Ale to nic nowego, tak bywało na styku iluś różnych epok, z buntu wobec tradycji od zawsze rodzi się coś nowego. Sam nie wiem, dokąd zmierza łączenie wysokiej kultury i popkultury, ale musimy już do tego przywyknąć - komentuje publicysta.
Wydarzenie z Krakowa jest bardzo znamienne - łączy się bezpośrednio z niedawnym protestem pod CSW. Prawicowi aktywiści cały czas nie mogą przywyknąć do tego, że zarówno sztuka, jak i cała rzeczywistość jest zupełnie inna niż sto lat temu.