Kazimierz Kutz, reżyser, który wielokrotnie wystawiał swoje sztuki na deskach krakowskiego Teatru Narodowego, nie jest zdziwiony, że podczas spektaklu Jana Klaty część widzów zaczęła wznosić okrzyki "hańba" i "wstyd", w ten sposób protestując przeciwko zbyt wulgarnym scenom. - Ludzie byli przyzwyczajeni do głęboko przetrawionej sztuki, a kiedy do teatru wszedł Klata, nastąpiła kasacja tej formuły. To prawdziwi zwolennicy wspaniałej tradycji Starego Teatru dziś protestują - mówi w "Bez autoryzacji".
Kazimierz Kutz: Mówiąc banalnie, musiało do tego dojść. Trzeba pamiętać, że Kraków jest miejscem szczególnym, o bardzo utrwalonych tradycjach nie tylko robienia teatru, ale chodzenia do niego. Teatr Stary wywindował się przecież na teatr narodowy i to jest druga scena w Polsce, która ma ten status. To zasługa wielkich dyrektorów, reżyserów i aktorów. Ludzie byli przyzwyczajeni do głęboko przetrawionej sztuki, do teatru repertuarowego, który oparty jest na literaturze. Tyle że kiedy wszedł tam Klata, który jest awangardowym reżyserem, nastąpiła kasacja klasycznej formuły, a za próg zostali odstawieni prawdziwi zwolennicy tej wspaniałej sceny.
To oni krzyczeli „hańba” na spektaklu Klaty?
Myślę, że tak, że to jest formuła ich protestu. Oni przez to chcą powiedzieć: „my nie chcemy w Krakowie takiego teatru”. Kiedyś zresztą takie reagowanie było dopuszczalne i zupełnie normalne. Ludzie krzyczeli, rzucali jabłkami, a wszystko było wyrazem protestu przeciwko kiczowi. Pojawia się więc pytanie, czy ta wczorajsza reakcja nie jest w tym sensie podobna, że ten teatr Klaty także jest kiczem. Według mnie to jest bardzo ciekawa jaskółka nowych zwyczajów, i to w dobrym tego słowa znaczeniu. Bo to jest jak z kościołem – tam też się przyjęło, że nie wypada klaskać, śmiać się, demonstracyjnie wychodzić w trakcie politycznego kazania. Naturalnym przejawem zdrowego rozsądku jest przeciwstawienie się takim regułom w teatrze.
„Gazeta Wyborcza” pisze o przypuszczeniach, że to nie była spontaniczna reakcja, a prowokacja samego Klaty...
Nie sądzę. Oczywiście z ich strony można się wszystkiego spodziewać, ale z tego, co słyszę od znajomych z Krakowa, to w tych widzach jest prawdziwy gniew i potrzeba buntu przeciwko temu, co Klata zrobił z Teatrem Starym. Rozwalił go, zaczął wszystko od nowa, więc nie można się dziwić głębokiej frustracji.
W komentarzach powtarza się też zdziwienie, że w spektaklu „Do Damaszku” Klaty zagrali Dorota Segda i Krzysztof Globisz. Pan też jest zaskoczony obecnością tych aktorów w obsadzie?
Przede wszystkim jest poważny problem, bo po rekonstrukcji zespołu tylko część osób zgodziła się zostać. Segda i Globisz wyrośli z tego teatru, ja to śledziłem na własne oczy, więc ich udział pewnie właśnie stąd się bierze. Poza tym przecież nigdy nie mogli przewidzieć, jak dalece posunięte zostaną zmiany w sensie estetycznym. Może i mieli dylemat: grać czy nie grać, ale aktor, który ciągle odmawia, szybko zostaje zwolniony. Myślę, że część frustracji widzów wynika także z tego, że ci wspaniali ludzie biorą udział w przedsięwzięciach Klaty.
Protest będzie trwał? Czy może widzowie przywiązani do tej klasycznej formuły mogą już Stary Teatr spisać na straty?
Właśnie, rzecz jest taka, że to tylko krańcowy przykład tendencji, z jaką mamy do czynienia w całej Polsce. Nasz teatr idzie dokładnie w tym kierunku i wszystkie sceny zostały przejęty przez pokolenie, któremu blisko jest do stylu Klaty. Klasyczny teatr ulega demolce, bo nie mieści się w gustach współczesnych, młodych reżyserów. Jest też tak, że teatr repertuarowy oparty na literaturze zawsze wymagał większego wysiłku i kosztów. To są przeważnie sztuki wieloosobowe, wymagające scenografii. Pieniądze od samorządów są mizerne, więc również ze względów finansowych trudno to kontynuować. Teatr Klaty to taki, gdzie flaki muszą być na wierzchu. Nie trzeba scenografii. Wystarczy, że na scenie są dwie, trzy osoby i jest śmiesznie.